Moje typy na niedzielę

W niedzielę pierwsze mecze drugiej rundy play-off. Tym razem zwycięzca bierze wszystko, a przegrany jest po prostu przegranym. To wyklucza jakiekolwiek kalkulowanie, przynajmniej w pierwszych spotkaniach. Jednocześnie rozpoczyna się walka o utrzymanie, która może być dużo ciekawsza od pojedynków o medale.

Patrząc na tabelę po rundzie zasadniczej w zasadzie w ciemno można stawiać na Unię Leszno w starciu z Unibaksem Toruń, natomiast dwumecz pomiędzy Falubazem Zielona Góra a Betardem Wrocław powinien być wyrównany. Jest to oczywiście mocno prymitywne spojrzenie, dobre dla kogoś, kto interesuje się speedway’em bardzo pobieżnie. Jeśli wejdzie się w szczegóły, to okaże się, że sprawa nie ejst wcale taka oczywista ani w pierwszym ani w drugim przypadku. Choć od 1 sierpnia minęło raptem niespełna cztery tygodnie, to jednak siła poszczególnych zespołów zmieniła się.

Unibax Toruń – Unia Leszno

Jak napisałem wyżej, w teorii zdecydowanym faworytem sa „Byki”. Parafrazując klasyka można powiedzieć, że są moralnymi mistrzami Polski. W sporcie zawodowym moralność jest jednak na dalszym miejscu, a liczą się przede wszystkim punkty, miejsca i medale. Unia nie wydaje się już tak mocną drużyną. Zresztą poziom w tym sezonie zawyżyła tak mocno, że każde potknięcie wygląda jak spory dołek, a tenże rozpoczął się 18 lipca w… Toruniu, gdzie po raz pierwszy (i jedyny) nie przekroczyła granicy 40 punktów. Samo zwycięstwo torunian nie było może jakąś wielka sensacją, ale jego rozmiary już na pewno tak. Pozostałe trzy mecze też nie wyglądały najlepiej. Najpierw dość wymęczona (choć 26-punktowa) ze Stalą Gorzów, należy jednak pamiętać, że goście olali drugą część tego meczu. Potem była przegrana w Tarnowie, gdzie leszczynianom jakby zabrakło motywacji, a na koniec znów wymęczony triumf w spotkaniu rewanżowym z „Jaskółkami”. Porównując ostatnie cztery występy z pojedynkami sprzed 18 lipca widoczna widoczna jest ogromna różnica w postawie całego zespołu jak i poszczególnych zawodników. Janusz Kołodziej i Jarosław Hampel będący siłą napędową swojego zespołu nie są już tak skuteczni, a pozostali jeżdżąc w kratkę nie dość, że nie potrafią nadrobić tych strat, to jeszcze je powiększają. O ile wcześniej Unia Leszno stanowiła mocną drużynę (poza juniorami, którzy cały sezon mają kiepski), to teraz jedzie dwóch – trzech zawodników, a reszta raczej uzupełnia skład. Jak pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów, „Kołdi” pechowo nie wszedł do cyklu SGP, co było jego głównym celem na ten sezon i teraz musi ponownie odnaleźć motywację, a”Mały” podświadomie myśli pewnie bardziej o tytule mistrza świata, na który ma sporą szansę. Tak na dobrą sprawę dopiero niedzielny mecz w Toruniu odpowie na pytanie jaka jest obecnie siła „Byków”, a także na ile słabsze ostatnie występy były wynikiem zmęczenia sezonem i chęci odpoczynku, a na ile rzeczywistą obniżką formy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że triumf w rundzie zasadniczej bardzo dużo kosztował leszczynian w sensie finansowym, bo średnia frekwencja na poziomie nieco ponad 10 tys. kibiców na pewno nie pozwoliła na pokrycie tak wielkich wypłat dla zawodników.

Toruńskie „Anioły” są wielką  z kolei wielką zagadką tegorocznych rozgrywek. Bardzo mocna ekipa z ubiegłego sezonu została przecież jeszcze wzmocniona Hansem Andersenem. Efekt jest jak na razie bardzo słaby. Wygląda na to że, poszczególni zawodnicy zlekceważyli nieco swoje obowiązki, bo przecież reszta jest na tyle dobra, że w sumie nic złego się nie stanie. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że jeśli poniżej oczekiwań jedzie czterech czy pięciu żużlowców, to strat nie ma już kim nadrobić. Do tego  dochodzi znaczne pogorszenie atmosfery wokół klubu poprzez potraktowanie kibiców jak zło konieczne. Tłumaczenie bardzo niskiej frekwencji na stadionie wyłącznie przywyknięciem ludzi do Motoareny jest chyba troszkę pójściem na łatwiznę. Nie można jednak zapominać, że wszyscy zawodnicy Unibaksu jechać potrafią i podejście na zbytnim luzie do pojedynku z nimi może się  skończyć niemiłą niespodzianką. Z drugiej strony jeszcze się chyba nie zdarzyło w tym sezonie żeby w meczu z rywalem przynajmniej średniej klasy, wszyscy pojechali choćby przyzwoicie. Podobnie jak w przypadku leszczynian, ciężko ocenić obecną siłę Unibaksu, bo postawa w poszczególnych meczach  strasznie nierówna. Wystarczy wziąć ostatnie trzy mecze z tym samym rywalem czyli Betardem. Bilans +12, -14, +20. Doprawdy wyciągnąć jakikolwiek logiczny wniosek z tego jest strasznie trudno. Mam jednak wrażenie, że torunianie w tym sezonie zwycięstwa odnoszą często nie dzięki własnym zasługom, ale słabości przeciwników.

Podsumowując, mamy  dwie ekipy, o których powiedzieć można, że na chwilę obecną ich forma jest dużą zagadką. W niedzielnym meczu postawiłbym jednak na gospodarzy,  bo na wlasnym torze prezentują się dość solidnie. Ta para jest tak nieprzewidywalna, że wcale się nie zdziwię, jeśli „Anioły” przejadą się po „Bykach” i wygrają różnicą 14-16 punktów, a tym samym znów znajdą się w finale.

Falubaz Zielona GóraBetard Wrocław

Falubaz jest niepokonany od sześciu spotkań, a ostatni triumf w Gorzowie i zafundowanie sąsiadom z północy wakacji na pewno wprawił w klubie wszystkich w dobry nastrój. Oby tylko nie popaść w samouwielbienie. Przypomnieć sobie trzeba mecze z Betardem z rundy zasadniczej zakończone porażkami. Wiem, że był to inny czas, inna forma, inny tor, ale jednak respekt powinien zostać. A może być bardzo potrzebny, bo wrocławianie potrafią się sprężyć i pojechać całą drużyną. Myślę, że rewolucji w składzie nie będzie i pojadą ci sami zawodnicy, którzy wywalczyli awans do drugiej rundy. Jeśli zielonogórzanie marzą o finale, to powinni oczywiście wygrać w niedzielę i to z pokaźną zaliczką, bo dziesięć punktów może nie wystarczyć na rewanż. Wysokie zwycięstwo jest możliwe pod warunkiem, że cała drużyna pojedzie na równym, niezłym poziomie i nie będzie w końcówce zaprzepaszczenia zdobytej wcześniej przewagi. Mam nadzieję, że mecz w Gorzowie scementował jeszcze bardziej ten zespół.

Spojrzałem sobie na wyniki ostatnich dziewięciu pojedynków Betardu i obserwacje są zaskakujące. Jeśli wygrywają, to zdobywają ponad 50 punktów, ale w przypadku przegrania nie zbliżają się nawet do granicy 40 „oczek”. Myślę, że wynika to z faktu, iż wrocławscy zawodnicy prezentują w tym sezonie dość przeciętny poziom i jada bardzo nierówno, ale za to mają jedną wielką wartość – potrafią wszyscy jednocześnie pojechać dobry mecz (stąd te wysokie wygrane). Nie można zapominać, że Kenenth Bjerre bardzo dobrze prezentuje się w Zielonej Górze czym potrafi pociągnąć wynik. W odróżnieniu od Stali Gorzów, w Betardzie nie ma takich petard, ale za to nie ma też tak wielkich dziur. Myślę też, że pomimo zaległości finansowych jakie pojawiły się w trakcie sezonu, jest tam całkiem dobra atmosfera. Trener Marek Cieślak ciekawie rozegrał ostatni trójmecz z Unibaksem i, mam wrażenie, wykreował w dużym stopniu wynik, bo te porażki były takie trochę kontrolowane. W ten sposób jego drużyna weszła do play-offów jako lucky loser, przez co nie ma na sobie presji faworyta. To bardzo wygodna sytuacja dla zawodników. Wygrają, to fajnie, przegrają – nie będzie tragedii. Nikt we Wrocławiu nie mówi otwarcie o mistrzowskich aspiracjach i to jest, w połączeniu z nienapinającym się szkoleniowcem, być może dobra droga do medalu, co powinien sobie wziąć do serca pewien pan Władysław.

W niedzielę stawiam oczywiście  na Falubaz. Chciałbym, żeby zielonogórzanie wygrali różnicą kilkunastu punktów, ale wiem, że to wcale nie jest łatwe zadanie. Przez najbliższe dni pogoda ma być deszczowa. Może być kłopot z treningiem czym akurat zbytnio się nie martwię, ale koniecznością może się okazać ubicie toru, co nie zadziała na pewno na korzyść gospodarzy. Mimo wszystko wierzę, że praca włożona w zbudowanie pozytywnej atmosfery w zielonogórskim klubie przyniesie zadowalający efekt.

Włókniarz  CzęstochowaPolonia Bydgoszcz

Polonia miała zdobyć jeden z medali. Po to za spore pieniądze sprowadzono Grzegorza Walaska, po to większe pieniądze dostał Emil Sajfutdinow. W ogóle zaszastano mocno wirtualnymi kwotami w kontraktach. W trakcie sezonu zdarzyło się coś, co kompletnie rozwaliło wszystkie plany – kontuzja Emila Sajfutdinowa. To jednak wcale nie tłumaczy aż czterech porażek na własnym torze i trzykrotnych kompletnych klap wyjazdowych, kiedy to nie udało się przekroczyć granicy 30 punktów. Nie ma drużyny, nie ma kibiców, nie ma dobrego trenera, potrafiącego jakoś zmotywować do wysiłku swoich zawodników. Patrząc na to co prezentuje Polonia nie wiem czy poza garstką najwierniejszych fanów, komukolwiek zależy jeszcze na utrzymaniu ekstraligi. A nawet oni coraz częściej wypowiadają się, że być może potrzeba spaść, pozbyć się drogich gwiazd, żeby w pierwszej lidze odbudować siłę prawdziwie bydgoskiego żużla. Problemem Polonii są nieudolne zarządy, nie potrafiące zrobić nic pozytywnego, dostające ogromne pieniądze od miasta, które promuje się przez sport, cokolwiek to oznacza. Po tegorocznych wyborach samorządowych być może kranik z pieniędzmi zostanie mocno przykręcony.

Z kolei Włókniarz kolejny już sezon chce przepękać, spłącając długi po sezonie . Tak wyglądają wygórowane ambicje zarządu klubu z prezesem Marianem Maślanką na czele. Jednego nie można jednak częstochowianom odmówić. W odróżnieniu od zawodników Polonii, widać u nich jakąś ambicję i chęć walki, nawet w w przypadku przegranych spotkań. Być może to będzie właśnie decydującym argumentem w tym dwumeczu. Nie da się ukryć, ze poza Rune Holtą i Taiem Woffindenem skład częstochowskiej drużyny stanowią żużlowcy, których nikt nie chciał zatrudnić. Mają więc całkiem sporo do udowodnienia. Przy tej formie jaka prezentuje Norweg z polskim paszportem myślę, że będzie w stanie pociągnąć resztę kolegów i wygrają niedzielny pojedynek o życie.

Dwie drużyny, które ostatni mecz jechały cztery tygodnie temu. Dwa kluby, o których dość otwarcie mówi się częściej w kontekście problemów finansowych niż sportu. Założenia przedsezonowe miały diametralnie różne, a jednak pojadą w meczu o utrzymanie. Liczę na triumf gospodarzy, choć tak naprawdę trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że oba kluby mocno zaniżają poziom ekstraligi i tak naprawdę, oba zasłużyły na spadek.

Na koniec słówko o ostatnim wyskoku wspomnianego wcześniej pana Władysława Komarnickiego. Jego ostatnią wypowiedź można wysłuchać na stronie Radia Miejskiego Gorzów. Oskarżając Tomasza Gapińskiego o chęć sprzedania miejsca w Grand Prix przeszedł samego siebie. Rozumiem, że jest strasznie zawiedziony postawą zawodnika, ale trzeba zachować jakiś poziom. Chłopak doszedł indywidualnie do poziomu, jakiego nie udało mu się osiągnąć i chciał spróbować swoich sił w takiej stawce. Czy to grzech? Najwyraźniej tak. Sam fakt, że płaci się regularnie pieniądze nie daje prawa do traktowania człowieka jak śmiecia, jak maszynki do robienia punktów. Pisałem wcześniej, że Gapa po prostu nie sprawdza się w meczach o stawkę, zjada go stres. Taki jego urok i podpisując z nim kontrakt trzeba się z tym liczyć. Życzę Tomkowi żeby znalazł inny klub na przyszły sezon z nie robiącym sztucznej presji prezesem, z trenerem, który, robi dobrą atmosferę w drużynie zamiast pompować balon i wtedy niech udowodni swoją wartość właśnie podczas meczu w Gorzowie. Jeśli po tym wszystkim  zostanie w Stali stracę do niego szacunek. A panu Komarnickiemu życzę większego szacunku dla ludzi, bo zawodnicy w Stali jeżdżą przede wszystkim dla dużych pieniędzy, a sam klub i zapewne także pana prezesa mają w głębokim poważaniu. Kibice chcą mieć w końcu swoich zawodników w składzie. Bracia Zmarzlikowie czy Łukasz Cyran spokojnie zrobią tyle punktów co David Ruud, Simon Gustafsson czy nawet Matej Zagar, a na torze zostawią serce za swoją Stal. Trzeba być ślepym żeby tego nie widzieć. Lepiej otoczyć się bandą dupowłazów i w razie potrzeby znaleźć winnego niż od czasu do czasu przyjąć konstruktywną krytykę. Prezes sam mówi w tym wywiadzie, że przed meczem spotkał się z zawodnikami i powtarzał jak ważny to pojedynek. Pewnie uważa, że ich zmotywował. Przecież oni nie są idiotami, wiedzą o co jadą. To się nazywa wywieranie presji. Żużlowcy jeżdżą przede wszystkim dlatego, że kochają to, co robią. Trzeba im tylko na to pozwolić. Bez tego uprawianie tak niebezpiecznego sportu jak speedway mija się z celem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *