Udało się w ciągu trzech dni (tak naprawdę to było niecałe 60 godzin) odwiedzić cztery tory w trzech krajach: Niemcy, Dania i Holandia. I choć te kraje są dużo bogatsze od Polski, to na obiektach żużlowych bardzo często używa się tam rozwiązań tanich, ale skutecznych.
Nie ma sensu inwestować w infrastrukturę, która wykorzystywana jest raz czy dwa razy w roku. Świetnym pomysłem są mobilne wieżyczki sędziowskie, wykorzystywane w Holandii, chyba na wszystkich torach trawiastych, a także w Roden i Veenoord. Również utrzymywanie parkingów nie ma sensu, więc zawodnicy przyjeżdżają z własnymi baldachimami lub organizatorzy zapewniają duży namiot, jak było to w Roden, ale tam były przecież mistrzostwa świata. Ciekawe ile stron zajęłoby opisanie przepisów dotyczących mobilnych wieżyczek przez przysłowiowego pana Leszka?
Chyba szczytem pomysłowości jest polewaczka zrobiona z VW Golfa ciągnącego przyczepę z Mauzerem. Pierwszy raz widziałem taki wynalazek. Skoro działa, to właściwie nie ma problemu. Co ciekawe, organizatorzy zapewnili w Veenoord ciężki sprzęt, o jakim polskie kluby mogą tylko pomarzyć, a ta kombinowana polewaczka wynikała zapewne z braku miejsca. Nikt nie wymyśla tam przepisów mających na celu sztuczne podnoszenie kosztów.
Innym przypadkiem jest Wittstock, gdzie niekoniecznie robi się wszystko od linijki. Linie zrobione trochę na zasadzie „jak wyjdzie, tak wyjdzie”, banda na przeciwległej prostej chyba od zawsze zaskakująca swoją spontanicznością. Pierwszy raz byłem tam osiem lat temu i ta banda wyglądała dokładnie tak samo. W międzyczasie były tam rozgrywki polskiej ligi i też tor otrzymał licencję.
Mnie najbardziej rozczula jednak wózek z zegarem dwóch minut i pojemnikiem pełnym niespodzianek, z którego korzystają organizatorzy w Esbjergu. Strasznie pasuje mi do tego wózka Kubuś Puchatek. A że do Kubusia mam słabość, to i ten wózek od razu polubiłem