Zielona Góra

Stadion
Swiss Krono Arena
ul. Wrocławska 69
Pojemność: 14 000 miejsc
Tor
Długość: 337,5 m
Szerokość na prostych: 10 m
Szerokość na łukach: 15 m
Rekord
Rohan Tungate - 57,43 sek.
(9 października 2020 r.)

Z racji miejsca urodzenia oraz zamieszkania jest to oczywiście najlepiej znany mi stadion żużlowy. Naturalna niecka, otoczenie lasami, a jednocześnie umiejscowienie przy głównej drodze wylotowej z miasta powodują, że jest jednym z najlepiej położonych obiektów tego typu w Polsce. Dzięki otaczającym lasom dźwięk motocykli słychać było wyraźnie na Jędrzychowie, gdzie spędzałem sporą część dzieciństwa, bo tam mieszkała moja babcia. W latach 80-tych, kiedy Falubaz święcił największe triumfy, na trybunach zasiadało nawet koło 18 tys. widzów. Dojeżdżało się wtedy niemiłosiernie zatłoczonymi autobusami, do których najlepiej było wsiadać na pętli, bo po kilku przystankach drzwi już się właściwie nie otwierały. Jeszcze na początku lat 90-tych trybuny były odnowione, a sektory pomalowane na różne kolory. Wyglądało to całkiem estetycznie. Za czasów Morawskiego było też niesamowite nagłośnienie, a na drugim łuku (na dzisiejszym sektorze G) powstała estrada, na której przed meczami występowały zespoły muzyczne. Ponieważ wystawała ona prawie nad sam tor, bardzo fajnie oglądało się z niej zawody, a szczególnie to co działo się na drugim łuku. Potem wraz z kłopotami drużyny, także sam obiekt zaczął popadać w ruinę. Straszyły połamane ławki, braki nie były uzupełniane. Wyglądało to fatalnie. Nie ma się co dziwić, bo skoro zarząd klubu działał na kompletnie amatorskich zasadach, a w grę wchodziło tylko utrzymanie drużyny przy życiu, to nikt nie inwestował w stadion. Coś ruszyło się pod koniec 2006 r. Po awansie do ekstraklasy konieczne było zamontowanie oświetlenia. Była wtedy jakaś koncepcja przebudowy na obiekt mieszczący 8 tys. widzów. Według niej postawiono słupy oświetleniowe. Potem nastąpił gwałtowny wzrost liczby widzów, więc wyremontowano drugi łuk, zlikwidowano estradę, zbudowano nowy sektor i rozpoczęto montaż krzesełek. Wciąż jednak pierwszy łuk straszył swoim wyglądem i słusznie był nazywany kurnikiem. O budowie nowej trybuny pisałem już tyle, że nie będę się teraz denerwował. Coś w końcu zrobiono, tyle, że zamiast zrobić to porządnie, wydano pieniądze na słaby projekt, łączący starą koncepcję (na 8 tys. ludzi) z nową (na bodajże 20 tys.). Stąd mamy słup na środku trybun. Potem mieliśmy tzw. okres przejściowy, czyli remont rozpoczęto, ale nie wiadomo było kiedy nastąpi kontynuacja – taki połączenie stylów: nowoczesna architektura na pierwszym łuku kontrastowała z wieżyczką w stylu wczesnego Gierka. Eklektyzm pełną gębą.

Jak przez mgłę pamiętam jeszcze czarną nawierzchnię. Potem w pierwszej połowie lat 80-tych była przebudowa. Różnica była na tyle duża, że kiedy na wiosnę poszedłem zobaczyć jej efekt, wydawało mi się, że tor jest… okrągły. Było to oczywiście złudzenie, niemniej proste zostały dość znacznie skrócone. Do tego doszła brązowa, granitowa nawierzchnia. Dało się po tym nieźle śmigać, bo zarówno geometria jak  i sposób przygotowywania toru pozwalały na jazdę po zewnętrznej.

Pamiętam czasy, kiedy w zasadzie jedynym sposobem pokonywania łuków była jazda pod bandą. Był, bodajże w 1980 lub 1981 roku, taki mecz Falubaz – Wimbledon, gdzie w barwach gości jeździł Edward Jancarz. Trzymał się krawężnika i wówczas wydawało mi się, że w ten sposób nie da się wyprzedzać. Eddie był jak widać dobre kilkanaście lat przed krajowymi rywalami.

W zasadzie odkąd pamiętam nawierzchnia była przygotowywana mocno przyczepnie i obficie polewana wodą. Kurz w zasadzie się nie zdarzał. Szczytem było przygotowanie toru podczas finału IMP w 1986 r., kiedy to buty sędziego zapadły się w błocie. Mimo to turniej się odbył. Myślę, że dziś nikt nie pozwoliłby na odjechanie tej imprezy. Muszę poszperać w starych programach, poskanować je i tutaj powrzucać.

W latach 90-tych ogromnym problemem były twarde jak beton drewniane bandy, wzmacniane dwoma grubymi balami. Właściwie nie wiem kiedy i dlaczego zostały tak „utwardzone”. Pamiętam jak podczas jednego z finałów Srebrnego Kasku w 1986 roku Sławomir Dudek wsadził w płot Dariusza Balińskiego tak skutecznie, że rozwalili spory kawał bandy na wyjściu z pierwszego łuku. Obaj pojechali do szpitala, ale chyba nie było poważniejszych następstw.  Być może właśnie ten wypadek skłonił kogoś „kompetentnego” do wzmocnienia bandy. Wtedy bezpieczeństwo nie specjalnie się liczyło. Niestety spotkanie z twardymi jak beton dechami miewało tragiczne skutki. W fatalnym 1993 roku zginęło dwóch zielonogórskich zawodników – Andrzej Zarzecki oraz Artur Pawlak, a w 1999 r. po fatalnym karambolu Eugeniusza Sosny i Grzegorza Kłopota (obaj sczepili się na przeciwległej prostej i pojechali prosto w płot) ten pierwszy miał połamane nogi w kilkunastu miejscach i musiał zakończyć karierę. G. Kłopot wstał o własnych siłach i… kolejne dwa swoje biegi wygrał. Jednym, któremu „udało się” naruszyć tę konstrukcję był Dariusz Łowicki. Leszczynianin, będący w 1995 r. w życiowej formie, po zamieszaniu po starcie nie zdążył złożyć się w pierwszy łuk i pojechał prosto, uderzając z wielką siłą w bandę. Doznał złamania uda i nigdy już do tak wysokiej formy nie wrócił. Smutne były te wspomnienia. Na szczęście włodarze miasta w końcu się zlitowali nad żużlowcami i nastąpiła wymiana ogrodzenia.

W 2007 r., w związku z zamontowaniem dmuchanych band, nastąpiła kolejna zmiana geometrii i skrócenie toru do 340,25 m. Nie wiem czy to wina nowego kształtu czy też może kwestia przygotowywania nawierzchni, ale faktem jest, że znacznie spadła ilość mijanek na dystansie. W ciągu ostatnich dwóch lat mieliśmy w tym względzie kryzys straszliwy, a każde ligowe wyprzedzanie powinno być tłustym drukiem opisywane na głównych stronach wszystkich ogólnopolskich gazet i portali. Mam nadzieję, że po kolejnej zmianie geometrii, a także człowieka odpowiedzialnego za pomysł na przygotowywanie toru, znów będziemy mieli w Zielonej Górze żużel w pełnym tego słowa znaczeniu.

Mogę powiedzieć, że nie lubię tego nowego stadionu, bo zabrał mi możliwość oglądania z dowolnego miejsca. Wysokie płoty i idiotycznie wysokie słupy z tubami, które i tak nie są używane, sprawiają, że oglądanie żużla jest mocno utrudnione. Nie mówiąc już fotografowaniu z trybun. Zabierając to wszystko, nowy stadion zaoferował zaplecze sanitarne, gastronomiczne, ale jednocześnie od strony samych trybun nie dał mi nic w zamian. Owszem, weszło więcej ludzi, sektor dopingowy ma większe pole do popisu, jest miejsce na wieszanie różnego rodzaju kibicowski flag, ale nie ma tego czegoś, co sprawia, że chce mi się na ten obiekt przychodzić. Do tego doszło ogromne zniechęcenie poczynaniami kolejnych zarządów i w efekcie sezon 2015 był chyba ostatnim, w którym oglądałem regularnie spotkania ligowe. Teraz przychodzę w zasadzie już tylko na zawody młodzieżowe. Jeszcze w 2013 roku w życiu nie pomyślałbym, że coś może mnie odciągnąć od Falubazu, a tymczasem miejscowym działaczom udała się ta sztuka i to w stosunkowo krótkim czasie. Do tego doszedł doping zorganizowany, który poszedł w stronę sztuki dla sztuki i właściwie przejął cały sens rozrywania spotkań. W międzyczasie rozpocząłem podróżowanie po Europie i przekonywałem się, że żużel może wyglądać inaczej. I, przynajmniej na razie, od 2016 roku nie wróciłem już na ligowe mecze Falubazu.

2008


2009


2010


2013


2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *