Chciałem pójść dziś na mecz Ekstraligi U24. Pogoda wygrała jednak w Zielonej Górze. Trudno. Przyznam, że w tych moich chęciach chodziło nie tylko o możliwość zobaczenia młodych zawodników, którzy za kilka lat mogą być kolejnym pokoleniem mistrzów.
Zacznę od autopromocji. Jestem aktualnie na trzecim miejscu Typera PoKredzie. Nie powiem, emocje są. Przy okazji muszę choć w pewnym stopniu śledzić to co dzieje się w naszej po wielokroć naj… lidze świata. Trudno powiedzieć, że ta polska liga jest jakaś wielce interesująca. Na pięć czy sześć kolejek przed końcem rundy zasadniczej potwierdza się to, co wielu kibiców przewidywało jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek. Mamy trzy wiodące ekipy, przy czym nawet w tej trójce jest wyraźny podział na Lublin i grupę pościgową. Mamy też ogony składające się ze Stali Gorzów, Włókniarza Częstochowa i ROW-u Rybnik. Można zażartować, że czołówka szybciej stoi niż te ogony jadą. Chociaż czy to naprawdę jest żart?
Jedyne emocje są/były na styku, czyli w walce o czwarte miejsce, dające szansę na walkę o medale, albo pewne utrzymanie – zależy jak na to spojrzeć. Ale nawet tutaj emocje się kończą. Zakładam, że w niedzielę kolejny raz będzie miał miejsce mecz przyjaźni pomiędzy Falubazem a Spartą, co zmusi GKM do walki o trzy punkty w Rybniku. I to są całe emocje przez najbliższe dwa tygodnie w Ekstralidze. Poza tym nic się nie dzieje.
Czy GKM pojedzie po swoje, czy sfrajeruje się w Rybniku, to już zmartwienie grudziądzan. Zakładam to pierwsze, więc można powiedzieć, że znamy pary w pierwszej rundzie play-off. Dla dramaturgii rozgrywek jest to straszliwa porażka. Nie da się tego uratować ani najgłośniejszym komentarzem, ani zmyślnymi statystykami, ani pokazywaniem wyścigów z drona. Na ten moment Ekstraliga jest dramatycznie przewidywalna, czyli… nudna. Nic dziwnego, że portale żużlowe żyją kontrolowanymi przeciekami z rynku transferowego, przez co próbują uratować jakiś prestiż czy wyjątkowość ligi żużlowej.
Jak przystało na najbogatszą i najbardziej profesjonalną ligę, prowadzą drużyny najbogatsze i najlepiej zorganizowane. Na dole są najbiedniejsze lub/i najgorzej prowadzone, co czasem wygląda wręcz na pospolite ruszenie z użyciem taśmy klejącej, trytytek i gumy do żucia. Takie polskie SGP, czyli Stałe Gaszenie Pożarów. Dwie ekipy w środku są za mocne, żeby spaść i za słabe na medale. I podobnie będzie w fazie play-off/play-out: pojedynek 1-4 jest już rozstrzygnięty, a emocje będą w środku, czyli miejsca 2-3.
Obstawiam (nie da się tego niestety sprawdzić), że gdyby składy Sparty i Apatora przenieść do Grudziądza i Zielonej Góry, to te dwie ekipy dalej walczyłyby co najwyżej o 4. miejsce.
Nie mamy w naszej lidze ośmiu czy nawet sześciu drużyn, które mogłyby stworzyć ciekawe rozgrywki. Za dużo czasu w terminarzu jest poświęcane na ustalenie tego, co było wiadome od początku. Problem polega na tym, że właśnie na tym zarabia się przez 2/3 sezonu, sztucznie grając na emocjach kibiców ligowych, którzy nie bardzo ogarniają to, co się wokół nich dzieje. Pisałem niejednokrotnie o moim wniosku z lektur: działacze klubowi i kibice ligowi są największymi hamulcowymi rozwoju tych rozgrywek. Tak jest teraz, tak było 20 lat temu, tak było 40 lat temu…
Gdyby miał coś zmienić, podzieliłbym drużyny na dwie grupy w stylu północ – południu albo wschód – zachód. Można z tego zrobić 10 kolejek rundy zasadniczej (nie chce mi się tłumaczyć szczegółów). Potem ci lepsi z obu grup tworzą kolejną grupę i znów walczą z zachowaniem punktów. Podobnie ta słabsza grupa. I w ten sposób zawsze o coś warto byłoby walczyć, a drużyny z podobnego poziomu częściej rywalizowałyby ze sobą. Wszystko musi być oczywiście w ten sposób, żeby liczba meczów zgadzała się z kontraktem telewizyjnym. Tyle, że tak skomplikowany system byłby pewnie zbyt skomplikowany. Play-offy są oczywiście ciekawe – przez miesiąc. Rozpoczynanie wszystkiego od nowa powoduje, że 4,5 miesiąca sezonu jest – jak to było wyżej napisane – tylko po to, że dojść do czegoś, co było wiadome od początku.
Wrócę do pierwszego akapitu. Po co chciałem pójść na mecz Ekstraligi U24? Żeby zrobić kilka zdjęć frekwencji. Może znów przyjechałaby grupa z Konina. Może ktoś z nich chwycił żużlowego bakcyla? Jakby ktoś miał wątpliwości, to nie pisałem dwóch ostatnich pytań na serio.
Oczywiście, mamy wtorek, a nie piątek, sobotę czy niedzielę. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że wtorek nie byłby żadną przeszkodą dla frekwencji na meczu EŻ. Ja rozumiem, że E U24 jest dzieckiem niechcianym przez działaczy klubowych i kibiców (znów te dwie grupy), że żyje się tylko ligą. Czy jednak nie byłoby lepiej przestać mówić o zainteresowaniu speedwayem w Polsce? Czy da się wytłumaczyć frekwencję na E U24 na poziomie 5% liczby kibiców z meczu ligowego? Przecież tutaj też przyjeżdżają ciekawi zawodnicy. Tylko ilu ludzi w klubowych koszulkach i szalikach naprawdę interesuje się speedwayem?
Mecz ligowy jest po to, żeby tzw. grupa dopingująca mogła pokazać swoje miejsce na kibolskiej mapie Polski, a dzięki temu pewnie z 5, 6, albo więcej tysięcy ludzi mogło uczestniczyć w wydarzeniu, które niespecjalnie jest dla nich interesujące bez całej otoczki barw, opraw i wszystkiego co jest związane z sektorem dopingującym. Zawodnicy zarabiają krocie, żeby przedstawienie trwało dalej, środowisko polityczno-biznesowe najwyraźniej wychodzą na tym na plus. Kończy się mecz, kibice wychodzą, gwiazdy wyjeżdżają. Zostaje niewielka grupka zapaleńców na torze i trybunach. Nawet jeśli coś uda się zbudować, przyjdzie kolejna fala kibiców i gwiazd i zabierze ze sobą efekty pracy…
Tak swoją drogą mija kolejny rok, w ciągu którego nikt nie szuka odpowiedzi na pytanie: dlaczego żużlowcy w Polsce tak dużo zarabiają? Widocznie nikomu odpowiedź na to pytanie nie jest potrzebna…