Falubaz wciąż niepokonany

Wreszcie po długiej przerwie zasiadłem na trybunach stadionu żużlowego z w pełni funkcjonalnym aparatem, gotowy do oglądania świetnych zawodów.

Jadąc do Wrocławia byłem pod wrażeniem ilości zielonogórskich kibiców zmierzających w to samo miejsce co ja. Nie wiem ilu fanów Falubazu zasiadło na trybunach, ale ich liczba była naprawdę ogromna. Bardzo podobał mi się widok ludzi zmierzających na stadion. Szli zarówno ci z szalikami żółto-biało-zielonymi jak i z żółto-czerwonymi. Nikt nikogo nie zaczepiał. Wszyscy stali zgodnie w kolejce po bilety. I o to w tym chodzi. Czuło się, że jest to jakieś żużlowe święto. Podobnie było na trybunach, gdzie kibice obu klubów siedzieli przemieszani. Zabrakło w tym wszystkim tylko… pozytywnych emocji na torze. To co z nawierzchnią zrobili organizatorzy to kompletny brak odpowiedzialności. Po prostu głupota w najczystszym wydaniu. Rozumowanie pewnie było dość proste (żeby nie powiedzieć prostackie) – skoro Falubaz dobrze jechał na tarnowskim betonie, to my im przygotujemy kopę. Nikt nikomu nie broni robienia torów przyczepnych, ale jeśli żużel ma polegać na tym, że wygrywa ten, kto płynniej przejedzie cztery okrążenia, to cała ta zabawa nie ma sensu. Aż dziw bierze, że był tylko jeden upadek.

Przy okazji tego widowiska można było dostrzec przepaść jaka pod względem technicznym dzieli polskich zawodników od chociażby Jonasa Davidssona, nie wspominając już o Andreasie Jonssonie. Z Polaków chyba tylko Piotr Protasiewicz i Piotr Świderski potrafili w miarę płynnie przejechać cały bieg jadąc przy krawężniku. Cała reszta miotała się po torze licząc tylko na dojechanie do mety. Doświadczony Rafał Dobrucki nie potrafił na przykład przejechać po małej, w wyniku czego a uporem maniaka nabierając prędkości po dużej przegrał z Patrykiem Kociembą.

Nie spodziewałem się takiego rozwiązania po Piotrze Baronie. Zawiódł mnie na całej linii. To co zrobił on i jego pomagierzy trąciło tak wielką głupotą, że starczyłoby jej pewnie dla kilku partii politycznych. Najbardziej idiotyczne było to, że sami gospodarze nie potrafili sobie na tym torze poradzić. Na własne życzenie wyeliminowali swoich najlepszych do tej pory zawodników – Macieja Janowskiego i Kennetha Bjerre. Najskuteczniejszy w ekipie Sparty Piotr Świderski wygrał trzykrotnie, ale tylko z pola A. Z pozostałych pól był tak samo bezradny jak jego koledzy. Znów powtórzyła się sytuacja, że dwóch  ludzi zdobywa w sumie prawie 68% punktów, a pozostali przywożą zaledwie trzy „oczka” na rywalach. Widok seniorskiej pary zawodników Sparty mijanych przez Adama Strzelca wprawił miejscowych fanów w taką frustrację, że aż dziw bierze, że zostali jeszcze na trybunach. Wielki szacunek dla nich, bo pomimo tego co wyprawiali ich pupile, nie wyszli ze stadionu. Siedzący obok mnie jeden z nich po kolejnych biegach coraz głębiej chował głowę w dłoniach, nie mogąc patrzeć na żenujące popisy zawodników jeżdżących kilkanaście lat na żużlu i żyjących z tego. W drugiej fazie zawodów przewaga Falubazu nie była już tak widoczna, bo nasi liderzy startowali z pól zewnętrznych. Coraz częściej także zdarzało się, że jadący na czwartym miejscu po prostu zjeżdżali na murawę, nie widząc sensu dalszej rywalizacji.

Myślę, że wrocławskiemu klubowi należy się solidna kara i mam nadzieję, że jej nie unikną. Zresztą było to chyba ostatnie w tym roku tak liczne przybycie ludzi na stadion olimpijski. Nie rozumiem, jak można po tylu latach pustych trybun, po pewnie kilkuset tysiącach złotych wydanych na przebudowę toru, po w końcu stopniowym powrocie wrocławskich kibiców na ten obiekt, to wszystko w tak idiotyczny sposób spartaczyć. Będę obserwował frekwencję. Może się mylę, ale uważam, że nie przekroczy ona już w tym roku 6 tysięcy kibiców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *