Deszcz nie pozwolił

Wiele było hałasu, miało być wielkie spotkanie, tymczasem spadł deszcz i tyle było emocji. Szkoda czasu zmarnowanego na moknięcie, bo przy tak przygotowanym torze szansa na rozegranie tego meczu była naprawdę minimalna. I teraz pozostaje czekać na posunięcie działaczy. W tym tygodniu nie ma możliwości rozegrania powtórki wtorek Szwecja, środa – zawody w Zielonej Górze, czwartek – mecz Nickiego Pedersena w Anglii, a końcówka tygodnia zarezerwowana jest na Grand Prix.

Kiedy szedłem na stadion, do Zielonej Góry zbliżała się ogromna chmura. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę po wejściu na sektor był niesamowicie zmoczony tor. Minęło kilkanaście minut i nastąpiło to, co musiało nastąpić – ulewa. Zastanawiam się czy ludzie z zielonogórskiego klubu mają dostęp do internetu. Przecież już od dobrego tygodnia zapowiadany był deszcz, więc jeśli faktycznie organizatorzy chcieli to spotkanie rozegrać, to powinni tor przede wszystkim ubić i nie używać zbyt pochopnie polewaczki. Przygotowali jak umieli, bo aż nie chce mi się wierzyć, że ktoś mógł być tak głupi, żeby zrobić to specjalnie. Cóż można więcej powiedzieć. Nie wiem co się dzieje w zielonogórskim klubie. Przecież kiedyś ten mecz po prostu by się odbył.

Można w ciemno obstawić, że pojedynek w środę w PGE Marmą Rzeszów też się nie odbędzie. Kolejna ligowa potyczka zielonogórzan przewidziana jest na 3 lipca, więc proponowanym terminem powtórki będzie pewnie 30 czerwca, bo 2 lipca zaplanowane są półfinały eliminacji do cyklu SGP, pewnie dzień wcześniej odbędą się oficjalne treningi, a początek tygodnia do w kolejności: mecz N. Pedersena w Anglii, liga szwedzka i półfinały MIMP.

Oczywiście nie obyło się bez serii wulgaryzmów z obu stron. Żenujące jest zachowanie tej hołoty, bo naprawdę trudno inaczej nazwać tę grupę ludzi. Niestety prezesowi to nie przeszkadza i nie ma zamiaru nic z tym zrobić.

Przed wyjściem miałem okazję zobaczyć w telewizji początek spotkania Sparty z Unią Leszno. Stawiałem na gospodarzy, a nawet  dawałem im szansę na odrobienie strat z pierwszego meczu. Jakże się myliłem. „Byki” robiły co chciały, a gospodarze nie potrafili kompletnie nic zrobić. Przygotowali tor, na którym nie dało się wyprzedzać, a ich zawodnicy starty mieli po prostu koszmarne. Nie wiem czy wynikało to z warunków pogodowych czy chcieli zrobić nawierzchnię przeciw gościom. Faktem jest, że wrocławianie byli całkowicie niespasowani do własnego toru. Wyglądało to tak, jak podczas pojedynku z Falubazem na Stadionie Olimpijskim. Dziwię się gospodarzom. Przecież mogli zapewnić sobie pierwszą szóstkę, a tak wciąż nie mogą być pewni.

Mieliśmy we Wrocławiu dwa debiuty. Leszczynianie wybrali o niebo lepiej. Edward Kennett po dwóch nieudanych startach wyciągnął wnioski i okazał się bardzo silnym punktem Unii. Nie dość, że solidnie zapunktował, to jeszcze pokazał bardzo fajną jazdę parą. Jeśli potwierdzi swoje umiejętności w kolejnym meczu, to może na stałe zadomowić się w składzie Unii. Z kolei Maksim Łobzenko okazał się wyłącznie uzupełnieniem. Jego głównym atutem jest KSM na poziomie 6,50, co pozwoliło sklecić drużynę. Chyba nie warto było wiele się po nim spodziewać, skoro nie ma nawet pewnego miejsca w Turbinie Bałakowo. Nawet nie nawiązał walki. Stanął pod taśmą, ruszył, dojechał do mety. Po co było robić tyle szumu?

Sytuacja Sparty wcale nie jest taka wesoła. Obecnie wrocławianie mają trzy „oczka” przewagi na Unią Tarnów, ale przed sobą aż trzy mecze wyjazdowe, w tym pojedynek z „Jaskółkami” na ich torze. Nawet bonus z tego meczu może nie wystarczyć. Raczej trudno przypuszczać, żeby udało im się wygrać w Zielonej Górze czy Rzeszowie, więc jeśli nie wygrają u siebie z Unibaksem, to mogą mieć spory problem. Z kolei Unia jest już zdecydowanie bliżej czołówki niż tej słabszej czwórki, a może jeszcze powalczyć o więcej.

Coraz gorsza sytuacja jest w Częstochowie. Nie udało się obronić bonusa w Rzeszowie. Znów fatalnie pojechał Rafał Szombierski, a nie można go zmienić, bo… jest jedynym polskim seniorem, a poza tym ma KSM gwarantujący skonstruowanie składu spełniającego wymogi regulaminowe. Reszta jechała poprawnie, ale nie była w stanie załatać tej dziury. W ekipie „Żurawi” wciąż rewelacyjnie spisuje się Rafał Okoniewski i przyznam, że zaskakuje mnie w tym sezonie. Do tego niepokonany Jason Crump, solidny Chris Harris i bardzo przeciętna reszta wystarczyła na Włókniarz. Czy to świadczy o sile rzeszowian? Przy całym szacunku – chyba nie. To raczej słabość gości.

Na koniec pozostała Motoarena i starcie Unibaksu z Unią Tarnów. Mecz się odbył. Gospodarze bez większych problemów pokonali przerażająco przeciętnych rywali różnicą 22 punktów, choć trudno powiedzieć, żeby „Anioły” zaprezentowały się jakoś wybitnie, bo oprócz Ryana Sullivana, Chrisa Holdera i poobijanego Emila Pulczyńskiego, inni nic wielkiego nie pokazali. Mimo to wyżej wymieniona trójka zdobyła tyle co cała drużyna gości. Wydawało się, że „Jaskółki” ruszą w końcu do przodu. Wygrały ostatnio dwa mecze, a tu znów powrót do szarej codzienności. Brakuje lidera. Ale wciąż mają jeszcze spore szanse na walkę o szóstkę.

W niższych ligach warte podkreślenia jest zwycięstwo Startu Gniezno w Grudziądzu. Wszak gospodarze byli liderem tabeli, a poza tym wygrali pierwszy mecz na torze rywali. A jednak gnieźnianie zawalczyli i jeszcze zdobyli bonusa. Spora w tym zasługa Tai’a Woffindena, którego Włókniarz oddał właśnie do Gniezna. Być może Brytyjczyk odbuduje się w pierwszej lidze i za rok znów będzie występował w elicie. Nie wiadomo jak potoczyłyby się zawody, gdyby nie upadek już w pierwszym starcie lidera gospodarzy Krzysztofa Buczkowskiego. Na pewno wpłynęło to na jego postawę w pozostałych biegach i tych punktów zabrakło. Taki jest żużel. Nie mam zamiaru odbierać gościom zasług. Walka o jak najlepszą pozycję przed play-offami toczy się w najlepsze. Ciężko przewidzieć jak się to dale potoczy, bo są cztery drużyny mające odpowiednio 19, 18, 17 i 16 punktów. Rewelacja. I to jest w sporcie najlepsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *