Korzystając z okazji, że na zielonogórskim torze pojawili się jeszcze żużlowcy, poszedłem na stadion, żeby po raz ostatni w tym roku obejrzeć speedway na żywo. Pierwszy raz byłem na turnieju zawodników nieprofesjonalnych i nie bardzo wiedziałem czego mogę się spodziewać.
To bardzo dobry pomysł, żeby umożliwić jazdę na żużlu panom, którzy nie mogą startować profesjonalnie, ale jednak chcieliby się pościgać dla czystej przyjemności. Trochę spóźniłem się na ten turniej, a ponieważ wyścigi odbywają się na dystansie dwóch okrążeń, gdy pojawiłem się w lasku przed stadionem rozpoczynał się właśnie siódmy bieg. Fajnie było znów usłyszeć huk starych tłumików i choć przyzwyczaiłem się do nowych wydechów, to wciąż miło jest pomęczyć słuch tym dźwiękiem. Na trybunach była garstka prawdziwych pasjonatów, dla których wartością samą w sobie jest po prostu przebywanie na stadionie i oglądanie zawodów. Tak na marginesie zastanawiam się ilu z tych, dla których żużel się skończył w momencie wprowadzenia nowych tłumików kiedykolwiek było na prawdziwych zawodach. Może to zwyczajni forumowi opowiadacze, bo przecież turnieje zawodników nieprofesjonalnych są świetną okazją do poczucia mocy starych tłumików.
Na torze dzielił i rządził stary znajomy – Eugeniusz Skupień. Fajnie, że po zakończeniu kariery wciąż ma ochotę wsiąść na motor i kręcić kółka. A wychodzi mu to naprawdę dobrze. „Egon” nigdy nie odniósł sukcesu indywidualnego, ale będzie na pewno wspominany jeszcze przez wiele lat. W końcu to on jako pierwszy Polak pokonał w naszej lidze profesora z Oxfordu – Hansa Nielsena i to w meczu wyjazdowym. Dodać trzeba, że pomiędzy naszymi zawodnikami, a światową czołówką była wtedy prawdziwa przepaść, zarówno sprzętowa jak i techniczna, bo polscy żużlowcy startowali wówczas praktycznie wyłącznie na krajowych torach, więc na przykład sam awans do finału IMŚ był już sporym sukcesem. „Egon” dokonał jeszcze jednej wielkiej rzeczy pokonując na dystansie parę braci Gollobów. To było bodajże w 1995 roku. Jest filmik na youtubie i choć jego jakość nie jest najwyższa, to na pewno warto go obejrzeć.
Chciałem bardzo zobaczyć Pawła Łukaszewskiego. Nie wiem czy dobrze kojarzę, ale chyba w roku 1994 podczas jednej z imprez młodzieżowych, w przerwie pomiędzy seriami, pozwolono ścigać się dwóm młodym chłopakom bez licencji (ktoś bardzo mocno zaryzykował). Jednym z nich był chyba właśnie Paweł, a drugim Damian Baliński. Obaj toczyli niesamowity bój, jaki rzadko kibice mogą oglądać. Wozili się po płotach, a prowadzenie zmieniało się kilka razy. Niestety, bodajże na ostatnim łuku zielonogórzanin uderzył bardzo mocno w bandę. Wtedy nikt nie marzył nawet o „dmuchawcach”. Chłopak został odwieziony do szpitala. Nie wiem jakich doznał obrażeń, ale ten wypadek zakończył jego karierę jeszcze zanim ta się rozpoczęła. Szkoda, bo talent miał niesamowity.
Myślę, że to był bardzo fajnie spędzony czas. Lubię taki żużel – bez niepotrzebnej presji. Po prostu siadam na trybunach i oglądam zmagania na torze. Speedway w najczystszej postaci, bez zbędnych dodatków. Nie przeszkadzało mi, że poziom poszczególnych zawodników był mocno zróżnicowany. Choć z reguły jazda w kontakcie nie była normą, to zdarzyło się nawet kilka mijanek.