Anglia i Szkocja – powyjazowe wspomnienia

Jeden wpis chciałbym poświęcić kwestiom często zupełnie nie związanymi z żużlem. To co zobaczę, poznam, tego mi nikt nie zabierze. Wyjazd do Anglii i Szkocji był udany pomimo odwołania meczu w Scunthorpe, bo oprócz samych zawodów poznałem nowe miejsca i nowych ludzi.

Wyjeżdżając w piątek z domu miałem plan, żeby zdążyć spokojnie na samolot, a potem – mając nadzieję na to, że samolot przyleci o czasie – znaleźć stację kolejową. Ostatecznie na lotnisku we Wrocławiu byłem szybciej niż przewidywałem, samolot przyleciał przed czasem, nie było kolejki do odprawy celnej, a dzięki dobremu oznakowaniu bez trudu znalazłem drogę na dworzec Manchester Airport. Wszystko poszło zgodnie z planem, tylko pogoda nie dopisała i żużel w Scunthorpe został odwołany.

Jadąc do Scunthorpe zaskoczyłem się widokiem z okna pociągu. Wydawało mi się, że środkowa Anglia jest raczej płaskim i równinnym krajem, dlatego byłem mocno zaskoczony górami i kilkoma tunelami, przez które jechałem. Tunele wydawały się całkiem długie. Po powrocie do domu sprawdziłem Disley Tunnel (akurat tą nazwę zobaczyłem na ścianie) i okazało się, że ma on ponad 3,5 km długości. A takich właśnie podziemnych fragmentów było na trasie więcej. Okazało się po powrocie, że długość Cowburn Tunnel wynosi 3385, a Totley Tunnel aż 5697 metrów.

Dzięki temu, że zawody zostały odwołane mogłem dłużej pospać. Głupio to brzmi, ale w moim wieku jest to już jakiś pozytyw. Rano poszedłem zobaczyć czy da się wejść na stadion (nie dało się), a później udałem się na angielskie śniadanie. Jajko sadzone, parówka, bekon i tosty (miałem jeszcze do wyboru fasolę i grzyby) sprawiły, że spokojnie mogłem udać się podróż nie martwiąc się o to, że będę głodny. Na śniadanie przyszedł też starszy jegomość, który lubił sobie porozmawiać, więc moim kwadratowym angielskim starałem się odpowiadać na jego pytania i dorzucić coś od siebie. Potem przyszła także jego żona – Szkotka. Pochwaliłem się, że jadę do Glasgow. Pan żużlem akurat nie bardzo się interesował, ale za to był przez ponad trzydzieści lat sędzią piłkarskim. Bardziej żył pojedynkiem Anglia – Szkocja, który w niedzielę miał się odbyć w ramach Mistrzostw Świata Kobiet (po powrocie sprawdziłem – Angielki wygrały 2:1). Generalnie ranek minął bardzo przyjemnie. Potem zebrałem się i poszedłem stację kolejową w Scunthorpe.

Pociąg przyjechał na dworzec Manchester Piccadilly spóźniony o kilka minut, ale spokojnie zdążyłem dojść na peron 14. Podróż szła zgodnie z planem, za oknem albo gdzieś w oddali były góry, albo miasteczka, albo pola z pasącymi się owcami. Niestety, przed samym Glasgow zaczął padać deszcz, a po wyjściu z dworca rozpadało się na dobre. Poszedłem więc coś zjeść i napić się kawy, a potem udałem się do hotelu. Na parterze tegoż lokalu był pub, w którym wypiłem jedno IPA i poszedłem na dworzec Queen Street po bilet. Ponieważ miałem jeszcze trochę czasu do pociągu, poszedłem pozwiedzać miasto. Zaraz obok dworca jest plac George Square, a nieco dalej Katedra św. Mungo (szkocki święty). Jeśli ktoś będzie w Glasgow polecam wizytę w tej świątyni – pięknej, a jednocześnie surowej. Po drodze zobaczyłem jeszcze Wieżę Zegarową i wróciłem na George Square. Obok placu, przed Gallery of Modern Art, stoi charakterystyczny pomnik Wellington Statue (Arthur Wellesley, 1. książę Wellington) z pachołkiem na głowie. O ten pachołek przez 30 lat trwała wojna pomiędzy władzami a mieszkańcami miasta. Jakiś dowcipniś na początku lat 80-tych umieścił „ozdobę”. Ta szybko została zdjęta, ale pojawiła się ponownie. W końcu po 30 latach Rada Miasta stwierdziła, że koszty ściągania pachołka są na tyle wysokie, że zaakceptowano to dziwne nakrycie głowy.

W końcu pojechałem na stadion pełen obaw o pogodę. Na miejscu spotkałem sporą grupę Polaków mieszkających i pracujących w Glasgow. Byli z różnych miast (Leszno, Częstochowa, Grudziądz, Toruń, Zielona Góra). I te spotkania przy okazji żużla były naprawdę najciekawszym doświadczeniem, bo oprócz kwestii sportowych można było pogadać także o zwyczajnym codziennym życiu. Chciałbym podziękować panu Dariuszowi Ojrzyńskiemu oraz drugiemu panu, którego imienia niestety nie pamiętam, za odwiezienie, za pokazanie miasta nocą, stadionu Celtów, a także za możliwość porozmawiania, wypicia piwa i zwiedzenie kilku lokali. To co da się zauważyć, to ogromna różnorodność kulturowa. Wydaje się, że to czym u nas straszy się społeczeństwo tu jest jego siłą. I chyba wypadałoby tylko przypomnieć, że kiedyś Polska, w czasach największych triumfów, również była krajem wielokulturowym.

To co na stadionie zwróciło moją uwagę, to fakt odśpiewania tylko szkockiego hymnu (brytyjskiego nikt nie śpiewał) oraz to, że na środku murawy, pomiędzy flagami uczestników turnieju, była właśnie szkocka flaga. Zresztą chodząc po mieście widziałem wielu facetów ubranych w kilty. Ciekaw jest jak rozwinie się kwestia szkockiej niepodległości, bo wobec prawdopodobnego Brexitu na pewno wróci temat referendum. To był jeden z wielu tematów rozmów z panem Darkiem.

Rano po śniadaniu spakowałem się i poszedłem jeszcze pozwiedzać kawałek miasta. Pospacerowałem sobie obok rzeki Clyde. Wszedłem do miejscowej katedry katolickiej, bo wiedziałem, że o godz. 10 ma się tam rozpocząć msza św. Wewnątrz było może ze czterdzieści osób, a wśród nich także ludzi o różnym kolorze skóry (nawet ksiądz był czarnoskóry). Wyszedłem po dwudziestu minutach, bo musiałem udać się na dworzec. W kruchcie podszedł do mnie pan, który przy wejściu witał wszystkich i rozdawał wydrukowany odpowiednik naszych ogłoszeń duszpasterskich, z uśmiechem podziękował mi za przyjście pytał skąd jestem i generalnie chciał zachęcić do częstszych odwiedzin. Jakież to różne od krajowych doświadczeń.

Poszedłem na Central Station. Strasznie podoba mi się ten dworzec, a szczególnie część, gdzie tory przechodzą nad ulicą. Ten XIX-wieczny obiekt robi niesamowite wrażenie. Gdy pojawiła się informacja o peronie, na którym czekać będzie mój pociąg chciałem zeskanować kod z biletu, żeby przejść przez bramkę. Bramka jednak pozostała zamknięta, ale w ciągu dosłownie kilku sekund już był przy mnie człowiek, który spojrzał na bilet i pokazał właściwy peron. Pociąg jechał przez Edynburg, a następnie wzdłuż wschodniego wybrzeża, momentami dosłownie kilka metrów od morskiego klifu (naprawdę). Trasa ta kiedyś była pokazana w Top Gear przy okazji wyścigu samochodu, motocykla oraz pociągu na dystansie Londyn King’s Cross – Edynburg. Pociąg przejeżdżał przez Berwick-upon-Tweed – miasteczko, które tak dobrze wspominam z wyjazdu sprzed bodajże trzech lat. Gdyby ktoś miał możliwość jazdy tą trasą kolejową, to szczerze polecam.

Pociąg do pewnego momentu jechał zgodnie z planem i nagle zwolnił, a potem zatrzymał się. Nie powiem, trochę niepewności było, bo zapas czasowy jaki miałem do odlotu samolotu nie był przesadnie wielki, a jeszcze musiałem dojechać metrem do lotniska. W końcu pociąg dojechał do Newcastle, znalazłem dojście do metra, kupiłem bilet, ale spóźniłem się i musiałem poczekać 15 minut do kolejnego odjazdu. Przejazd trwał kolejne pół godziny. Choć to metro, to jedynie trzy stacje były podziemne, a reszta trasy była już w dziennym otoczeniu. Ostatecznie spokojnie zdążyłem. Samolot leciał nad Morzem Północnym, Danią, Stralsundem, Szczecinem, a potem nad Polską już się pogubiłem. Przyleciał z opóźnieniem kilkunastu minut i byłem już o tyle spokojny, że nie musiałem się nigdzie spieszyć. Lotnisko we Wrocławiu niestety nie przywitało przylatujących ludzi jakoś szczególnie serdecznie. 10 minut wcześniej przyleciał samolot z Bristolu i kolejka do odprawy była taka, jakby Bóg wie jak wielki ruch tu panował. Człowiek mający dbać o płynność i pomagać pasażerom miał wyraźnie pretensje do nas, że musi pracować. Przede mną w kolejce były dwie młode Brytyjki i otwierały oczy ze zdumienia. Na szczęście po kilkunastu minutach oczekiwania udało mi się opuścić ten lokal. Jeszcze na parkingu jakiś pomysłowy Dobromir zaparkował na ulicy, bo nie chciało mu się szukać miejsca na parkingu, i otworzył drzwi na całą szerokość niemal przed moim samochodem. Nie chcę jakoś specjalnie narzekać, ale wiedziałem już, że jestem w Polsce.

Teraz czas na nowe przygotowania. Mam nadzieję, że się uda 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *