Efekt parasola

Takiego bałaganu z przepisami już dawno nie było. Chyba nawet posłowie w sejmie nie potrafią tak namieszać. W piątek w końcu ukazał się komunikat oficjalny i mam nadzieję, że już ostateczny.

6 października odbyło się posiedzenie udziałowców spółki Ekstraliga Żużlowa, na którym ustalono zmiany w przyszłorocznych rozgrywkach. Pisałem o tym, więc tylko przypomnę, że chodzi o wprowadzenie kalkulowanej średniej meczowej (KSM), obowiązkowy start dwóch polskich juniorów (każdy ma po trzy wyścigi) oraz powiększenie ekstraligi od sezonu 2012. W zasadzie przyjęto te rozwiązania jako pewnik i przede wszystkim kibice uznali je już jako obowiązujące.

Bomba wybuchła 15 listopada, gdy Robert Dowhan powiedział w Radiu Zielona Góra, że nie będzie rozszerzenia najwyższej klasy rozgrywkowej, bo na tę zmianę nie zgodziła się telewizja. Po kilku dniach poszła wiadomość, że niektóre kluby nie chcą przepisu o polskich juniorach. Wiadomo, że Martin Vaculik nie chce (a dokładniej nie może) się zgodzić na przyjęcie polskiego obywatelstwa, bo podobno to wiąże się z utratą obywatelstwa słowackiego, więc trudno mu się dziwić. Z tego powodu Unia Tarnów nie jest zainteresowana wprowadzeniem takiego rozwiązania. PGE Marma (co za nazwa) miała ochotę na Artioma Łagutę, ale z zastrzeżeniem, że miałby startować z pozycji zawodnika młodzieżowego. Z drugiej strony prezes Stali Gorzów stwierdził, że będzie walczył o ten przepis jak o niepodległość. Choć swoje słowa ubarwia dyżurnym tekstem o polskim żużlu, to oczywiście, jak to często bywa z tym panem, nowa regulacja jest po prostu po jego myśli, bo ma braci Zmarzlików oraz widoki na pozyskanie Przemysława Pawlickiego.

Powiem szczerze, że trochę żenujący jest permanentny brak zgody wśród prezesów, bo każdy ciągnie w swoją stronę, tak jak jest mu akurat wygodnie. W ten sposób trudno zbudować coś stabilnego. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że obecny system uchwalania przepisów jest słaby, choć przecież demokratyczny. Skoro chłopcy i dziewczynki (bo też tam są) siedzą w różnych kątach piaskownicy i nie chcą się ze sobą bawić, to powinien być ktoś, kto w razie potrzeby krzyknie na nich i sam weźmie odpowiedzialność za podejmowanie decyzji. Niestety, Polacy są przyzwyczajeni do tzw. odpowiedzialności zbiorowej czyli gdy coś się uda, to każdy przypisuje sobie zasługi, a jak się nie uda, to nie ma winnych.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że każdy z trzech nowych przepisów jest zły i pewnie zostanie obalony w ciągu co najwyżej trzech lat. Już wiadomo, że na szczęście nie będzie powiększenia ligi. Skoro za słaby na ekstraligę Włókniarz wygrywa barażowy dwumecz z wicemistrzem pierwszej ligi różnicą 28 punktów, to komentarz jest zbyteczny. Niestety, wiadomo już także, że nowy regulamin wymusza start dwóch polskich. Teoretycznie jest to dobre rozwiązanie i na teorii się kończy. Jeśli planujemy, że szkółki będą produkować średniaków bez większych sportowych ambicji, to oczywiście taka opcja jest dobra. Jeżeli jednak pojawi się prawdziwy talent, to zamiast jeździć, będzie musiał obserwować jak startuje jego „kolega” z drużyny, pomimo mniejszych umiejętności. Jest oczywiście możliwość stosowania juniorów jako rezerwy zwykłej za seniora albo taktycznej za seniora lub za drugiego juniora, ale jest to jednak tylko ewentualność. Jeśli wszyscy będą jechali równo i na dobrym poziomie, to dobry junior zostanie ukarany odebraniem mu dwóch dotychczasowych startów kosztem słabszego polskiego młodzieżowca. Chyba nie o to chodziło?

Żeby stwierdzić, że system promowania juniorów nie przynosi pożądanych efektów, wystarczy cofnąć się do lat 2006 – 2007 i spojrzeć na ówczesnych złotych medalistów Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów. Mamy więc Karola Ząbika, Krzysztofa Buczkowskiego, Mateusza Szczepaniaka, Adriana Gomólskiego, Pawła Hliba, Pawła Miesiąca i Adriana Miedzińskiego. I pytanie: gdzie oni wszyscy dzisiaj są? Poza „Miedziakiem” okupują kluby pierwszoligowe, a i tutaj często mają problemy ze zdobywaniem punktów. Nawet w niższej klasie rozgrywkowej tylko Buczek prezentuje dobry poziom (siódmy zawodnik I ligi), Szczepaniak przeciętny (21), a nad resztą wypada już tylko spuścić zasłonę milczenia (Hlib – 36, Gomólski – 41, Miesiąc – 43, Ząbik przed sezonem doznał kontuzji w Anglii i więcej nie startował). Co więcej, żaden z nich nie utrzymał się w klubie, w którym kończył wiek juniora, choć przecież mieli status gwiazdy. Trzeba pamiętać, że junior robiący 7-8 punktów w meczu, to skarb, ale po przejściu w wiek seniora, najczęściej ten dorobek jest mniejszy, a dorosłych zawodników zdobywających po 5-6 „oczek” jest na tyle dużo, że kolejni stają się już tylko tłem i zostają zapomniani.

Żaden z wymienionej wyżej siódemki, poza Adrianem Miedzińskim, nie odniósł nawet najmniejszego sukcesu indywidualnego po skończeniu 21 lat. Przypadek? Chyba nie, bo za dużo byłoby tych przypadków. Wydaje mi się, że parasol ochronny jaki jest roztaczany nad juniorami nie uczy ich rywalizacji o skład. Najczęściej mimo dość przeciętnych możliwości nie mają konkurencji wewnątrz drużyny. Gdy nagle wejdą w żużlową pełnoletniość, parasol zostaje brutalnie złożony, a oni znajdują się sami na placu boju, bez żadnej ochrony, bo przecież nie każdy ma ojca żużlowca. Tak więc pozorna pomoc okazuje się w rzeczywistości wyrachowaniem klubowych działaczy, potrzebujących juniorów do wypełnienia składu. Można oczywiście powiedzieć, że kariery Ząbika, Gomólskiego czy Szczepaniaka zostały zatrzymane przez kontuzje, ale według mnie jest to tylko mała część prawdy, bo tak czy inaczej zawodnicy ci nie poradzili sobie w dorosłym speedway’u. Innym przykładem jest Grzegorz Zengota, który sam twierdzi, że nie chce sytuacji, w której będzie musiał rywalizować o miejsce w drużynie, bo uważa, że jest traktowany gorzej niż inni. Mam wrażenie, że to również efekt tego właśnie parasola. Trudno mając 22 lata rozstać się ze statusem gwiazdy i startować na równych zasadach z seniorami.

Teraz mamy kolejny efekt nowego przepisu. Kluby nie mające dwóch choćby przeciętnych juniorów chcą takowego po prostu kupić. Aż wstyd, że wśród nich jest także Falubaz. I okazuje się, że łakomym kąskiem jest Kacper Gomólski. Talent ma, gdyby nie upadek zostałby młodzieżowym mistrzem Polski, ale równocześnie jest czterdziestym ósmym zawodnikiem I ligi (!). Start Gniezno chce za niego 300 tys. zł, bo jest to maksymalna kwota odstępnego za wychowanka. Dochodzimy do paranoi, że biedniejsze kluby będą próbowały zarabiać na zawodnikach wyszkolonych w szkółce i choć nieco wychylających się ponad przeciętność. Chyba  nie taki jest cel szkolenia.

Na koniec rzecz, która mnie mocno rozśmieszyła. Otóż pani prokurent Betardu Wrocław stwierdziła, że nie będzie do końca listopada podpisywać kontraktów, bo nie wiadomo jakie będą obowiązywały zasady. Nie wiem na jakim świecie ta pani żyje, ale wg mnie to tendencja jest raczej odwrotna. Zawodnicy opuszczają ten klub, a następców jakoś nie widać. Może z jej punktu widzenia żużlowcy pchają się drzwami i oknami, ale pani Krystyna zgodnie z przepisami nie chce z nimi rozmawiać? Taki ostatni mohikanin tyle, że raczej z przypadku niż z przekonania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *