Przedświąteczne niespodzianki transferowe

Niespodzianka nie zawsze musi pozytywna, ale powinna zaskoczyć. I zdaje się, że tak właśnie mogą odebrać to działacze i kibice GKM-u Grudziądz, którzy uwierzyli pewnemu Duńczykowi, bo podpisał papier nie mający umocowania w polskim prawie. Skład miał być prezentem na święta, ale jedna z bombek na choince okazała się być niewypałem.

Wspomniani grudziądzanie mieli prawo uważać, że skoro zawodnik zaakceptował warunki i nawet coś tam podpisał, to 19 grudnia tylko formalnie wszystko sfinalizują. Tymczasem zostali niemile zaskoczeni, bo okazało się, że Leon Madsen wybrał ofertę klubu z Tarnowa. Jego wypowiedź odnośnie nowego pracodawcy można niemalże do początku inwokacji przyrównać. Wszak „Unio Tarnów, ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił”. I zapaławszy miłością do jaskółczej atmosfery zmienił zdanie, co grudziądzcy kibice i działacze zrozumieją, a przynajmniej taką nadzieję ma posiadający romantyczną duszę Leon. Czy rzeczywiście wystarczyła tylko oferta z Tarnowa, czy może dukatów w niej było więcej niż w tej nadwiślańskiej, o tym już autor nie wspomina. Cóż, wypada czekać cały rok i przekonać się czy podobnymi uczuciami zapała marnotrawny Artiom. Patrząc z zewnątrz można się śmiać z naiwnych beniaminków (w takiej sytuacji w wojsku zwykle mówi się coś o przyrodzie), krytykując jednocześnie sposób postępowania tarnowian. Nawiasem mówiąc, dżentelmeni nie muszą spisywać tego typu ustaleń, bo słowo droższe pieniędzy, jak twierdził Kaźmierz Pawlak. I na dłuższą metę Madsen odczuje skutki swojego zachowania, bo stał się niewiarygodnym partnerem w rozmowach. Po ewentualnym dojściu do porozumienia i tak trzeba będzie zadzwonić po potwierdzenie do Tarnowa. A nawet wtedy pewności nie będzie, wszak stara miłość..

Przejdę teraz do komentarza zupełnie na serio. Nie da się nie zauważyć, że ta sprawa jest efektem pewnej patologii występującej w naszym speedway’u. Co najważniejsze, patologię tę stworzyła i nadal utrzymuje żużlowa centrala. Dlaczego klub nie może podpisać kontraktu z zawodnikiem bezpośrednio po ustaleniu warunków? Umowa, w przeciwieństwie do listu intencyjnego, będącego raczej czymś w rodzaju korespondencji do świętego Mikołaja, ma charakter wiążący dla obu stron. Obecnie wychodzi na to, że żużlowiec podpisując kontrakt na rok 2015 nie ma prawa w tym czasie decydować o swojej dalszej przyszłości. Bo co? Bo będzie celowo robił na złość obecnemu pracodawcy? Przecież zarobi tyle ile sobie wyjeździ, więc ta złośliwość obciążyłaby przede wszystkim jego samego. W piłce nożnej często zdarza się, że o nowym kontrakcie wiemy grubo przed zakończeniem aktualnej umowy, a najlepszym przykładem jest tutaj przejście Roberta Lewandowskiego do Bayernu Monachium. I co? Celowo w tym czasie grał gorzej w żółto-czarnej koszulce? Nie, bo jest profesjonalistą, bo nie może sobie pozwolić, żeby dobra opinia, na którą pracuje przez całą karierę, została zaprzepaszczona w ciągu kilku miesięcy. My w polskim piekiełku jesteśmy jednak mądrzejsi, więc zapobiegamy ewentualnym niesportowym zachowaniom zabraniając podpisywania kontraktów wcześniej niż ustali to organ zarządzający. Wychodzi więc na to, że kontrakt wpływa na okres dłuższy, niż ten, w którym formalnie obowiązuje.  Paranoja. Profesjonalizmu nie da się odgórnie narzucić przepisami, co najlepiej udowodnił proces licencyjny, ale można stworzyć warunki dla jego powstania i rozwoju. Skoro wszem i wobec wygłasza się wielkie teksty o profesjonalnej lidze, to może wreszcie działacze przestaną przeszkadzać.

I jeszcze krótko o innej niespodziance. Falubaz ogłosił, że 20 grudnia kibice w jednym z centrów handlowych poznają nowego zawodnika. I co? Zobaczyli Krystiana Pieszczka. Wiem, formalnie wszystko się zgadza (szczególnie w kontekście opisanego wcześniej przypadku), bo Krystian został nowym zawodnikiem Falubazu dopiero po podpisaniu kontraktu. Tyle że informowano o tym dwa i pół tygodnia wcześniej, a sprawa była na tyle przesądzona, że w rozmowach w Radiu Zielona Góra stało się to już właściwie faktem dokonanym. Kibice mieli więc prawo oczekiwać informacji o zapowiadanym seniorze, który już podobno jest pewny, a tymczasem tych informacji oficjalnie nie ma. Oczywiście, Grzegorz Walasek pojawił się przynajmniej raz na treningu w hali, więc pewnie coś na rzeczy może być, ale liczy się podpis. Pod kontraktem, żeby było jasne. Tak jak napisałem, formalnie wszystko odbyło się zgodnie z zapowiedziami i pretensji mieć nie można. Chodzi jednak o wizerunek, o szacunek dla kibica. Po co pompować balonik? Zainteresowanie Falubazem spada i w klubie ktoś powinien to wreszcie zauważyć. Klub nadal nie ma prezesa, drużyna nie ma trenera. Szczególnie ta druga funkcja jest kluczowa, bo wbrew pozorom papierowy skład, choćby najmocniejszy, nie zdobędzie mistrzostwa, dopóki nie będzie miał przywódcy. Najwyraźniej jednak uznano, że z takim składem każdy zdobędzie tytuł, więc lepiej „zadbać” o kibiców. Nie wiem jak inni to postrzegają, ale według mnie celem klubu w tym przypadku są albo ludzie stosunkowo młodzi, albo… Resztę może przemilczę. Ważne, żeby płacili i nie zadawali pytań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *