Żużel w Polsce jest rzeczywistością tak idiotyczną, że aż brakuje słów (nawet tych wulgarnych), żeby ją opisać. Mamy kolosalne – jak na speedway – pieniądze w obiegu, a mimo to sporo klubów nie potrafi nawet wyjść na zero. Ba, nie potrafi nawet zakończyć sezonu z kontrolowanym długiem. U nas wszystko musi być największe. Długi też.
- Wydatki argumentuje się żądaniami zawodników. Tylko, że jeśli się zastanowić, to mając kontrakty niższe o przykładowo 40%, te wszystkie Zmarzliki, Dudki, Lindgreny, Madseny, Vaculiki, Pederseny i tak będą zarabiać więcej niż gdziekolwiek indziej. Ciekaw jestem, który z prezesów-biznesmenów płaci swoim pracownikom stawki na granicy wypłacalności firmy wiedząc, że ci pracownicy po godzinach wykonują tą samą pracę za stawki dwu, trzy czy czterokrotnie niższe? Gdzie tu sens?
- Weźmy tych zawodników z czołówki. Jeśli obniży im się gaże w Polsce, to oni obrażą się i uciekną? Dokąd mają uciec? Kilku pewnie tak by zrobiło, ale niewielu. To nie żądania zawodników są przyczyną problemów. Gdyby zawodnicy mieli coś do powiedzenia, to zadbaliby o swoje prawa względem telewizji, a siedzą tak cicho, że robi się to żenujące. Zawodnicy mają pozwolenie na windowanie kontraktów, bo gdyby tego pozwolenia nie było, to byłyby respektowane zapisy regulaminowe dotyczące wysokości kontraktów, a jak wszyscy dobrze wiemy – respektowane nie są. Gdzie tu sens?
- To może winna jest telewizja, która robi wszystko, żeby ludzie zamiast chodzić na stadiony oglądali mecze w domu? No ale telewizja chce odzyskać swoje pieniądze, które płaci Ekstralidze Żużlowej, więc wymyśla różne sposoby nie licząc się ani z kibicami, ani ze specyfiką tego sportu. Tak nawiasem mówiąc, jeśli mamy coraz większe pieniądze, a mimo to wciąż brakuje pieniędzy (chociaż działają p. 1 i 2), to znaczy, że brakuje sponsorów chcących tę zabawę finansować. Wracając do telewizji, to ewidentnie ma w głębokim poważaniu kibiców, przez co wyjazdowi fani nie mogą sobie zaplanować właściwie nic, bo godziny meczów poznajemy dwa czy trzy tygodnie przed meczem. Teraz, wg artykułu SF, jest pomysł na mecze dawnej 1 ligi w czwartki, co jest zamachem na ligę angielską, czyli de facto zamachem na całą dyscyplinę. Mamy więc sytuację, gdy telewizja zamienia żużel w karykaturę ścigania tylko po to, żeby potem omawiać nieistotne szczegóły w tejże telewizji, z drobnym udziałem różnego rodzaju serwisów napędzających koniunkturę. Wychodzi więc na to, że kupując abonament C+, transmitującego żużel, tak naprawdę przyczyniam się do upadku żużla. Gdzie tu sens?
- No ale przecież to nie telewizja winduje kwoty kontraktów z EŻ, bo w jej w interesie jest kupienie praw w najniższej możliwej cenie przewyższającej inne oferty. Nie windują ich także zawodnicy, bo to nie oni negocjują kontrakty z telewizją. Kto negocjuje? Pewnie przedstawiciele Ekstraligi, bo im zależy na jak największych pieniądzach i wszelakim rozgłosie. Czy jednak w zarządzie Ekstraligi naprawdę siedzą ludzie pracujący wyłącznie w perspektywie najbliższego kontraktu z telewizją? Przecież rozgrywki w Polsce bazują na zawodnikach z zagranicy, co oznacza, że podkładanie nogi rozgrywkom w innych krajach nie leży w interesie tego sportu, a więc w dłuższej perspektywie także nie leży w interesie Ekstraligi. A mimo to robi się wiele, żeby zniechęcić żużlowców do startów zagranicą, czyli rozwalić jądro tego sportu. Gdzie tu sens?
Wg mnie ani klubom, ani zawodnikom, ani telewizji, ani Ekstralidze nie zależy na upadku żużla. Wiadomo, że to fajna opcja, żeby zarabiać szybko i dużo, ale żadna z tych grup czy instytucji nie działa w perspektywie „tu i teraz”. Nawet telewizja, bo aktualna oferta C+, poza żużlem i piłkarską Ekstraklasą, nie różni się specjalnie od konkurencji. Gdyby C+ stracił żużel, to niewiele by tam zostało.
Idźmy dalej. Ekstraliga tylko prowadzi rozgrywki, które wciąż podlegają przecież Polskiemu Związkowi Motorowemu. Nawiasem mówiąc umowa między tymi podmiotami została podpisana w 2006 roku. Gdzieś po drodze były pewne ruchy z turniejem SGP w Warszawie (2015 rok), ale naprawdę duże pieniądze i – co za tym idzie – ograniczenia dla innych lig zaczęły pojawiać się od 2016 roku. W każdym razie to wszystko co dzieje się w polskim żużlu ma błogosławieństwo centrali, nawet jeśli ta sprzedaje prawo do prowadzenia rozgrywek. Centrala to tak naprawdę związki z polityką, a politycy działają w perspektywie aktualnej kadencji. Może tu pojawia się jakiś sens?