Dziś mieliśmy idealny przykład na to, że polska ekstraliga tworzy przepisy, których interpretacja utrudnia rozpoczęcie (nie mówiąc już o przeprowadzeniu) zawodów w warunkach, gdy z jednej strony terminy nie pozwalają na specjalne przekładanie meczu, a pogoda ma terminarze bardzo głęboko.
Czy mecz Włókniarz – GKM mógł się odbyć? Nie wiem. Nie byłem na miejscu, a jedynie oglądałem do pewnego momentu przygotowania do meczu w telewizji. Do pewnego momentu, bo stwierdziłem po godzinie, że szkoda mi czasu na śledzenie spacerów po torze, które nijak nie wpływają na próbę podjęcia decyzji przez sędziego i komisarza.
Nie chodzi mi o to, że należało na siłę odjechać to spotkanie, czyli dokładnie osiem wyścigów. Chodzi mi o to, że zmarnowano kupę czasu nie podejmując żadnej decyzji. Zrobiono próbę toru, po której pojawiły się wnioski, że co prawda jazda w pojedynkę jest możliwa, ale w czwórkę może być niebezpieczna. Tak, tylko, że to wiadome było od początku, bez tracenia czasu na próbne jazdy. Może należało wybrać po jednym zawodniku z każdej z ekip i puścić ich we dwóch spod taśmy? No tak, ale takiej ewentualności chyba nie przewiduje regulamin, bo ta dwójka miałaby przecież przewagę rozpoznania pól startowych.
Paranoja całej sytuacji polega na tym, że normalnie w zastanych warunkach zarówno sędzia, jak i komisarz toru odwołaliby to spotkanie. Pojawiła się jednak presja terminów, więc panowie nagle zostali postawieni w sytuacji, w której mieli rozpocząć mecz na torze w ekstraligowych warunkach niezdatnym do jazdy. I nie wiedzieli co zrobić, a dokładniej nie wiedzieli kiedy warunki mogą zostać uznane za nadające się do rozpoczęcia meczu. Panowie działający na podstawie ekstraligowego regulaminu zostali postawieni w sytuacji, gdy przed kamerami mieli nagiąć lub wręcz ominąć tenże regulamin. Wszyscy wiedzieli, że w okolicach godz. 21:00 mają przyjść mocniejsze opady, więc o najpóźniej o godz. 20 trzeba było powiedzieć zawodnikom i kibicom czy mecz jedzie czy jest przełożony. Jakakolwiek decyzja o starcie o godz. 20:30 byłaby spóźniona, więc dalsze czekanie w warunkach, gdy temperatura nie jest zbyt wysoka, a słońce toru nie przesuszy, bo już dawno zaszło, zakrawa na żart.
Ostatecznie mecz został odwołany o godzinę za późno. Bez sensu było trzymanie kibiców na trybunach i zawodników w parkingu. Szkoda, że nie spróbowano pojechać ok. godz. 20:00, bo wtedy mielibyśmy obraz tego czy rozegranie zawodów jest możliwe. Jeśli jednak w ocenie sędziego i komisarza tor był niebezpieczny, trzeba było od razu zawody odwołać. I tyle.
I chyba najsensowniej wypowiedział się w tym temacie Matej Zagar. Zamiast kazać decydować ludziom, którzy nigdy na żużlu nie jeździli, decyzję mogli podjąć kapitanowie. Problem w tym, że tego oczywiście nie przewiduje regulamin, a poza tym, według tego co mówił Słoweniec, kapitan gości też nie potrafił podjąć decyzji. Przecież jego rolą jest tylko wymiana proporczyków podczas prezentacji…
Tak jak napisałem na wstępie, nie wiem czy ten mecz można było odjechać. Nie mam wątpliwości, że gdyby były to zawody z cyklu Speedway Grand Prix, to zaczęłyby się zgodnie z planem i pewnie rozegrane zostałyby wszystkie dwadzieścia trzy biegi. Gdyby były to zawody zagranicą, na 95% odbyłyby się bez większych opóźnień. Dlaczego? Bo tam nikomu nie zależy na przekładaniu imprez, więc decyzja o rozpoczęciu zapada w miarę szybko.