Kilka zdań po meczu z KS Toruń

Poszedłem w niedzielę na zielonogórski stadion. Wynik nie miał dla mnie wielkiego znaczenia. Zainwestowałem 30 złotych, bo chciałem zobaczyć fajny żużel, obserwować jak radzą sobie obie ekipy w obliczu problemów kadrowych i przekonać się czy prawdę mówili przedstawiciele Falubazu o próbie powrotu do atmosfery z 2009 roku.

Pierwsze zaskoczenie miało miejsce już podczas kupowania wejściówki w piątek w Focus Mall, bo nie musiałem podawać swoich danych. Dostałem bilet anonimowy. Taka ciekawostka.

Prognozy mówiły o opadach deszczu, niektóre nawet o burzach, więc lekką niepewność powodowała wielka ciemna chmura naciąga nad stadion przed godz. 17. Na szczęście wszystko przeszło bokiem, a jedynym objawem były niewielki opady, które wiatr do nas przywiał. Mieliśmy za to piękną tęczę. Dzięki takim, a nie innym prognozom tor musiał być ubity, co niewątpliwie wpłynęło na sposób jazdy zawodników. Mijanek i walki na dystansie było całkiem sporo, ale jedynym sposobem wyprzedzania było wejście przeciwnikowi „pod łokieć” i wywiezienie go pod bandę. Czy widziałem fajny żużel? Była walka, emocje, o wyniku decydował ostatni wyścig – myślę, że kibice mogli być usatysfakcjonowani.

Co do bycia drużyną, to tak na dobrą sprawę wiele jest do poprawienia zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Przyznam, że pod tym względem torunianie mnie zawiedli. O ile Chris Holder i Kacper Gomólski swoje zadanie wykonali, to Jason Doyle i Grisza Łaguta, choć robili sporo wiatru na torze, nic wielkiego nie pokazali. Przede wszystkim nie wygrywali z liderami gospodarzy, a przecież takie jest ich podstawowe zadanie. Wystarczy spojrzeć na biegi z ich udziałem przegrane przez „Anioły”. W przypadku i jednego i drugiego straniero wynik brzmiał 18:12. I teraz można zadać sobie pytanie: czy oni mogą pojechać lepiej? Moja odpowiedź: tak, mogą.

Przechodzę do gospodarzy. Czy ktoś tu może pojechać lepiej? Odpowiedź nie jest już tak oczywista. Jarosław Hampel z oczywistych powodów lepszy nie będzie. Piotr Protasiewicz też nie, bo szczerze mówiąc to co widziałem w niedzielę wydaje mi na chwilę obecną się szczytem możliwości kapitana Falubazu. Drugi mecz z rzędu trafia na kogoś, kto tego toru jeszcze nie zna i potrafi to wykorzystać, choć robi to w sposób daleki od walki fair. Pozostali? Ciężko też o jakiś wielki postęp, może poza Krystianem Pieszczkiem, który nawet nie tyle może być lepszy, co zwyczajnie powinien. Plusem dla zielonogórzan jest to, że potrafili wykorzystać słabość rywali, ale problem polega na tym, że ich triumf jest przede wszystkim wynikiem tej słabości. Wiem, w obwodzie są jeszcze Grzegorz Walasek i Andreas Jonsson, czyli ludzie potrafiący wygrać z każdym i wszędzie, a ich powrót na pewno wzmocni ekipę żółto-biało-zielonych. Zgadzam się, ale jakie jest prawdopodobieństwo, że rywale przyjadą także osłabienie brakiem dwóch podstawowych zawodników?

Przed nami wreszcie wyjazdowe mecze Falubazu, które dadzą nam odpowiedź na pytanie: czy ta ekipą jest drużyną z prawdziwego zdarzenia, bo niestety po dwóch spotkaniach na własnym torze nie potrafię nic powiedzieć na ten temat.

I została atmosfera. No cóż, jeśli ktoś spodziewał się, że nagle kibice, nazywający siebie kibolami, przestaną zajmować się dopingiem negatywnym, był w błędzie. Nie się nie zmieniło – nadal Apator jest kobietą lekkich obyczajów w słusznym wieku. I to wszystko przy coraz większej sprzedaży biletów rodzinnych. Tylko pogratulować. Co będzie się działo na meczu ze Stalą Gorzów?

Przed nami maj, który może zadecydować o przyszłości Falubazu. Wyniki pojedynków w Tarnowie i Wrocławiu oraz lubuskich derbów będą miały wielki wpływ na frekwencję w dalszej części sezonu. I zdaje się, że w klubie bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę, bo bilety na mecz ze Stalą Gorzów sprzedawane są już teraz i to znów w cenie poniżej kosztów karnetu. Czyżby dotychczasowa frekwencja nie była zadowalająca?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *