DPŚ – zaszczyt czy obowiązek?

Za nami dwa półfinały Drużynowego Pucharu Świata. Tegoroczny cykl, ze względu na zdecydowanie zbyt dużą ilość kontuzji oraz zawirowania organizacyjne, na razie jest zwyczajnie nudny. Mieli wygrać Polacy i wygrali. Mieli wygrać Duńczycy i wygrali. Za niespodziankę można uznać awans Amerykanów do barażu, ale Szwedzi wraz ze swoim menadżerem zrobili wszystko, aby do Pragi już nie jechać.

Postawa Wikingów jest chyba największym rozczarowaniem. Ja wiem, że dopadła ich plaga kontuzji, która wyeliminowała najlepszych zawodników, że wystawili chyba nawet nie drugi garnitur, ale mimo wszystko nic nie usprawiedliwia całkowite odpuszczenie tego turnieju. Zastosowanie jokera za Jonasa Davidssona, który puszcza sprzęgło pół sekundy po wszystkich było czymś tak absurdalnym, że aż trudno to skomentować. O co chodzi? Szwedzi nie mogli czy nie chcieli awansować do barażu? Obawiam się, że jednak to drugie rozwiązanie jest bliższe prawdy, a to w zestawieniu z odpuszczeniem tego cyklu przez Rosjan nie stawia rozgrywek w najlepszym świetle. Czekam, kiedy wreszcie zareagują na to co się dzieje organizatorzy DPŚ. Przecież są to oficjalne rozgrywki firmowane przez FIM, a więc można zacząć wymagać czegoś więcej niż tylko udziału poszczególnych federacji.

Mamy jeszcze dwa turniej, aby uratować tegoroczny DPŚ, ale patrząc na składy poszczególnych drużyn oraz licząc się z twardym jak beton praskim torem, to trudno liczyć na to, że nagle Brytyjczycy czy Amerykanie zaczną stworzą na takim obiekcie jakieś fascynujące widowisko. Każda z tych ekip ma zdecydowanego lidera, ale reszta dość mocno odstaje, choć oczywiście Wyspiarze reprezentują wyższy poziom. Obie ekipy muszą sięgnąć do swojej szerokiej kadry, bo Edward Kennett, Craig Cook oraz Gino Manzares okazali się sporymi niewypałami. O ile dwaj ostatni muszą się jeszcze sporo uczyć (Gino miał problemy z wystartowaniem), to sezon Kennett można już spisać na straty. Anglicy mają jeszcze w zanadrzu Lewisa Bridgera, który całkiem pozytywnie śmiga w barwach rybnickiego klubu, oraz Bena Barkera. Myślę, że innej opcji nie mają. Jankesi wielkiego wyboru nie mają. Billy Janirro?

Bardzo jestem ciekaw postawy Łotyszy. Szkoda, że mają tylko trzech żużlowców na poziomie, że się tak wyrażę, międzynarodowym (cała szeroka kadra, to… pięciu żużlowców). To może się okazać trochę za mało. Chyba, że ta trójka pojedzie naprawdę skutecznie, a stać ich na to. Sprawiliby na pewno sporą frajdę swoim kibicom. Ich tor w Daugavpils słynie ze swojej długości i twardości. Kto wie? Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym roku dwóch z nich znajdzie zatrudnienie w ekstralidze. Widać, że przyszłością żużla jest powrót do czerpania radości z uprawiania tej dyscypliny. I tutaj przykładem są właśnie Łotysze oraz Amerykanie.

Teoretycznym faworytem barażu są Australijczycy, ale gdy przyglądniemy się dokładniej, to może się okazać, że mają Darcy’ego Warda, potem Troya Batchelora, który raczej nie błyszczy na twardych torach, Jasona Doyle’a, który doświadczeń z tym obiektem nie ma żadnych i… No właśnie. Dave Watt jest obecnie za słaby, więc zostają Cameron Woodward oraz Dakota North. Obaj w Polsce już trochę pojeździli, czyli mają jakieś obycie z torami kontynentalnymi, które są o wiele dłuższe i twardsze od angielskich. Szczególnie Woodward prezentuje się bardzo pozytywnie w barwach drużyny z Lublina.

Przy zastosowaniu dobrych zmian może się jednak okazać, że baraż będzie ciekawy. Oby, bo żużel staje się dyscypliną zbyt zamkniętą. Teraz zamiast o pozyskaniu nowych kibiców, trzeba myśleć, jak nie zniechęcić tych, którzy są przy speedway’u obecnie. W Polsce, gdy praktycznie 100% relacji przejęło NC+, dostęp do żużla stał się jeszcze bardziej ograniczony. Może IME transmitowane w Eurosporcie będą nową jakością. Nie wiem czy sam w to wierzę, ale nadzieję trzeba mieć.

Dla mnie jako kibica dużo bardziej atrakcyjne byłyby prawdziwe zawody drużynowe, czyli w wyścigu startowaliby nie pojedynczy zawodnicy, ale pary z poszczególnych drużyn. Powoli wracają do życia zawody parowe, które zostały niegdyś wchłonięte przez ówczesne Drużynowe Mistrzostwa Świata. Może coś się zmieni w tym zakresie. I może wreszcie na lepsze.

One thought on “DPŚ – zaszczyt czy obowiązek?

  • 17-07-2013 z 07:16
    Permalink

    Woodward to chyba jedyna szansa Kangurów na wygranie tego barażu. Tylko że on też w Lublinie śmiga na bardzo przyczepnym torze. Może jednak coś pokaże. Bo na Dakotę Northa bym nie liczył. Dwaj nowi Anglicy też będą mieć tam duży problem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *