Minęło kilka dni od tragicznego wypadku Grzegorza Knappa. W mediach żużlowych wciąż dużo miejsca poświęca się brakowi dmuchanych band na obiekcie w Heusden-Zolder, co wskazywane jest jako główna przyczyna tego co się stało. Nie da się ukryć, że wpływ ogrodzenia toru był w tym przypadku ogromny, ale spokoju nie daje mi coś innego.
To chyba takie polskie, że po katastrofie próbuje się modyfikować różnego rodzaju przepisy, uwzględniając okoliczności będące przyczyną tragedii. Zgodnie z tą zasadą proponuje się teraz wprowadzenie obowiązku montowania „dmuchawców”. Jest w tym dużo racji, choć łatwiej takie rzeczy pisze się w internecie niż wydaje na nie pieniądze. Dmuchane bandy nie zmniejszyły ilości wypadków, ale mocno ograniczyły ich negatywne skutki, ratując wielu żużlowcom zdrowie, a czasem nawet życie. Mam wrażenie, że dla części kibiców są one czymś naturalnym, bo interesują się speedway’em od zaledwie kilku lat. A przecież w szwedzkiej Elitserien stały się obowiązkowe niespełna sześć lat temu, a bezpośrednim czynnikiem był wypadek, który zakończył karierę Kima Janssona, mającego pseudonim Kimikadze. W Polsce obecne są od 2005 roku, potwierdzając swoją przydatność podczas meczu w Lesznie, gdy po szalonym ataku Rune Holty, Norweg wraz z Krzysztofem Kasprzakiem z pełną prędkością wjechali prosto w płot na drugim łuku.
Czy zawodnicy są świadomi niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą ściganie na żużlu? Myślę, że tak. Jestem tego nawet pewien. Dlaczego mimo wszystko decydują się na starty na torach pozbawionych podstawowego, wydawałoby się, zabezpieczenia? Przecież argumentem nie mogą być tu pieniądze, bo liga holenderska takich raczej nie oferuje. Gdyby można było tam dobrze zarobić, pojawiłoby się kilku zawodników, których nazwisk łatwo jest się domyśleć. Szukanie dodatkowych startów jest tu bardziej prawdopodobną odpowiedzią, wszak żużlowcy nie mający pewnego miejsca w swoich drużynach ekstra i pierwszoligowych gdzieś muszą sprawdzić swoją aktualną formę i sprzęt, a drugoligowcom nawet regularne występy dały ledwie kilka startów w tym sezonie.
W tym wszystkim jednak nie mieści mi się przypadek Grzegorza Knappa, który na torze klasycznym nie startował od kilku lat. Zresztą komentarz występującego w tym samym meczu Mariusza Staszewskiego mówi bardzo wiele: „Powiem szczerze, że nawet nie wiedziałem, że on jeszcze jeździ na klasycznym żużlu”. Z tej samej wypowiedzi dowiadujemy się, że Grzegorz w tym roku raz trenował. Musiało być to zresztą jakiś czas temu, jako że pierwszy jego „ostry” start miał się odbyć 1 czerwca, czyli trzy tygodnie wcześniej, ale wówczas na przeszkodzie stanęły kłopoty żołądkowe. Zastanawiam się na ile brak objeżdżenia mógł być przyczyną tego co się stało. Tak na marginesie, skoro G. Knapp nie startował od jakiegoś czasu na torach klasycznych, to czy miał licencję „Ż”? Dziś oczywiście nie ma to już wielkiego znaczenia. Ciężko jest mi jednak zrozumieć powód, dla jakiego G. Knapp w ogóle zdecydował się na występy w Holandii i Belgii…
Straszna tragedia… 😐