DPŚ – grunt to dobry menadżer

Gratuluję Duńczykom zdobycia Drużynowego Pucharu Świata. Choć w bydgoskim półfinale zajęli dopiero trzecie miejsce, to dla mnie byli bezsprzecznie najlepszą ekipą tegorocznego cyklu. Oprócz walorów czysto sportowych, waleczności i atmosfery, inne drużyny mogą im pozazdrościć przede wszystkim odwagi, bo postawienie na młodzieżowców należy tak właśnie określić. Mam nadzieję, że wnioski wyciągną zarówno działacze i trenerzy rywali, jak również oficjele międzynarodowej federacji oraz przedstawiciele BSI.

Kiedy spojrzymy na zestawienie poszczególnych ekip występujących w półfinałach, barażu oraz finale, to w oczy rzuca się właśnie zestawienie Duńczyków potrafiących pokazać siłę swojej młodzieży. Jestem święcie przekonany, że nie każdy menadżer mając aż czterech stałych uczestników cyklu Speedway Grand Prix potrafiłby zrezygnować z trzech nich, zastępując tych doświadczonych żużlowców ambitnymi, ale jednak bardzo młodymi chłopakami. A tak właśnie postąpił Anders Secher i wygrał na tym podwójnie, bo oprócz zdobytego w doskonałym stylu złota zbudował i utrzymał świetną atmosferę w swoim teamie. Dodać trzeba,  że Dania jest jedyną drużyną uczestniczącą w tegorocznym DPŚ, która ani razu nie skorzystała z „Jokera”. W Mallili zostali wzmocnieni swoim liderem Nicki Pedersenem, który świetnie wkomponował się w ten zespół, ale jednocześnie warto zauważyć, że nie był pierwszoplanową postacią i jako jedyny przegrał pojedynek z najgroźniejszym rywalem w decydującej serii finału. Młodsi koledzy wykonali swoją robotę doskonale, a triumf Michaela Jepsena Jensena nad Chrisem Holderem w XIX wyścigu był pokazem wielkich możliwości młodego Duńczyka. Z drugiej strony Nicki potrafił postawić dobro drużyny ponad swoim indywidualnym wynikiem zwalniając przed metą XVI biegu i przepuszczając Jasona Crumpa, dzięki czemu Australijczycy nie mogli wykonać manewru taktycznego, zastępując swojego najsłabszego zawodnika. To co zrobił Nicki pewnie nie było przykładem jazdy fair, ale przy znacznym ograniczeniu możliwości taktycznych czasem trzeba zrobić krok do tyłu, aby za chwilę uczynić dwa kroki naprzód.

Cieszę się, że Dania pokonała w finale pewnych siebie i chyba trochę zarozumiałych Australijczyków. Dla jadących w najsilniejszym zestawieniu „Kangurów” srebro pewnie nie jest wielkim sukcesem, bo trzeba sobie jasno powiedzieć, że z góry można było przewidzieć podział na dwie pary, więc przegrani w tychże parach nie mają specjalnych powodów do radości. Można powiedzieć, że drużyna jest tak silna jak jej najsłabsze ogniwo. I tu właśnie w całej pełni ukazuje się geniusz taktyczny (może to za wielkie określenie) menadżera Danii, który swoim pomysłem wpuścił w XVII gonitwie największych rywali na minę pt. Davey Watt, czyli czerwona latarnia Australijczyków, a jednocześnie zmusił ich w kolejnym wyścigu do zastąpienia notującego całkiem dobry występ Darcy’ego Warda, jeżdżącego przecież na co dzień w Dackarnie Mallila. Zastępujący go Chris Holder miał zaraz potem swój programowy bieg i nie zdążył schłodzić należycie silnika, bo było to zadanie niewykonalne.

Nie da się też nie zauważyć pewnej prawidłowości – młodzi zawodnicy dużo lepiej radzili sobie w sytuacjach najbardziej stresowych niż ich starsi koledzy. I jest to w pewien sposób optymistyczne spostrzeżenie, bo przecież starzy mistrzowie odejdą w ciągu najbliższych kilku, lecz w ich miejsce już wchodzą następcy. Nie można powiedzieć, że wszędzie tak się dzieje, bo chociażby Szwedzi zaprezentowali się fatalnie przed własną publicznością i po raz kolejny udowodnili, że żużlowy kryzys w ich reprezentacji jest wciąż obecny. Chociaż tak na dobrą sprawę dziwić może powołanie akurat Petera Ljunga, który jest dopiero na 40. miejscu w klasyfikacji indywidualnej rodzimej Eliteserien. O ile pozostała trójka raczej nie wzbudzała zastrzeżeń, to osoba 30-letniego Ljunga mogła rodzić pewne wątpliwości. Jest co prawda uczestnikiem cyklu SGP, ale branym z łapanki. Można się oczywiście zapytać: jeśli nie on, to kto? Juniorów praktycznie brak, zresztą do tegorocznych finałów IMŚJ nie dostał się żaden przedstawiciel Kraju Trzech Koron (w półfinale wziął udział tylko Pontus Aspgren, ale na tym etapie odpadł). I tu mam pewną niespodziankę. Otóż czwartym pod względem skuteczności Szwedem w Elitserien jest zawodnik… Dackarny Mallila mający na swoim torze średnią 1,809. Któż to? Proszę się domyśleć. Gorzej na pewno by nie pojechał.

A co z Rosjanami? Ich bezpośredni awans do finału był sporą niespodzianką i można się zastanawiać dlaczego nasza reprezentacja nie wspierała w półfinale Duńczyków. Wiem, łatwo się pisze po fakcie, ale przecież są w naszym sztabie ludzie, którzy powinni pewne rzeczy przewidzieć. Właściwie w ciemno można było stawiać, że w barażu Dania będzie dużo trudniejszym rywalem niż Rosja, chociażby ze względu na lepszą znajomość toru w Mallili i spodziewane wzmocnienie Nicki Pedersenem. Nie była też wielką niespodzianką postawa Romana Poważnego, który w Elitserien nie jeździ i tu raczej zerowa zdobycz nie powinna dziwić. Myślę, że w barażu wyglądałoby to podobnie. Fakt, że mimo wszystko Rosjanie zdobyli brąz nie jest wynikiem ich siły, ale raczej słabości Szwedów. W ostatnich pięciu biegach gospodarze zdobyli zaledwie 3 punkty (!!!) podczas gdy, wydawało się pogodzeni z losem, Rosjanie aż 17 „oczek” (w tym Emil Sajfutdinow aż 12). I tu jest tajemnica sukcesu: manewry taktyczne. Najsłabszy w tej ekipie R. Poważny pojechał tylko trzy razy, a „Joker” został sprytnie wykorzystany w biegu najsłabszych zawodników turnieju. Tymczasem Szwedzi wykorzystali „Jokera” co prawda w 100%, ale AJ pojechał za siebie, więc automatycznie najsłabszy w drużynie P. Ljung stawał pod taśmą startową czterokrotnie.

I niech mi ktoś powie, że tylko żużlowcy zdobywają medale. Nie. Oni walczą na torze, ale często mecze wygrywa się w parkingu. Ważne, żeby zawodnicy wiedzieli, że mają menadżera po swojej stronie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *