W swoich artykułach zajmuję się w zasadzie wyłącznie ekstraligą, a przecież na niej krajowy speedway się nie kończy. Przyznam, że mam spore zaległości zwłaszcza jeśli chodzi o II ligę i fajnie byłoby te braki nadrobić. Przyszłoroczna reforma rozgrywek sprawia, że dla wielu klubów pojawia się niepowtarzalna szansa na dostanie się do żużlowego raju.
Celem działania każdego klubu sportowego jest wygrywanie. Wiadomo, że mistrzem może zostać tylko jedna drużyna spośród wielu ośrodków, ale przecież nikt nie będzie poświęcał swojego czasu i pieniędzy sponsorów, żeby z góry ustawiać się na przegranej pozycji. Zupełnie inną sprawą jest oczywiście mierzenie sił na zamiary, bo niejednokrotnie pozorny sukces może być tak naprawdę gwoździem do trumny. Głównym problemem są finanse, ale nie jest to jedyne źródło kłopotów, bo często zdarza się, że działacze nie potrafią prawidłowo ocenić celów i możliwości, a także nie mają wizji przyszłości drużyny na okres dłuższy niż bieżący sezon, co w przypadku porażki skutkuje zupełnie nowymi pomysłami, niekompatybilnymi z poprzednią „strategią”, czyli mówiąc wprost mamy stratę czasu i pieniędzy. Przykładów pewnie trochę by się znalazło.
Patrząc na tabelę pierwszej i drugiej ligi od razu rzucają się w oczy dwa kluby zajmujące ostatnie miejsca, czyli KS ROW Rybnik oraz Kolejarz Rawicz. A przecież jeśli przeczytać zapowiedzi przedsezonowe, miały one zaistnieć mocno pozytywnie w tych rozgrywkach. Czy wszystko można wytłumaczyć słabą formą zawodników albo nowymi tłumikami? Na pewno nie. Nie wiem czy w obu przypadkach takie, a nie inne efekty nie są efektem kiepskich kontaktów na linii zawodnicy – klub.
Kiedy zobaczy się listę zawodników mających podpisane kontrakty w Rybniku rzeczywiście można mieć jakieś oczekiwania. Tylko, że w trakcie sezonu okazało się, że trzech podstawowych seniorów nie jeździ. I co mamy? Właśnie takie, a nie inne miejsce w tabeli. Według zapowiedzi KS ROW Rybnik miał walczyć o pierwszą czwórkę, tymczasem po dziewięciu kolejkach drużyna ma na koncie… dwa punkty, żeby było śmieszniej wywalczone na zdecydowanym faworycie rozgrywek – Polonii Bydgoszcz. Czy można się dziwić, skoro Jesper Monberg nie pojechał ani razu, a Rory Schlein od dwóch spotkań nie występuje z powodów, których można się domyślić? Właśnie z tychże powodów atmosfera jest pewnie średnia. Nie rozumiem sposobu podejścia do kierowania klubem w Rybniku. Skoro z powodu zaległości finansowych wobec Mariusza Węgrzyka licencja na starty w pierwszej lidze stała przez jakiś czas pod znakiem zapytania, to po co było podpisywać kolejne kontrakty niemożliwe do zrealizowania? Efektem są kolejne zaległości przy kompletnym braku wyniku. Trudno wyobrazić sobie gorsze rozwiązanie.
To co dzieje się w Rybniku nie jest efektem tylko ostatniego sezonu. Wydaje mi się, że największym błędem było to, co wydarzyło się w roku 2006. W związku z zawirowaniami w Gdańsku trzeba było uzupełnić stawkę drużyn w ekstralidze. Teoretycznie pierwszeństwo miał ZKŻ Zielona Góra jako spadkowicz, ale zgodnie z nowymi przepisami powstał wymóg posiadania stadionu ze sztucznym oświetleniem. Choć Robert Dowhan mocno się gimnastykował, to jednak nie był w stanie załatwić postawienia jupiterów. Centrala wykombinowała, że drużyna mająca uzupełnić szeregi ekstraligi zostanie wyłoniona spośród czterech najlepszych ekip pierwszoligowych z poprzedniego sezonu, a dziwny trafem czwarte miejsce zajął RKM Rybnik, który jako jedyny posiadał obiekt ze sztucznym oświetleniem, a więc spełniał wymogi licencyjne. Działacze tę okazję ochoczo wykorzystali, zawodnicy jakby mniej optymistycznie podchodzili do tematu. Wszystko to działo się na miesiąc lub dwa przed startem rozgrywek, a więc rybniczanie mieli zarówno skład jak i budżet na pierwszą ligę. Nic to, ruszyli z szablami na czołgi i… zostali pośmiewiskiem całej żużlowej Polski. Wygrali jeden z dwudziestu meczów, pokonując Unię Tarnów, czyli… mistrza Polski z sezonu 2005. Z hukiem wrócili na wcześniej zajmowane pozycje, ale zostali bez sponsorów, bez sporej części kibiców i, takie mam wrażenie, do dziś nie mogą się pozbierać. Ich wychowanek M. Węgrzyk pokazał, że najskuteczniejszą formą walki o spłatę długów jest wystąpienie na drogę sądową. Nie wiem kto zgodzi się podpisać tam kontrakty na kolejny sezon.
Kolejarz Rawicz od czasu reaktywacji nigdy nie miał mocarstwowych planów, bo z tego co pamiętam, był to chyba jedyny w Polsce klub społeczny. Ma to swoje ograniczenia, szczególnie finansowe. Jeszcze w ubiegłym roku „Niedźwiadki” awansowały do fazy play-off. Przed sezonem atmosfera jeszcze się poprawiła, bo trzon drużyny pozostał ten sam, dołączył trener Piotr Żyto, po raz pierwszy w nazwie pojawił się sponsor tytularny, ekipa wyjechała na obóz przed rozpoczęciem rozgrywek. „Trenejro” w swoim stylu oczywiście zapowiadał włączenie się do walki o awans – po prostu akumulatory naładowane w 120%. A tymczasem po pięciu meczach jest jedno zwycięstwo i fatalna atmosfera. Wystarczy wejść na forum kibiców Kolejarza i przeczytać ich opinie po ostatnim spotkaniu. Spora część jest zniechęcona i nie chce przychodzić na stadion. Może w innym ośrodku nie byłoby to problemem, ale w Rawiczu w ubiegłym roku na jeden mecz przychodziło średnio… 690 widzów. W tym sezonie na trzech spotkaniach było łącznie 250o fanów, w tym kibice gości. Jeśli faktycznie jakaś grupa przestanie odwiedzać rawicki obiekt, to okaże się, że w parkingu jest więcej osób niż na trybunach. Zniechęcenie ludzi wcale nie jest spowodowane porażką w ostatnim pojedynku, ale stylem, a przede wszystkim fatalnym stanem toru, który podczas suszy był mokry, dziurawy i mocno przyczepny, choć dzień wcześniej na treningu było sucho i twardo. Skąd my to znamy? To oczywiście działanie pana Piotrusia. Nie jestem ekspertem od Kolejarza, ale chyba im prędzej pozbędą się go, tym lepiej. Już pojawiają się informacje, że Szwedzi nie chcą z nim współpracować i trudno się im dziwić. Przyjeżdżają po kontuzjach, z niewyleczonymi urazami, a trener szykuje im bagienko. Wiadomo, że na tym poziomie rozgrywek jeździ się w dużej mierze dla przyjemności i jeśli ktoś tę przyjemność zabiera, to po prostu odechciewa się wszystkiego. Nikt nie będzie ryzykował życia z powodu chorych ambicji jaśnie wielmożnego pana Żyto. Szczerze powiem, że ręce opadają kiedy człowiek dowiaduje się takich rzeczy. A jeszcze przed sezonem pisałem, że ten rok w Kolejarzu to będzie dobry sposób na udowodnienie, że jest dobrym trenerem. Co udowodnił? Udowodnił, że wyrzucenie go z Falubazu było strzałem w dziesiątkę.
Dwa kluby, dwa poziomy rozgrywek, ostatnie miejsce, jedno zwycięstwo, fatalna atmosfera, powolne odsuwanie się kibiców od drużyny. Kto jest winny? Kibice? Nie. Zawodnicy? Też raczej nie. A kto? Szeroko pojęty sztab ludzi zatrudnionych przez klub. Fajnie jest obiecywać, tylko często zapomina się, że żużlowcom trzeba stworzyć warunki do ścigania. Atmosfera…