Falubaz – do ilu razy sztuka?

Myślę, że niejeden kibic zastanawia się nad tym co stało się z Falubazem w końcówce, czyli w najważniejszym momencie, tegorocznego sezonu. Jak to możliwe, że mając w składzie takich zawodników zespół nie potrafi wygrać meczu w rundzie play-off. Co więcej, ani razu nawet nie prowadził w żadnym ze spotkań. Gdzie jest drużyna, która wygrała rundę zasadniczą?

Odpowiedź na pytania postawione we wstępie na pewno nie jest prosta i nie jest jednoznaczna. Właściwie można się zastanawiać czy taką odpowiedź w ogóle da się znaleźć? Nie wiem, ale postaram się przedstawić kilka obserwacji jako kibica, bo przecież nie wiem co tak naprawdę dzieje się w klubie i w parkingu, choć pewnie wielu rzeczy można się domyślać.

Trochę teorii

Na początku zrobię małe wprowadzenie. Jak wiadomo w ekstralidze startuje osiem drużyn. Do play-offów awansuje połowa z nich, do finały awansują dwie, a wygrywa jedna. To wszystko jest oczywiste. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że ostatecznie wygrać może tylko jedna drużyna, co nie oznacza, że pozostałe działają źle, są słabe itd. Klub składa się z dwóch zasadniczych elementów, czyli działaczy oraz drużyny. Ci pierwsi zajmują się dbaniem o różnego rodzaju organizacyjno-finansowe szczegółu, żeby ci drudzy (sztab szkoleniowy + zawodnicy) mieli jak najlepsze warunki do rywalizacji sportowej. Mamy więc trzy ogniwa w klubie i chodzi o to, żeby przedstawiciele każdego z nich wykonywali należycie swoją pracę, nie wchodząc jednocześnie w kompetencje pozostałych.

Trochę historii

Zielona Góra jest związana z żużlem od kilkudziesięciu lat. Jeszcze w połowie lat 90-tych drużyna oparta była na wychowankach. Po medalach DMP w latach 80-tych i na samym początku 90-tych przyszły cięższe czasy – klub tułał się między I i II ligą, nie mając ani możliwości finansowych, ani jakiegoś wielkiego planu na wydobycie się z kryzysu. Niemniej jednak wciąż trwało szkolenie, a na trybunach nawet w II lidze nigdy nie przyszło mniej niż 3-4 tys. ludzi. Kibice tęsknili za dawną nazwą, która zniknęła po przemianach politycznych (ostatnim meczem pod nazwą Falubaz był rozegrany 7 października 1990 r. wygrany baraż ze Spartą Wrocław). I tak trwał ten stan aż do roku 2003, gdy na czele klubu stanął pewien polityk. Kontrakty z gwiazdami okazały się jednak mocno wirtualne. 20 maja 2004 r. życie odebrał sobie największy talent w historii zielonogórskiego żużla – Rafał Kurmański, a kilkanaście miesięcy później ówczesny ZKŻ Kronopol z hukiem spadł do I ligi. Na stanowisku prezesa pojawił się Robert Dowhan, sprowadzono Grzegorza Walaska, a drużyna wróciła do najwyższej klasy rozgrywkowej. Sprowadzono Piotra Protasiewicza. W 2008 roku drużyna zdobyła pierwszy po 17 latach medal. W 2009 roku wrócono do nazwy Falubaz, klub zdobył złoto  i wydawało się, że będzie już tylko lepiej…

Trochę później

Po kolejnych medalach w 2010, 2011 i 2013 roku nagle coś się zacięło. W 2015 roku okazało się, że klub jest właściwie bankrutem, co było wynikiem wieloletniego życia ponad stan, powolnego spadku zainteresowania żużlem, wyższych kontraktów i pewnie jeszcze wielu innych rzeczy. Mocno upraszczając sprawę, Falubaz zatrudniał bardzo dobrych żużlowców, praktycznie nie zwracając uwagi szkolenie i chyba także opierając siłę zespołu na nazwiskach zamiast na budowaniu pozytywnej atmosfery w drużynie. W związku z dramatyczną sytuacją finansową nastąpiły zmiany własnościowe, ale czy tak naprawdę cokolwiek zmieniło się w filozofii działania tego klubu?

Sezony 2016 i 2017, mimo iż różnią się w wielu kwestiach, to jednak w samym przebiegu i efekcie końcowym są do siebie bardzo podobne. Dobra lub nawet bardzo dobra runda zasadnicza (szczególnie w drugiej części), a potem wielki szok, niedowierzanie i szukanie winnych w półfinałach. Wiem, że najczęściej skupiamy się na indywidualnych wpadkach czy błędach zawodników, sędziów, menadżerów itd. Jednak pamiętać należy, że pomimo całego profesjonalizmu, tak często podkreślanego przy okazji naszych rozgrywek żużlowych, w grupie ludzi zawsze będą jakieś układy, spory o przywództwo, o pieniądze itd. Chodzi o to, żeby mimo wszystko zawodnikom zależało na odniesieniu sukcesu dla samej satysfakcji ze zwycięstwa.

W 2016 roku ten najlepszy okres paradoksalnie był wtedy, gdy drużyna teoretycznie była najsłabsza. Ale był wyraźny podział na liderów i na drugą linię, a dzięki dziurze w osobie Justina Sedgmena, Krystian Pieszczek miał pewność występu w pięciu biegach, seniorzy wiedzieli, że na pewno pojadą w biegach nominowanych, a Marek Cieślak miał możliwość podejmowania decyzji taktycznych. Nagle wrócił Jarosław Hampel i choć wzmocnił zespół, to jednocześnie zaburzony został  spokój, który był podstawą funkcjonowania drużyny. Skończyło się trzecim miejscem, ale tylko dlatego, że Sparta trochę niechcący awansowała do walki o medale i nie podjęła walki.

W tym roku początkowo podział był jasny – trzech liderów plus druga linia w osobach Jarosława Hampela i Andrieja Karpowa lub Jacoba Thorsella. Tor w Zielonej Górze z reguły sprzyjał kapitanowi, więc i emocji trochę było i wynik satysfakcjonował wszystkich. Ale do wysokiej formy wrócił Jarosław Hampel, dzięki czemu mieliśmy już czterech liderów, a tylko jednego zawodnika drugiej linii. „Mały” został prowadzącym parę, więc siłą rzeczy ktoś musiał zostać „zdegradowany”. Poszukiwania trwały właściwie cały sierpień i wybrana została opcja z Piotrem Protasiewiczem pod numerem 4. I zaczęła się katastrofa.

Mogę zrozumieć, że po pierwszym półfinałowym meczu z Unią Leszno nie zauważono wpływu tej koncepcji taktycznej na wynik, ale po rewanżu myślałem, że nastąpi powrót do wcześniejszych „ustawień”. Nie nastąpił. I tylko pechowi  miejscowych juniorów (upadek na podwójnym prowadzeniu, taśma w biegu z Aleksem Zgardzińskim) zielonogórzanie zawdzięczają to, że zdobyli w Gorzowie aż 38 punktów, bo zapowiadało się na kompromitację. Zwalanie winy na Przemysława Pawlickiego i tłumaczenie się torem jest dla mnie tylko dowodem na brak pomysłu na… cokolwiek. Uważam, że w trzecich tegorocznych derbach zawodnicy Falubazu nie podjęli walki w pełnym tego słowa znaczeniu.

Wracając jednak do próby znalezienia przyczyn tak nagłego spadku formy całego zespołu (o drużynie na tę chwilę mówić raczej nie można), to szukałbym ich w sposobie działalności tego klubu, co przekłada się na relacje pomiędzy trzema wspomnianymi ogniwami: działaczami, sztabem szkoleniowym (menadżerem) oraz zawodnikami. Gołym okiem widać, że sam sport nie jest tu najważniejszy. Sukces jest potrzebny w celach marketingowych i wizerunkowych (nie koniecznie ma służyć samej drużynie). Ma być zapewniony przez zawodników z nazwiskami, czyli stawiamy na tzw. profesjonalne wykonywanie swojej pracy, a atmosferę ma tworzyć wynik. To oczywiście kosztuje. Jest to jakiś pomysł, ale skoro nie sprawdza się czwarty rok z rzędu, to chyba warto zastanowić się nad zmianami. Może zacząć od tego, żeby menadżer miał stuprocentowy wpływ na ustawienie składu, roszady taktyczne, itd. Może niekoniecznie potrzebujemy zawodników drogich, może wystarczą tacy, którzy walczą bardziej na torze niż poza nim? Bo co powiedzieć, jeśli na końcu okazuje się, że taka Sparta Wrocław mająca budżet o 25% niższy potrafi wejść do finału i to bez swojego podstawowego zawodnika?

Tu nie trzeba jakiejś wielkiej wiedzy dotyczącej żużla, bo problem tkwi w sposobie prowadzenia i w celach klubu. Zbyt wiele rzeczy jest odwróconych do góry nogami. Czasami mam wrażenie, że zamiast Klub Sportowy, powinno się przed nazwą pisać Towarzystwo Wzajemnej Adoracji, w którym to towarzystwie uczestniczy(ł) co najmniej jeden zawodnik, powiązany z klubem nie tylko przez kontrakt sportowy, ale także przez uczestnictwo w innych projektach. Celowo opisałem to strasznie ogólnie bez wskazywania na konkretnego człowieka. Wydaje się, że sami żużlowcy są już zwyczajnie zmęczeni tymi szeroko pojętymi okolicznościami, nie mając wielkiej radości z jazdy, tym bardziej, że tegoroczny tor właściwie nie pozwala na ściganie się. Ciekaw jestem czy któryś z nich odejdzie po sezonie. Szczerze mówiąc, nie byłby zdziwiony gdyby tak się stało, bo wielu z nich wciąż dąży rozwoju sportowego i do realizacji swoich planów, a więc także do osiągania satysfakcji z uprawiania tego sportu . Z drugiej strony nie będę zdziwiony jeśli zostaną, bo pewnie kontrakty mają na niezłym poziomie finansowym, a z czegoś żyć trzeba.

I tak to się kręci. Niby chodzi o sport, ale tego sportu jest coraz mniej. Niby chodzi o emocje, ale emocji właściwie nie ma. Niby zawodnicy jeżdżą dla kibiców, ale przecież potrzebują pieniędzy, żeby realizować swoje cele, dające im satysfakcję. Kto zawiódł? Cóż, pewnie kibice, bo nie dość, że przychodzi ich coraz mniej, to jeszcze bilety są tańsze niż w latach 2009-10, a więc tak naprawdę to oni (czyli my) są odpowiedzialni za problemy finansowe. A jeszcze domagają się szkolenia! Skąd wziąć na to czas, ludzi i pieniądze? A jeszcze są tacy, jak piszący ten tekst co krytykują, a nie płacą za bilety! O, tacy są najgorsi!

W tym roku nie byłem na żadnym z ligowych meczów Falubazu. Na mecz o brąz też nie pójdę. Nie bawi mnie słuchanie wulgaryzmów, którymi przerzucają się „kibice”, a walki na torze i tak nie ma. Skoro klub nie chce niczego z tym zrobić, to trudno, ale działacze powinni mieć na uwadze to, że mam prawo nie przychodzenia na W69 i z tego prawa korzystam. I nie tylko ja…

Ciekaw jestem jaki pomysł będzie miał Falubaz w przerwie między sezonami na sprzedaż biletów i karnetów. Na razie jedynym pomysłem wydaje się być mówienie tego, co kibice chcą usłyszeć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *