Kolejka z prezentami dla gości

Cóż można powiedzieć, a raczej napisać, o niedzielnej kolejce ekstraligowej? Na pewno sporo. Kiedy jednak zastanowić się nad przebiegiem poszczególnych meczów, to nie da się nie zauważyć wszechogarniającej polski żużel przeciętności. Jeżeli działacze wprowadzą w życie proponowane zmiany, to aż strach pomyśleć jak będą wyglądać przyszłoroczne rozgrywki, bo przecież coraz bardziej restrykcyjny KSM, to tak naprawdę karanie drużyn za zbyt dobrą jazdę w poprzednim sezonie.

Wiem, że pewnie wielu kibiców nie zgodzi się ze mną, bo przecież patrząc na wyniki meczów widać, że były one w większości na styku. Owszem, ale czy sam fakt, że do końca nie wiadomo kto wygra świadczy o dobrym poziomie? Zdecydowanie nie. Trzy mecze wygrane przez gości miały bardzo podobny przebieg. Początkowo wydawało się, że gospodarze kontrolują przebieg spotkania i nagle tracą całą przewagę, przegrywając na własne życzenie. Na razie poza Tauronem Azotami Tarnów trudno znaleźć ekipę posiadającą choćby czterech zawodników punktujących regularnie na przyzwoitym poziomie. Gratuluję zwycięstw leszczynianom i zielonogórzanom, jednak obie drużyny zawdzięczają triumfy przede wszystkim frajerstwu rywali, a ich zasługa polega na tym, że posiadając dwóch i pół zawodnika potrafili to frajerstwo wykorzystać.

Wydawało się, że gorzowianie są nie do ugryzienia na własnym torze. Do niedzieli. Z kim przegrali? Na pewno nie z Unią. Przegrali z deszczem, a dokładniej rzecz ujmując z bardzo ograniczoną znajomością własnego toru. Najśmieszniejsze jest to, że tak naprawdę wszyscy wiedzą o tym, że Stal jest perfekcyjnie przełożona tylko do znanej sobie nawierzchni. Wystarczyły opady deszczu i okazało się jak słaby jest zespół, będący wciąż jednym z głównych kandydatów do mistrzostwa. Nikt mi nie powie, że Tomasz Gollob nie potrafi jeździć w deszczu. Można go nie lubić, ale posądzanie o brak umiejętności ścigania się na mokrej nawierzchni nie świadczy o specjalnie wielkiej znajomości żużlowych realiów. Zresztą dzień wcześniej w Gnieźnie właśnie w deszczu pokonał Piotra Protasiewicza i Emila Sajfutdinowa. Dlaczego więc tak katastrofalnie zaprezentował się na swoim torze? Dlaczego Matej Zagar nagle zapomniał jak się jeździ w Gorzowie? Ci się stało z Bartoszem Zmarzlikiem? Odpowiedź wydaje się banalnie prosta. Oni najzwyczajniej w świecie nie znają własnego toru. Są świetni, gdy wszystko jest przygotowane standardowo, ale… No właśnie to „ale” było w niedzielę. Nie jest przypadkiem, że dobrze, a przynajmniej przyzwoicie, radzili sobie pozostali „gorzowianie”. Niels Kristian Iversen, Krzysztof Kasprzak i Michael Jepsen Jensen, w odróżnieniu od wcześniej ocenionych kolegów klubowych, jeżdżą w tak często wyśmiewanej lidze angielskiej. Tymczasem Zagar czy Zmarzlik nie startują nawet w Szwecji, a Gollob w Elitserien nie radzi sobie w tym roku zupełnie. Na koniec trochę usprawiedliwię żużlowców Stali, bo ta wybiórcza znajomość owalu na stadionie im. Edwarda Jancarza nie do końca jest ich winą. To w dużej mierze kwestia podejścia trenera, który kontynuuje sposób działania swojego poprzednika. Nie wróżę Stali nic dobrego na przyszłość jeżeli Piotr Paluch nie zmieni sposobu przygotowania do meczów na własnym torze. Wiadomo, że gorzowianie niemal na pewno awansują do czwórki, ale w play-offach wystarczy jeden deszczowy dzień, żeby pogrzebać ich szanse na zwycięstwo.

Z kim przegrała Stal? Niby z trzecią aktualnie drużyną ligi, ale przecież tak naprawdę „Byki”, to czwórka konsekwentnie wystawianych juniorów, wsparta powracającym po ubiegłorocznej kontuzji Juricą Pavlicem. Nad wszystkim czuwa lider – Jarosław Hampel. Ta ekipa, pomimo czterech zwycięstw, nie pokazała jeszcze w żadnym meczu pełni swoich ogromnych możliwości, a mimo wszystko pokonała wielkich faworytów. Gdyby jeszcze młodzi leszczynianie nie popełniali tylu błędów przy wyjściu z pierwszego łuku, to gospodarze mieliby problem ze zdobyciem u siebie chociażby czterdziestu oczek.

Przyjrzyjmy się pojedynkowi na toruńskiej Motoarenie. „Jaskółki” na pewno są mocną ekipą, ale na papierze trójka krzyżackich „Kangurów” wsparta Adrianem Miedzińskim i bliźniakami na juniorskich pozycjach powinna spokojnie ten mecz wygrać. Tymczasem gospodarze nijak nie potrafią stworzyć drużyny i zdecydowanie przegrywają już drugie starcie u siebie. Frekwencja w niedzielę była daleka od kompletu, a co będzie jeśli torunianie przegrają za kilka dni w Lesznie? Stawiam w ciemno, że wystarczyłoby zamienić dwie osoby w klubach z Tarnowa i Torunia i wcale nie chodzi mi o żadnego z zawodników. Jestem święcie przekonany, że gdyby Marek Cieślak był menadżerem Unibaksu, to wówczas ten zespół byłby nie do ugryzienia z tym składem. Przewidywałem przed sezonem (zresztą nie tylko ja), że najsłabszym punktem torunian jest ich menadżer i to się niestety potwierdza. Mirosław Kowalik jest pewnie fajnym facetem, jednak chyba nie panuje nad swoim zespołem. Póki co Unibax Toruń jest największym rozczarowaniem ligi i na razie nie widać specjalnych przesłanek,żeby ta sytuacja miała się zmienić.

A mecz w Gdańsku? Przecież trzeba sobie jasno powiedzieć, że Falubaz z normalnym przeciwnikiem nie miałby żadnych szans na wygranie z taką jazdą. A jednak wygrał, co bynajmniej nie świadczy dobrze o gdańszczanach. Jeżeli jednak są tacy, którzy widzą poprawę w drużynie z Pomorza, to co ona prezentowała wcześniej? W przypadku tego pojedynku też odniosę się do menadżerów, bo widać, że Rafał Dobrucki staje się powoli jednym z największych atutów Falubazu, choć podpisane trochę dziwnie kontrakty nie ułatwiają mu pewnie pracy. Jonas Davidsson jest na chwilę obecną do odstawienia, ale nie można za niego wstawić Krzysztofa Jabłońskiego, bo to usunęłoby ze składu z kolei Aleksandra Loktajewa. Tak więc na razie młody Ukrainiec gwarantuje spokojne miejsce w składzie Szwedowi, chyba że menadżer zdecyduje się w niedzielę na małą rewolucję.

Na koniec jeszcze kilka słów o Betardzie Sparcie Wrocław. Pecha ma ta drużyna ogromnego.Kontuzje Nicolai Klindta, Tai Woffindena, wcześniej Patryka Malitowskiego, a teraz jeszcze Fredrik Lindgren miał groźny upadek w Częstochowie. Pomimo tylu urazów wciąż jeżdżą na wyjazdy bez swojego lekarza. Pewnie trochę wytłumaczy ogłoszenie z klubowej strony z 25 lutego 2010 roku: Poszukujemy lekarza, który w ramach wolontariatu wyjeżdżałby na mecze ligowe. Chyba wciąż jest ono aktualne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *