Dokąd zmierza Speedway Grand Prix?

BSI przyznała „dzikie karty” na przyszłoroczny cykl Speedway Grand Prix. Można powiedzieć, że właściwie nic nowego się nie zdarzyło. Otrzymali je zawodnicy wskazani bodajże dzień wcześniej przez duński dziennik. Trzech z czwórki wyróżnionych jeździło w tegorocznym cyklu, ale zdecydowanie nie załapali się do czołowej ósemki. Skoro taki jest wybór, to oznacza, że albo grupa żużlowców cennych pod względem sportowym jest bardzo zawężona, albo nie ma chęci uczestnictwa w tej zabawie.

Jedyną nową twarzą ma być Australijczyk Darcy Ward, który był w pewien sposób przygotowywany do tego poprzez przyznanie w tym roku dwukrotnie jednorazowej dzikiej karty na turnieje w Toruniu oraz Gorzowie. Pozostali są uczestnikami tego cyklu od wielu lat i, co ciekawe, każdy z nich co najmniej raz już został doceniony przez BSI. Czy tak naprawdę zasłużyli na udział w cyklu? Trudno powiedzieć, ale gdybym miał wskazać jakieś inne rozwiązanie, to pewnie dużo więcej bym nie wymyślił. Sam spodziewałem się dzikiej karty dla Grigorija Łaguty. Tymczasem Rosjanin nie został wzięty pod uwagę, a być może nie chciał. Mógł na pewno poobserwować jazdę swojego brata i wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Może nie czuł się gotowy, a może w obecnych warunkach to się po prostu nie opłaca.

Nicki Pedersen wciąż jest solidnym ligowym jeźdźcem, choć zdarzają mu się słabsze dni. Jednak w walce o tytuł mistrzowski od kilku lat ma problem nawet z awansem do półfinałów. Zresztą różnica w punktach pomiędzy nim, a ósmym w klasyfikacji Chrisem Holderem była na tyle duża, że już przed turniejem w Gorzowie wiadomo było, że Duńczyk nie ma szans na bezpieczne miejsce. Fredrik Lindgren chyba tylko raz miejsce w elicie zapewnił sobie sam i to dzięki udziałowi w eliminacjach. Mimo to wciąż jest wspierany przez organizatorów cyklu, być może jako nadzieja światowego speedway’a. Tyle, że Szwed już od kilku dobrych jest seniorem, a nie widać wyraźnego postępu w jego jeździe. Mam wrażenie, że występuje w SGP, bo to zapewnia mu sponsorów, występuje w Polsce, bo to zapewnia mu dobre pieniądze, jeździ w Szwecji, bo to jego liga macierzysta, jeździ w Anglii, bo lubi. Gdzie są najlepsze wyniki? Oczywiście tam, gdzie jest największa satysfakcja. Lubię Fredrika, bo przez kilka lat występów w Falubazie pokazał sporo dobrego żużla i przyczynił się do zdobytych medali. Nie mogę jednak nie widzieć, że poza Anglią jego występy są bardzo nierówne, a ilość półfinałów w SGP nie powala. Z kolei Chris Harris po raz kolejny dostał „dzikusa” dlatego, że przynajmniej jeden Brytyjczyk w cyklu musi się znaleźć. Jeszcze dwa lata temu było ich dwóch, ale wobec słabej postawy Wyspiarzy ograniczono im ilość miejsc. „Bomber” albo jest w czołówce turnieju, albo na końcu, z tym, że druga opcja zdarzała się dużo częściej. Trudno się spodziewać, żeby nagle sytuacja się zmieniła.

Teraz weźmy żużlowców, którzy uzyskali awans do SGP poprzez udział w Grand Prix Challenge. Ci zawodnicy od kilku lat zajmują najczęściej miejsca w trzeciej piątce, czyli z reguły nic nie wnoszą do cyklu. Przy całym szacunku, sytuacja chyba niewiele się zmieni. Bo cóż takiego mogą wnieść do tej układanki Antonio Lindbaeck czy Bjarne Pedersen? Jest jeszcze Piotr Protasiewicz, ale i w jego przypadku trudno liczyć na coś więcej niż walkę o załapanie się do ósemki. Obawiam się, że udział PePe w cyklu SGP odbije się bardzo mocno na jego postawie w lidze.

Cykl SPG idzie w ślepą uliczkę, bo po raz któryś z rzędu o trzy medale walczyło w porywach 4-5 uczestników, następnych 5-6 zadowala się pojedynkami o miejsce w ósemce dające udział w kolejnym sezonie, a reszta najzwyczajniej statystuje. Teraz mają dojść do tego idiotyczne przepisy w polskiej ekstralidze, które ograniczają do minimum ilość zawodników biorących udział w walce o czempionat. Wiadomo, że uczestnik SGP powinien być liderem drużyny, ale wystarczy spojrzeć na występy „gwiazd”, żeby się przekonać, że prawdziwych liderów jest może sześciu. Reszta może albo współtworzyć pierwszą linię, albo stanowić zaledwie uzupełnienie składu. Zrobiłem tabelkę ze średnimi biegopunktowymi wszystkich uczestników tegorocznego cyklu w trzech najważniejszych ligach.

Zawodnik Polska Szwecja Anglia
Greg Hancock 2,146 2,333
Andreas Jonsson 2,327 2,339
Jarosław Hampel 2,625 2,429
Jason Crump 2,337 1,891
Tomasz Gollob 2,417 2,065
Emil Sajfutdinow 2,539(I) 2,138
Kenneth Bjerre 1,897 1,571 2,343
Chris Holder 2,111 1,923 2,505
Fredrik Lindgren 1,913 2,172 2,528
Nicki Pedersen 2,163 2,275
Chris Harris 1,667 1,691
Antonio Lindbaeck 2,397(I) 1,875
Rune Holta 1,771 1,824
Janusz Kołodziej 1,762 1,677
Artiom Łaguta 1,371 1,607


Skoro mamy dziesięć drużyn w ekstralidze, to oznacza, że pięciu żużlowców będzie musiało szukać miejsca w niższych ligach.Wątpię, żeby kluby pierwszoligowe mogły zaproponować stawki choć trochę zbliżone do ekstraligowych. Można powiedzieć, że tam żużlowcy zdobywają więcej punktów, więc wychodzą na swoje. Nie do końca, bo kondycja klubów jest na pewno gorsza, a więc wypłaty mogą być mniej regularne, poza tym traci się kontakt z czołówką, co na dłuższą metę będzie skutkować gorszymi wynikami, a co za tym idzie koniecznością obniżenia żądań. Mieliśmy w tym roku przykład Bjarne Pedersena. Zamiast być liderem Taurona Azotów, często woził punkcik w wyścigu i na pewno nie spełnił oczekiwań. Czy ktoś będzie na tyle naiwny, żeby przy nowych przepisach proponować mu kontrakt na kolejny sezon w najwyższej kasie rozgrywkowej? Nie, bo jest za słaby na lidera. Może pójdzie do pierwszej ligi, ale tam nie może sobie pozwolić na odpały, bo szlachectwo zobowiązuje, czyli presja na zawodników liderujących swoim drużynom wcale nie jest mniejsza. Jeśli teraz zawiedzie, to za rok siłą rzeczy będzie musiał zejść na ziemię ze swoimi oczekiwaniami finansowymi.

Co chciałem przekazać w tym tekście?  To co widać gołym okiem, czyli że w gronie żużlowców należących do elitarnej grupy walczącej o medale mistrzostw świata jest zbyt wielu przeciętniaków, którzy tak naprawdę do tej walki się nie włączają. Jeśli dobrze policzyłem, to przez 17 sezonów istnienia cyklu na podium stało zaledwie piętnastu zawodników (siedmiu zakończyło już karierę, a Ryan Sullivan nie stara się już wrócić). Nasuwają mi się dwa pytania. Dlaczego często tak nietrafione są dzikie karty oraz awanse z Grand Prix Challenge? Po co ci średniacy biorą udział w SGP? Odpowiedź na pierwsze z pytań jest dość prosta – decyzje są podejmowane na podstawie wyników z poprzedniego sezonu. Trudno tę kwestię rozwiązać inaczej, bo cała zabawa zaczyna się na samym początku sezonu, gdy trudno jest jeszcze określić jaką formę prezentują potencjalni kandydaci. Druga odpowiedź ma kilka różnych wariantów. Wiadomo, że zajmując miejsca poza ścisłą czołówką cyklu nie da się zarobić, a bardziej jest to balansowanie na granicy opłacalności. Ale na pewno łatwiej jest namówić sponsorów do wyłożenia większych pieniędzy. Do tej pory była jeszcze opcja wyższych kontraktów w polskich klubach, ale przy nowych przepisach, gdy podaż przekracza popyt, raczej można o tej ewentualności zapomnieć. Paradoksalnie większe pieniądze wyciągną żużlowcy nie zawracający sobie głowy jazdą w elicie. Jeśli ostatnie przypuszczenie się potwierdzi, to SGP będzie jeszcze bardziej rozwarstwione i zupełnie przypominać będzie Formułę 1, gdzie o triumf walczy mniej niż 20% startujących kierowców, a sporo wyścigów jest zwyczajnie nudnych. Dlatego według mnie BSI nie wyjścia i po prostu musi domagać się zmiany wprowadzonych w Polsce przepisów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *