Tak jak można było się spodziewać w półfinale dojdzie znów do lubuskich derbów. Stało się to, co było tak naprawdę najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem. Wiele zależało od postawy tarnowian, bo ich ewentualna przegrana otwierała przed Stalą Gorzów szansę na objęcie prowadzenia w tabeli. „Jaskółki” nie pozostawiły wątpliwości, więc kolejna święta wojna stała się faktem. Ogłoszono już ceny biletów na pierwsze spotkanie. Koszty chyba są takie, jakich można było się spodziewać czyli nieco wyższe od cen wejściówek podczas rundy zasadniczej.
Czy 60 zł za bilet to dużo? Obiektywnie patrząc – tak. Czy Falubaz przesadził? Nawet gdyby ceny wzrosły do 100 zł, to na stadionie i tak byłby komplet. Można więc powiedzieć, że klub łaskę okazał. Ktoś nawet wpadł na pomysł, aby uhonorować karnetowców obniżając specjalnie dla nich cenę biletu o 5 zł. Małe wytłumaczenie. Karnety obowiązywały wyłącznie na rundę zasadniczą i finał IMP, a ich cena rozpoczynała się od 320 zł. Wiem, że dla ogromnej większości kibiców i działaczy w Polsce jest wręcz niepojęte, że można tak doić ludzi, a raczej, że ludzie tak się dają doić. Taka jest specyfika regionu zielonogórskiego i nie da się ukryć, że taka, a nie inna postawa zarządu klubu jest w dużej mierze możliwa dzięki ogromnemu zainteresowaniu kibiców spoza Zielonej Góry. Jeszcze raz powtórzę pytanie: czy ceny są za wysokie? Nie, bo kibice i tak przyjdą, więc proponowanie biletów na play-offy za powiedzmy 40 zł byłoby tak naprawdę działaniem na niekorzyść spółki. Bo cóż może sobie pomyśleć prezes? Jak idioci chcą tyle płacić, to niech płacą.
W ubiegłym tygodniu prezes Polonii Bydgoszcz powiedział, że z biletów za cały sezon ma około 700 tys. zł, a ponieważ jest to mniej więcej połowa zakładanej sumy, więc dziura w budżecie musiała się pojawić. Otóż Falubaz tyle (może nawet więcej) wyciągnie z jednego meczu ze Stalą Gorzów, bo spokojnie można szacować, że przyjdzie 13-14 tys. ludzi, którzy kupią bilety, bo karnety już przecież nie obowiązują. A z samych karnetów klub jeszcze przed rozpoczęciem sezonu miał wpływy znacznie przekraczające milion złotych. Usiadłem sobie więc i pozbierałem ceny biletów na poszczególne mecze i porównałem te sumy do cen karnetów. Otrzymałem wynik, delikatnie mówiąc, podważający umiejętność samodzielnego myślenia zielonogórskich kibiców. Otóż suma cen biletów na sektory B, C, D, E, F, G wyniosła 320 zł, podczas gdy karnet kosztował… 320 zł. Ale już na sławnej trybunie K suma cen biletów wyniosła 320 zł, podczas gdy karnet kosztował… 340 zł. To jest dopiero marketing. Jeśli dodam, że na mecze z Gdańskiem, Częstochową, Rzeszowem i Bydgoszczą obowiązywały bilety rodzinne, to różnica jeszcze się zwiększy. W tym kontekście obniżenie o 5 zł wejściówek na play-off jest kpiną. Zapomniałem jeszcze o jednej rzeczy. Przecież karnetu nie da się zrealizować, jeśli nie wykupi się karty kibica za 15 zł.
Jedynym wytłumaczeniem tego co się dzieje z karnetami w Zielonej Górze jest ich sprzedaż przez zakłady pracy w ramach funduszu socjalnego. Ale czy to znaczy, że klub otrzymuje mniej pieniędzy? Nie. Przecież jeśli Kowalski zapłaci w zakładzie pracy powiedzmy 250 zł, to klub i tak otrzyma pełną kwotę, a pracownik zostanie jeszcze pewnie objęty podatkiem. Nasuwa się więc pytanie: czy opłaca się kupować karnety? Na chłopski rozum – nie. Jeżeli jednak spojrzymy na to, co działo się przed ubiegłorocznym finałem, gdy ludzie stali po kilka godzin w kolejkach (to nie jest żart, kolejki ustawiały się grubo przed otwarciem punktów sprzedaży, a w międzyczasie ludzie zmieniali się, żeby trochę odpocząć, zupełnie jak z starych czasów), to może się okazać, że prawo pierwokupu biletu na swoje miejsce powoduje olbrzymi komfort. Oczywiście pod warunkiem, że Falubaz wejdzie do finału, czego nijak nie da się przewidzieć przed sezonem.
Ja też jestem posiadaczem karnetu. Mogę więc skorzystać z prawa pierwokupu i ze zniżką kupić bilet za 75 zł, albo stać w kolejkach za tańszymi wejściówkami, albo… kupić sobie dobre piwo i mecz obejrzeć w domu. Jeszcze kilka lat temu nie brałbym tej ostatniej ewentualności pod uwagę, ale teraz, dociera do mnie, że jest jakaś granica rozsądku. Dla klubu jestem nikim, bo na moje miejsce będzie pewnie dwóch chętnych. Pewnie tzw. prawdziwi kibice (czyli ci, co płacą za karnet więcej niż za bilety) powiedzą, że… Mało mnie to obchodzi.
Tak się zastanawiam. Podobno w Polsce ludziom brakuje pieniędzy. To skąd w takim razie wzięło się te 80 mln zł wpłaconych do Amber Gold, skoro w znacznej części zainwestowali tam biedni emeryci? Dlaczego ludzie potrafią wydać horrendalne pieniądze na żużel w regionie, który jest przecież głęboką prowincją? Niech się zastanowię. Coś mi się wydaje, że w drugim pytaniu zawarta jest odpowiedź…