Podsumowanie sezonu 2017 – Ekstraliga

Okres transferowy na rok 2018 zakończył się, więc… można podsumować sezon 2017. Dlaczego tak? Ano dlatego, że po samych zmianach barw klubowych możemy się dowiedzieć dużo o tym jak wyglądała rzeczywistość w poszczególnych klubach i jak przełożyło się to na wynik sportowy oraz finansowy.

Zacznę od kwestii ogólnych. Pierwsze cztery miesiące stały pod znakiem przełożonych imprez i nadrabiania zaległości. Same mecze w ogromnej większości były bardzo przeciętne. Generalnie dla kogoś, kto ewentualnie mógłby się chcieć zainteresować żużlem w wydaniu najlepszej ligi świata, oglądanie pojedynków nie było chyba najlepiej spędzonym czasem. I wydaje się, że to jest jeden problemów naszego żużla – zamykanie się w coraz węższym gronie ludzi, których to jeszcze interesuje.

Runda zasadnicza

Runda zasadnicza służy wyłącznie do tego, żeby wyłonić cztery drużyny walczące o medale. I tak naprawdę wszystko w tym temacie było wiadome o dobre dwa miesiące za wcześnie (runda zasadnicza trwała cztery i pół miesiąca). To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, ale Get Well Toruń zamiast włączyć się do walki o mistrzostwo ledwo uratował się przed spadkiem. Gdyby nie wpadka dopingowa Grigorija Łaguty, „Anioły” z hukiem wyleciałyby z ekstraligi, co też im się jak najbardziej należało. Dlaczego klub mający stabilną sytuację finansową, mający naprawdę solidnych zawodników krajowych i zagranicznych, mający bardzo przyzwoitych juniorów przegrywał mecz za meczem? Wiem, było tam dużo zdarzeń losowych w postaci urazów Grega Hancocka, Pawła Przedpełskiego czy Adriana Miedzińskiego. Ale i tak spokojne utrzymanie powinno być swego rodzaju minimum przyzwoitości, bo pozostali żużlowcy spokojnie powinni to zagwarantować. Zabrakło w tym wszystkim dobrego menadżera, zabrakło drużyny i chyba zabrakło zaangażowania.

Tak naprawdę, to oprócz fatalnej postawy torunian i  afery dopingowej Grigorija Łaguty… nie ma o czym pisać, bo cała reszta była do bólu wręcz przewidywalna. No może jakimś zaskoczeniem była lepsza niż można się było spodziewać postawa Włókniarza Częstochowa, co nie zmienia faktu, że ta „lepszość” wystarczyła jedynie na uniknięcie baraży.

Na mały akapit zasługuje jeszcze postawa GKM-u Grudziądz, który pozbierał się po początkowym szoku o wypadku Tomasza Golloba i zapewnił sobie spokojne utrzymanie. Panu Tomaszowi życzę wytrwałości w walce o powrót o zdrowia, ale nie da się nie zauważyć, że to skupianie całej uwagi na jednym zawodniku nie wpływało dobrze na drużynę jako całość. I swego rodzaju uwolnienie się przez GKM od tej łatki „T. Gollob i inni” wpłynęło suma summarum pozytywnie na występy w drugiej części sezonu.

Play-off

Skoro rundę zasadniczą wygrał Falubaz Zielona Góra, to powinien być faworytem do złota, a wiemy przecież, że nie ma zdobył nawet brązu. Mamy więc kolejny przykład nibydrużyny, tyle że ta rozsypała się w dopiero najważniejszej części sezonu. Podobno wszystkiemu był winien jeden człowiek, który indywidualne cele postawił ponad dobro drużyny. Czyżby? A może winne są kontrakty skonstruowane tak, że zwyczajnie nie dało się pogodzić wszystkich interesów, bo zbyt dużo było potencjalnych liderów? Nie oszukujmy się, Falubaz nawet z marnymi juniorami i Jasonem Doyle’m myślącym o złocie IMŚ i tak powinien wygrać półfinał z Unią Leszno. Choć nie tylko Australijczyk pojechał słabo, to na nim skupiła się cała złość. Wina Doyle’a była oczywista, ale jeśli porównamy średnie biegopunktowe z play-offów, to okaże się, że tylko Patryk Dudek przekroczył granicę 2 punktów, która dla zawodników dobrej klasy jest swego rodzaju granicą przyzwoitości. Do tego źle zostały poukładane pary, nie wykorzystano potencjału Jacoba Thorsella (konstrukcja kontraktów!!!). W sumie jest trochę rzeczy do przemyśleń.

Do górnej czwórki awansowała Unia Leszno, co samo w sobie niespodzianką nie było. Jednak na zdobycie przez Byki mistrzostwa Polski niewątpliwy wpływ miała kontuzja Nickiego Pedersena. Niestety, kontraktowanie sześciu dobrej klasy seniorów musi skończyć się tym, że któryś z nich usiądzie na ławie, co nie będzie dobrze wpływać na atmosferę, zwłaszcza że Piotr Pawlicki był na początku sezonu ewidentnie forowany. Na wszystkim ucierpiał najbardziej Grzegorz Zengota i nie dziwi fakt, że pożegnał się po sezonie ze swoim dotychczasowym pracodawcą. Podsumowując, gdyby do końca sezonu wszyscy seniorzy byli zdrowi, wg mnie Unia na pewno nie zdobyłaby mistrzostwa.

Stal Gorzów miała dobry początek sezonu, ale tylko w kwestii wyników, bo postawa poszczególnych zawodników była bardzo przeciętna. Przy dobrej, ale jednak nieco słabszej postawie Bartosza Zmarzlika coraz bardziej widać było, że solidnemu przecież składowi seniorów brakuje jakiegoś błysku i wyjścia ponad przeciętność. I wydaje się, że to był właśnie główny powód braku awansu do finału. Wiem, że sezon przedwcześnie skończył Niels Kristian Iversen, ale nawet bez niego gorzowianie powinni poradzić sobie z mającą swoje problemy Spartą Wrocław. Wszak po XI biegu meczu rewanżowego na własnym torze mieli dwanaście punktów przewagi, a dowieźli zaledwie remis. Czegoś ewidentnie brakowało w tym roku.

Sparta Wrocław natomiast była swego rodzaju fenomenem. Drużyna zbudowana w dużej mierze na zawodnikach drugiej linii potrafiła świetnie pojechać w rundzie zasadniczej i wjechać do finału. Pomimo kontuzji Maksyma Drabika oraz spadku formy Macieja Janowskiego i Andrzeja Lebiediewa wrocławianie mając zaledwie cztery punkty zaliczki zremisowali na torze w Gorzowie, przegrywając jeszcze po XI biegu dwunastoma punktami. Ciekawe, że właściwie ta sama sytuacja miała miejsce w finale, tyle że tam to wrocławianie zremisowali mecz, prowadząc po XII biegu dziesięcioma punktami i występując w najsilniejszym możliwym składzie.

Krótkie podsumowanie

Nie będę specjalnie oryginalny. Gołym okiem widać, że nie da się wygrać mistrzostwa tylko pieniędzmi i tylko znanymi nazwiskami. Potrzeba jeszcze czegoś, co można streścić w dwóch słowach: chęć zwycięstwa. Tej chęci zabrakło z jakiegoś powodu zabrakło w najważniejszym momencie w Falubazie i w Stali Gorzów.

Z drugiej strony nie da się zdobyć nic więcej niż walka o utrzymanie, jeśli klub nie jest organizacyjnie przygotowany na jazdę w ekstralidze. A powiedzmy sobie szczerze, że ani Rybnik, ani Grudziądz, ani Częstochowa nie były na to przygotowane. Te trzy kluby łączy to, że dostały się do najwyższej klasy rozgrywkowej kuchennymi drzwiami, a budżety w ogromnej mierze opierają się na dotacji z miasta i pieniądzach z centrali (relacje telewizyjne, sponsor ligi).

Osobną historią jest Get Well Toruń, gdzie przecież są pieniądze, dobry skład i przychylność centrali. A mimo wszystko wyglądało to tak, jakby zawodnicy jeździli za karę, team menadżerski nie miał na nich wpływu, a kibice nie interesowali się klubem. Ale czy można się dziwić, skoro sponsorem tytularnym jest producent napojów izotonicznych, a połowa składu wychodzi z bidonami mającymi zupełnie inne logo? Czy można się dziwić, gdy klub nie ma pomysłu na zainteresowanie kibiców pomimo podobnego najlepszego toru i najpiękniejszego stadionu? Mam wrażenie, że od kilku lat wszystko jest postawione na głowie, ale to tylko moja opinia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *