Euro 2012 jest wspaniałym świętem pozytywnego kibicowania. Widać, że Polacy w takim sposobie dopingowania odnajdują się bardzo dobrze. Pomimo odpadnięcia z mistrzostw nie ma atmosfery przygnębienia, choć smutek, co jest przecież naturalne, pojawił się. Za dwa tygodnie mistrzostwa się zakończą, a my wrócimy do naszej sportowej codzienności. I tu pojawia się ogromna szansa dla polskich klubów, nie tylko piłkarskich, aby tą pozytywną atmosferę odpowiednio zagospodarować.
Myślę, że wielu kibiców regularnie odwiedzałoby nasze stadiony i hale, przyprowadzając przy okazji swoje dzieci, ale z różnych powodów nie mogą lub nie mogą tego zrobić. Jedną z przyczyn są pewnie pieniądze, bo wejściówki przecież kosztują, ale dużo ważniejszym problemem jest poziom dopingu zdominowanego często przez grupy uzurpujące sobie prawo do traktowania stadionów jak własnego podwórka. Niestety, często dzieje się to za przyzwoleniem działaczy, którzy najczęściej nie zwracają uwagi na wulgarne zachowania, nie mające nic wspólnego z kibicowaniem, ale to ciche przyzwolenie jest wstępem do późniejszych rozrób. Jest szansa na jakąś, choćby małą, ale jednak pozytywną zmianę. Może wreszcie działacze zauważą, że dobry doping przyciąga ludzi na trybuny, a to przekłada się dość znacznie na klubowe budżety. Przecież musi być jakiś sposób, żeby nawet tych najbardziej negatywnie nastawionych osobników albo w jakiś sposób nakłonić do zmiany zachowania, albo wyeliminować ich ze sportowych obiektów. Taki proces oczywiście nie trwa rok, ani dwa lata, ale warto chociaż spróbować.
Za pozytywnym dopingiem musi iść także wzrost poziomu zaangażowania sportowców. Wiem, że dla wielu z nich piłka nożna, żużel czy koszykówka, to dziś po prostu zawód, ale przecież nikt nie lubi przegrywać. Każdy ze sportowców zaczynając swoją karierę marzył o sukcesach i na pewno większość z nich nie wyzbyło się tych dziecięcych marzeń. Nie każdy może być mistrzem świata, ale każdy może chcieć wygrywać, a sama ambicja to już powód, żeby kibice zaczęli przychodzić na trybuny, niezależnie czy jest to ekstraklasa czy jakaś niższa liga. Irlandczycy pokazali nam, jak można nagrodzić swoich piłkarzy za ambitną postawę, nawet wtedy, gdy nie przynosi ona efektów punktowych.
Przekładając to wszystko na żużel mam dwa spostrzeżenia. Czytam wpisy na forum i dziwię się opiniom zielonogórskich kibiców psioczących na swój zespół i trenera za remis w Częstochowie. Wiadomo, że można być rozczarowanym, gdy drużyna prowadzi, a w końcowym rozrachunku ratuje remis, ale mimo wszystko ten jeden wyjazdowy punkt przybliża Falubaz do fazy play-off. Za mało jest pozytywnego myślenia. Nie można traktować każdego meczu jak celu samego w sobie. To jest jedynie pewien element większej układanki i ja staram się tak właśnie na ten wynik patrzeć. Fakt, że z pięciu wyjazdów drużyna przywozi trzykrotnie punkty nie powinien być powodem narzekania. Oczywiście, czymś innym jest styl w jakim te punkty są zdobywane. Ważne, żeby wszystko odbywało się w sportowej walce, a że nie zawsze udaje się zadowolić niektórych fanów nie oznacza, że żużlowcy nie starają się walczyć. Na dłuższą metę nikt nie chce pięknie przegrywać, ale też trudno rozliczać za każdy słabszy występ.
Drugim spostrzeżeniem jest to, co dzieje się w Toruniu, gdzie wybudowana za 100 mln zł. Motoarena świeciła w niedzielę pustkami. Tu jest pewnie inny problem. Zakontraktowano zawodników mających dość spory związek z klubem, spróbowano powrócić do „krzyżackiej” drużyny i gdy wydawało się, że Unibax będzie dzielił i rządził zapełniając trybuny, zawodnicy nie zaprezentowali tego, czego kibice mają prawo od nich żądać, czyli walki do końca. Styl przegranych, czy wręcz odpuszczonych meczów i to na własnym torze zniechęcił ludzi do ponownego przyjścia i trudno się w tym przypadku dziwić, bo nawet najbardziej pozytywnie nastawiony kibic nie być traktowany jak idiota.
Gdzieś trzeba znaleźć złoty środek, żeby z jednej strony kibice kupujący bilety widzieli walczących zawodników, walczący zawodnicy mogli liczyć na swoich fanów, szczególnie w trudnych momentach, a działacze potrafili stworzyć dobrą atmosferę i dla jednych i dla drugich. Ile jest w ekstralidze klubów, którym udało się to uczynić? Wydaje mi się, że maksymalnie trzy. I niekoniecznie są one w czołówce.