Za 10 dni wszystko się rozstrzygnie

Sezon powoli zbliża się do końca, ale przed nami jeszcze najważniejsze rozstrzygnięcia. Jeśli planów nie pokrzyżuje pogoda w ciągu najbliższych dziesięciu dni dowiemy się tego wszystkiego, na co czekamy od początku sezonu.

W Zielonej Górze mamy to szczęście, że w ciągu dwóch wieczorów przeżyjemy (mam nadzieję) spore emocje. W końcu finały indywidualnych i drużynowych mistrzostw Polski do czegoś zobowiązują. Cały czas naiwnie wierzę, że przynajmniej na jedne zawody zostanie przygotowany tor dla kibiców, a nie na potrzeby wyniku. Czy jednak ktoś (czyt. trener Piotr Żyto) wpadnie na tak prosty i zarazem genialny pomysł aby nawierzchnia była dobra do ścigania? Nie wiem. Czasem zastanawiam się czy on nie chce widzieć prawdziwej walki, która jest w końcu solą żużla, czy może po prostu nie potrafi inaczej przygotować toru.

Z tych dwóch imprez dla kibiców zdecydowanie ważniejsze są niedzielne zawody, więc od nich zacznę.  Jak wiadomo, spotkają się w nich zwycięzcy półfinałów czyli Falubaz Zielona Góra i Unia Leszno. Są to  drużyny, które w tym sezonie różnią się chyba wszystkim. Unia w przekroju całego sezonu była najlepszą ekipą i jak najbardziej zasłużenie wywalczyła sobie prawo walki o mistrzostwo. Falubaz z kolei do maksimum wykorzystał regulamin. Fatalny początek sezonu, przeciętny środek i dobra końcówka rundy zasadniczej dały zielonogórzanom piąte miejsce w tabeli. W decydujących meczach, czyli fazie play-off, żółto-biało-zieloni wygrali wszystko i w mojej ocenie również jak najbardziej zasłużenie awansowali do finału. Żużel to nie skoki narciarskie czy łyżwiarstwo figurowe. Nie ma punktów za styl. Liczy się skuteczność w decydujących momentach, a tej nie można Falubazowi odmówić. Do tego dochodzi minimalizm punktowy, co pozwala połączyć pokonywanie kolejnych przeszkód z oszczędnościami w klubowym budżecie.

Jeśli dobrze policzyłem, Unia musiała do tej pory zapłacić swoim zawodnikom za zdobycie 1079 punktów, podczas gdy Falubaz za 956. Jednocześnie frekwencja na trybunach jest na korzyść zielonogórzan, których stadion podczas dziewięciu spotkań odwiedziło o 10,5 tys. więcej kibiców. Wygląda to tak, jakby „Byki” odjechały o dwa mecze więcej, ale na trzech pojedynkach nie było kibiców. Nie ma się co czarować, runda zasadnicza mocno odbiła się na leszczyńskiej kasie. Wydaje mi się, że w jakimś stopniu ich postawa w dwóch ostatnich spotkaniach wyjazdowych, gdzie przegrywali różnicą dwóch „oczek”, jest właśnie tego efektem. Wiadomo, że więcej ludzi przyjdzie na trybuny, gdy ich drużyna musi odrabiać minimalną stratę niż gdy wszystko jest już wyjaśnione. Wydaje mi się, że podobna sytuacja byłaby optymalna dla Unii także podczas pierwszego finałowego starcia w Zielonej Górze.

Biorąc pod uwagę wyłącznie play-offy, leszczynianie w żadnym ze spotkań nie zdobyli mniej niż 44 punkty, natomiast zielonogórzanom nie udało się przekroczyć bariery 47 „oczek”. Mimo, że Unia zdobyła więcej małych punktów, to jednak paradoksalnie Falubaz jest skuteczniejszy, bo w przeciwieństwie do rywali jest drużyną niepokonaną w tej fazie rozgrywek. Oczywiście nie wierzę żeby podopieczni Romana Jankowskiego trzęśli portkami przed niedzielnym pojedynkiem z tego powodu, ale na pewno czują większy respekt niż było to jeszcze dwa miesiące temu.

Patrząc na oba kluby, widać kompletnie inny sposób zachowania prezesów oraz trenerów. W mediach w zasadzie nie widać ani nie słychać Józefa Dworakowskiego czy Romana Jankowskiego. Prezes po zakończeniu sprawy z klanem Pawlickich rzadko zabierał głos. Trener też nie ma chyba specjalnej potrzeby dzielenia się swoimi spostrzeżeniami. Krótko mówiąc, robią swoje bez wielkiego hałasu. W Zielonej Górze wygląda to zupełnie inaczej. Niejednokrotnie Robert Dowhan i Piotr Żyto mogą być uznawani za największe gwiazdy tej drużyny. Bryluje tutaj szczególnie trener, dość barwnie opowiadający zarówno o poczynaniach swoich zawodników, jak i odnoszący się do krytyki klubu oraz swojej osoby. Na dłuższą metę dla wielu osób jest to denerwujące. I jeden i drugi za swoje tegoroczne nieprzemyślane wypowiedzi ponieśli jakąś karę i, mam nadzieję, będą się wyrażać w sposób bardziej odpowiedzialny.

Kolejną różnicą jest przygotowanie toru. O ile zarówno jedni jak i drudzy preferują nawierzchnię przyczepną, to własny obiekt jest atutem jedynie leszczynian. Nikt nie potrafił tam przekroczyć magicznej granicy 38 punktów. Może receptą na sukces jest najzwyczajniej w świecie robienie zawsze takiego samego toru. Wówczas zawodnicy miejscowi nie mają problemów z dopasowaniem się do niego, a to połowa sukcesu. Tymczasem w Zielonej Górze co mecz to inna nawierzchnia. Odbija się to na postawie poszczególnych żużlowców i nie jest chyba przypadkiem, że część z nich lepiej jeździ na wyjazdach.

Podsumowując, faworytem jest oczywiście Unia. Przemawia za nią w tym sezonie wszystko. Jeśli Falubaz wygra, to oczywiście będę się cieszyć, jeśli nie, to pogratuluję rywalom, bo jak żadna inna ekipa, zasłużyli w tym roku na mistrzostwo. Tak naprawdę wynik nie jest dla mnie najważniejszy. Liczę przede wszystkim na dwa dobre pojedynki i walkę do samej mety. Wierzę, że organizatorzy uszanują powagę sytuacji i nie zabiją widowiska przygotowaniem toru, ale pozwolą żużlowcom pokazać pełnię swoich możliwości.

Równocześnie o brązowy medal powalczą Betard i Unibax. Sytuacja obu klubów jest skrajnie różna. Wrocławianie mają sporą dziurę w kasie, a dwa ostatnie ostatnie pojedynki mogą tylko pogłębić zaległości wobec zawodników. Z drugiej strony przed sezonem taką pozycję wzięliby zapewne w ciemno. Torunianie natomiast spoglądają spokojnie w przyszłość, a ten pojedynek jest dla nich porażką, bo przecież nie po to się wzmacniali żeby nie osiągnąć nawet tego, co było ich udziałem w teoretycznie słabszym ustawieniu. Wróbelki (z portalu sport.pl) ćwierkają już o sporych zmianach w obu ekipach. Podobno do Unibaksu mają przejść Jason Crump, Maciej Janowski oraz Marek Cieślak. Być może rzeczywiście jest coś na rzeczy. Trener Betardu po przegranej z Falubazem powiedział ostatnio, że nie ma zawodników. Jest chyba już zmęczony pracą w tym klubie, w końcu to głównie dzięki niemu i jego umiejętności robienia drużyny ze średniaków oraz mobilizowania swoich podopiecznych, żużel we Wrocławiu jeszcze się jakoś kręci. Nowo upieczonemu mistrzowi Polski wśród juniorów już jakby nie bardzo zależy na celach drużynowych. Pod względem profesjonalizmu wiele mu jeszcze brakuje do Australijczyka.

Na koniec kilka słów o sobotnim finale IMP-u. Władysław Komarnicki powiedział, że Tomasz Gollob powinien zrezygnować z tego startu w imię zdobycia tytułu mistrza świata. Poza tym przecież już osiem razy zdobywał krajowy czempionat. Ciekawe czy miałby takie samo zdanie gdyby Stal walczyła jeszcze w lidze. Pan Władek często dopasowuje swoje opinie do okoliczności. Mówi to, co akurat jest po jego myśli. Ponieważ Gorzów jest na wakacjach, więc „Chudy” może sobie wszystko odpuszczać. Gdyby było odwrotnie, pewnie GP byłoby tylko przeszkodą, bo cele drużynowe są ważniejsze od indywidualnych. Gratulacje. Może dlatego Stal wciąż kończy rozgrywki na szóstym miejscu, bo zamiast mieć jakąś całościową strategię, cały czas jest pospolite ruszenie. Nie wiem co sam zawodnik myśli o starcie. Mam nadzieję, że jest mądrzejszy, a przede wszystkim ambitniejszy od swojego prezesa. Akurat słowa tego pana nie mają dla mnie dużej wartości. Już parę razy w tym roku pokazał, że można zmieniać zdanie w sprawach, w których składał niemalże obietnice. Wystarczy, że poczuje się zagrożony. Wtedy wcześniejsze opinie nie mają już żadnego znaczenia. Wystarczy przypomnieć sobie sprawę Przemka Pawlickiego czy kwestię rozbudowy gorzowskiego obiektu. Porażka…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *