Koniec roku, to często podsumowania w najróżniejszych kategoriach. Ja też postaram się podsumować rok, a punktem odniesienia będą kwestie, które zmieniły moje postrzeganie żużlowego środowiska. To są bardzo subiektywne spostrzeżenia wynikające z obserwacji, przygotowywania statystyk i czytania książek. Ta ostatnia pozycja doszła w tym roku i pewnie powinienem się zastanowić dlaczego tak późno. Niemniej jednak lepiej późno niż wcale.
Jako że speedway przez wiele lat był dla mnie swego rodzaju odskocznią od szarej rzeczywistości, to zachowałem romantyczne spojrzenie na to, co było „kiedyś”, na starych mistrzów, na kluby bazujące na wychowankach. W latach 80-te drużyny z największych wówczas żużlowych miast raczej nie walczyły o najwyższe laury. Sparta Wrocław tułała się gdzieś w drugiej połowie 2. ligi, często szorując po jej dnie. Wybrzeże Gdańsk bezpiecznie utrzymywało się w 1. lidze, aż w końcu spadło po sezonie 1989. Motor Lublin nie był w stanie pojechać w najwyższej klasie rozgrywkowej dłużej niż rok. O ligowym żużlu w Krakowie, Łodzi i Poznaniu nie było wówczas słychać. Wyjątek stanowił 1981 rok, kiedy to stadion poznańskiej Olimpii stał się gościnnie domowym obiektem Stali Gorzów. Ewidentnie „czarny sport” był wtedy rozrywką średnich miast, które w tamtej rzeczywistości można było już uznawać za mniej lub bardziej prowincjonalne, choć często były przecież miastami wojewódzkimi.
Wiele zmieniło się po transformacji ustrojowej, gdy nagle pojawiły się ogromne pieniądze różnego rodzaju prywatnych podmiotów, dzięki który poszczególne kluby mogły zabłysnąć, a następnie gasły i spadały. Wielu z nas pamięta sensacyjny kontrakt Motoru Lublin z Hansem Nielsenem w 1990 roku, który otworzył obcokrajowcom drogę do polskich pieniędzy. Działy się wtedy dziwne rzeczy. Sparta Wrocław awansowała z… czwartego miejsca w 2. lidze. Możliwość oglądania niemalże na co dzień najlepszych żużlowców świata była spełnieniem moich marzeń, ale jednocześnie ten romantyczny żużel wtedy zaczynał się kończyć. Wtedy skupiałem się oczywiście na pierwszej części, a teraz dociera do mnie druga część tego zdania.
Byłem coraz starszy, więc pewnie ten romantyczny speedway tak czy inaczej zacząłby się kończyć, bo to było moje subiektywne postrzeganie świata. A że znałem tylko to, co miałem wokół siebie, więc łatwo było stosunkowo niewielkim kosztem oszołomić takich kibiców jak ja i przekuć to na przykład na głos podczas wyborów. W sumie, to aż tak wiele się u nas nie zmieniło. Minęło ponad 30 lat. Finansowanie prywatnych klubów i żużlowych gwiazd przez samorządy daje argument, że być może jest nawet gorzej, co najradośniejszym wnioskiem zdecydowanie nie jest.
Dzięki książkom, które przedstawiłem w poprzednim artykule, dotarło do mnie, że w latach 70-tych (a pewnie także wcześniej) speedway – ten z górnej półki – był traktowany jak każda rozrywka, na której można było zarobić. Na ściganiu w lewo zarabiano w Wielkiej Brytanii, zarabiano podczas wielu imprez indywidualnych, a Ivan Mauger zarabiał w organizując imprezy w Australii i Nowej Zelandii w przerwie między sezonami. Kibice kupowali bilety, sponsorzy zapewne także dopisywali, więc zarówno zawodnicy, jak i organizatorzy wychodzili na tym na swoje. Dziś najlepsi na świecie zarabiają w Polsce na tyle dużo, że nie szukają dodatkowych startów, a organizatorów wielu imprez indywidualnych zwyczajnie nie stać na zapraszanie wielkich nazwisk. Patrząc na dzisiejsze realia, to często nie stać ich nawet na zaproszenie pięciu czy siedmiu zawodników prezentujących choćby średni poziom europejski. Inną kwestią jest to, że aktualnie polskie kluby muszą wyrazić zgodę na udział swoich zawodników w imprezach towarzyskich, a w przypadku absencji w meczach ligowych spowodowanej kontuzją odniesioną w takim dodatkowym turnieju – mają prawo nałożyć karę finansową. Ciekaw jestem ilu zawodników z górnej półki chętnie pojechałoby w zawodach w Krsko, Mureck, Lonigo czy w którymś z niemieckich turniejów, gdyby mieli taką możliwość? Czy interesuje ich jeszcze speedway poza wielki imprezami?
Kolejną kwestią, którą muszę wyprostować w swoim postrzeganiu żużlowej przeszłości jest różnorodność torów, na których walczono o tytuł indywidualnego mistrza świata. Obecnie w cyklu SGP tory niespecjalnie się zmieniają. Czasem wskoczy Chorwacja, coś się zmieni w Niemczech. W przyszłym roku dwa turnieje będą w Manchesterze, po rezygnacji z Cardiff i wydaje się, że są to jedne z najlepszych zmian w tym dość przewidywalnym cyrku objazdowym. Ale kiedyś miejsce ostatecznej potyczki zmieniało się dużo rzadziej., bo przez 33 lata (1949-1981) finały zorganizowano na zaledwie sześciu obiektach w trzech krajach, przy czym aż 20 razy miejscem tym był londyński stadion Wembley.
Jest tu jednak druga strona medalu, bowiem zawodnicy (za wyjątkiem gospodarzy finału) musieli startować w dość rozbudowanym systemie eliminacji, gdzie różnorodność obiektów była znacznie bogatsza. Szczyt eliminacji, czyli Finał Europejski, a później Finał Interkontynentalny, również potarfiły niejednokrotnie zawotać na Wembley, do Wrocławiu czy White City, ale zdarzało się, że żużlowcy przyjeżdżali także do Slanych, Leningradu, Abensbergu, Olching czy Vojens. Turnieje wcześniejszych faz eliminacyjnych, to czasem odwiedzanie obiektów naprawdę egzotycznych. Myślę, że dzisiejsza forma walki o mistrzostwo świata, gwarantująca wcześniej ośmiu, a teraz sześciu zawodnikom udział w kolejnym cyklu, mocno zubożyła speedway. Już kiedyś pisałem, że aktualny cykl SGP dąży do wyizolowania niemalże stałej grupy uczestników, optymalnej przede wszystkim ze względu na sprzedaż praw telewizyjnych. Czy możemy coś z tym zrobić? Obawiam się, że nic. Czy wielki żużel zamieni się kiedyś w odpowiednik Formuły 1? Myślę, że taki jest cel telewizji, a tylko poprzez sprzedaż praw telewizyjnych da się na tym interesie zarobić.
Tak swoją drogą, to zupełnie zapomniałem o tym, że walka o Złoty Kask jeszcze w latach 80-tych rozgrywana była jako cykl turniejów i cieszyła się wielkim prestiżem wśród polskich zawodników. Piszę o tym dlatego, że sam wolałbym jednak finały jednodniowe z pełną fazą eliminacji. Aktualne cykle są zwyczajnie nudne, co wynika zapewne w dużej mierze ze zbyt dużej różnicy w poziomie poszczególnych zawodników. Nie zawsze chodzi o poziom czysto sportowy. Częściej o możliwości organizacyjno-finansowe. Na cyklach można jednak zarobić…
W jednej z książek, chyba opowiadała ona o Marku Cieślaku, pojawił się fragment dotyczący reakcji brytyjskich organizatorów imprez żużlowych na pełne trybuny w Polsce w latach 70-tych. I pewnie już wtedy pojawiała się chęć zarobienia na tym wielkim potencjale, jaki tkwił właśnie w polskich kibicach. Nie było to jednak możliwe ze względu na ograniczenia polityczne. Kiedy jednak te zniknęły, bardzo szybko pojawił się w Polsce wspomniany na początku artykułu Hans Nielsen. Przyszła mi do głowy myśl, że to wcale nie Polacy zaprosili do siebie zagranicznych zawodników, tylko zagraniczni promotorzy podjęli eksperyment z kontraktem Profesora z Oxfordu w drużynie Motoru Lublin, czyli ówczesnego beniaminka 1. ligi.
Eksperyment rozpoczął prawdziwą lawinę, a wysokość kontraktów przyprawiała pewnie o zawrót głowy i trwa do dziś, przy dodatkowym wsparciu samorządów i Spółek Skarbu Państwa. W ten sposób można było (znów) żyć z żużla za polskie pieniądze, jednocześnie startując w dziesiątkach innych imprez i utrzymując inne rozgrywki. To oczywiście tylko hipoteza, ale takie spojrzenie dawałoby odpowiedź, dlaczego w Polsce płaci się tak drastycznie więcej żużlowcom niż w innych krajach, a jednocześnie nasza decyzyjność w światowym speedwayu jest w zasadzie żadna.
Na koniec kolejny tegoroczny wniosek, płynący z obserwacji, statystyk i książek. Mamy w naszym kraju dwa wielkie bastiony, przez które przeprowadzenie zmian jest w zasadzie niemożliwe. Podobnie było także 30, 40 i 50 lat temu. To działacze klubowi i kibice. Odpowiednio nimi sterując można wymusić wiele rzeczy, choćby dotacje samorządów.
Sam zaskoczyłem się w sierpniu odkryciem, że to co dzieje w ekstralidze jest realizowane zgodnie z planem opracowanym wiele lat temu. Rozbujanie szkolenia bez szans na rozwój, Ekstraliga U24 promująca zawodników zagranicznych, kary za szkolenie niezgodne z wytycznymi, rezygnacja ze szkolenia wg ustalonych zasad, wprowadzanie zagranicznego juniora. Wygląda na miotanie się w swoich decyzjach, ale wszystko idzie zgodnie z planem. Straszne…
Pozdrawiam wszystkich kibiców żużlowych i życzę Szczęśliwego Nowego Roku.