Gouden Jopa Helm w Veenoord

Pomysł na wyjazd do Holandii pojawił się jakieś dwa lub trzy miesiące temu, a bezpośrednim powodem było niezbyt miłe odkrycie, że w kraju tym pozostał już niestety tylko jeden tor, na którym zawody rozgrywane są w jeden weekend w roku.

Gdyby ktoś nie do końca wierzył w to początkowe zdanie, to jeszcze raz powtórzę – w Holandii żużel pojawia się jeden jedyny raz w roku w dwóch odsłonach: Otwarte Mistrzostwa Holandii (piątek) oraz tutejszy Złoty Kask (sobota). Przyjazd na piątkowe zawody z różnych względów nie wchodził w grę, więc jedyną szansą na zobaczenie w tym roku żużla w Holandii była impreza pod nazwą Gouden Jopa Helm, czyli Złoty Kask, którego głównym sponsorem jest firma Jopa – producent szeroko pojętego sprzętu dla motocyklistów.

Veenoord jest niewielkim miasteczkiem położonym we wschodniej części Holandii, niedaleko granicy z Niemcami. Głównymi elementami miejscowości jest kanał, mosty podnoszone (jak w wielu innych rejonach tego kraju) oraz wiatrak holenderski. Kilka takich wiatraków widać było jeszcze po drodze. Generalnie za oknami samochodu widać było niemal idealnie płaski teren, zdominowany przez krajobraz rolniczy. Niewielkie miejscowości składały się z domów z podobnej cegły, a przy drogach były oczywiście ścieżki rowerowe.

Tor w Veenord posiada geometrię niespotykaną chyba nigdzie indziej, bo ze względu na niezbyt wiele miejsca i konieczność zmieszczenia w środku boiska piłkarskiego jest niesamowicie wąski na łukach, a do tego wejścia w łuki są niemalże pod kątem prostym, co czyni go obiektem bardzo niebezpiecznym, wymagającym od zawodników niesamowitej koncentracji. Spośród wszystkich owali na świecie ten jest chyba najbardziej zbliżony do kwadratu. Żeby było ciekawiej ma ok. 400 metrów długości, czyli potrafi być bardzo szybki. To wszystko sprawia, że tor w Veenoord bardzo rzadko wybacza błędy. Dodatkowe niebezpieczeństwo sprawia fakt, że słabsi zawodnicy jadący z przody hamuję przed wejściem w łuki, przez co żużlowcy jadący za nimi jednocześnie także hamują i próbują atakować. Wyprzedzenie tutaj jest możliwe chyba tylko na prostej, bo łuki, jak już pisałem, są po prostu wąskie. Ale żeby wyprzedzić na prostej trzeba mieć odpowiednią prędkość. Żeby dopełnić obrazu dodam jeszcze, że jest tu zwyczajnie ciemno. Lampy na prostych oświetlają głównie płytę boiska piłkarskiego a na obu łukach są po… dwa słupy, na których są po dwie żarówki.

Z racji swojej geometrii tor nie preferuje zawodnika jadącego z pierwszego pola. Przy w miarę równym starcie musi on skręcać niemalże pod kątem prostym. Równie trudne zadanie ma zawodnik jadący spod bandy. Najkorzystniejsze wydaje się pole B. Ogólnie wejście w pierwszy łuk wymaga sporej rozwagi i odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale także za innych.

Krawężnik przy wejściu w drugi łuk jest mocno kombinowany, tak jakby łuk toru szedł po swojemu, a prosta została zwężona na potrzeby piłkarskie. Wyszedł z tego jakiś przedziwny kształt, który może być także niebezpieczny. Myślę, że polscy młodzieżowcy powinni przyjechać do Veenoord i tutaj zweryfikować swoje umiejętności. Podejrzewam, że ogromna część miałaby problem, żeby nawet jadąc samemu przejechać tutaj cztery kółka mieszcząc się w czasie 75 czy 80 sekund, jeśli w ogóle dojechaliby do mety.

Nie jest chyba dziwne, że raczej nie zaglądają tutaj żużlowcy zahaczający o czołówkę w Danii, Szwecji czy Polsce, nie mówiąc już o światowym topie. Zobaczyć można za to niemal wszystkich holenderskich zawodników z Theo Pijperem na czele. Wydaje mi się, że reprezentacja Oranje mogłaby spokojnie wystawić drużynę w eliminacjach do Speedway of Nations. Nie weszłaby pewnie do finału, ale najgorsza też by nie była. Zawodnicy ci częściej niż na torach klasycznych startują pewnie na torach długich, które w Holandii też można spotkać. Szkoda, że ani światowa, ani europejska federacja nie ma żadnej oferty na zwiększenie liczby imprez i wsparcie dla zawodników z takich właśnie żużlowo mniej oczywistych krajów.

Turniej rozpoczynał się dopiero o godz. 19, a do rozegrania było aż 39 wyścigów. Tak bywa często na tego typu obiektach, że skoro przygotowuje się tor na jeden weekend w roku, to wykorzystuje się go maksymalnie. Oprócz motorów o pojemności 500 cm3 jeździli także zawodnicy na motocyklach o pojemności 250 cm3 oraz dzieci na 125 cm3. W związku z kilkoma karambolami całość mocno się przedłużyła, a ostatni wyścig zakończył niemal o północy. Prezentacja rozpoczęła się od pożegnania Sjoerda Rozenberga, który był przewidziany do startu z numerem 14, ale z nieznanych mi powodów nie wystąpił w zawoadach, a jego ostatnią imprezą były piątkowe Otwarte Mistrzostwa Holandii. W kabriolecie przejechał dwa okrężenia wraz z żoną i dwiem córkami. Cała czwórka potem pozowała do zdjęć na torze.

Pierwsza seria była bardzo pechowa. Już w drugim biegu doszło na pierwszym łuku do bardzo niebezpiecznego wypadku. Jadący z czwartego toru Ondrej Smetana dość mocno założył się na pozostałych zawodników i niestety sczepił się z Henry van der Steenem. Holender próbował hamować, ale siłą rozpędu wpakował Czecha w dmuchaną bandę. Ondrej po dłuższej chwili wstał i mocno kulejąc wrócił z problemami o własnych do parkingu, ale więcej na torze się już nie pokazał. W czwartym biegu jadący na drugim miejscu Tomasz Orwat na drugim lub trzecim okrążeniu nie zmieścił się w łuku, a jadący za nim Dennis Helfer nie zdołał ominąć Polaka uderzając w jego plecy. Zawodnik Polonii Bydgoszcz po jeszcze dłuższej chwili wstał i ku mojemu zdziwieniu kontynuował udział w zawodach.

Na torze najlepiej prezentowali się Theo Pijper, Emil Grondal, Richards Ansviesulis, Jarno de Vries i Aureliusz Bieliński. Polak w swoim czwartym starcie miał jednak upadek (nie zmieścił się drugim łuku), ale ogólnie prezentował się bardzo dobrze. Jeździł bardzo odważnie, a jego pojedynek z młodym Łotyszem był ozdobą tych zawodów. Mając na uwadze, że A. Bieliński nie startował w tym sezonie w polskiej lidze jestem pod ogromnym wrażeniem opanowania motocykla i upadek niczego w mojej opinii nie zmienia. Bardzo odważnie i skutecznie jeździł także wspomniany Łotysz Richards Ansviesulis. Szczerze mówiąc nigdy o nim nie słyszałem i chylę czoła przed szkoleniem w Daugavpils.

Jeśli chodzi o miejscowych zawodników, to kibice nieco bardziej znający temat kojarzą na pewno Theo Pijpera czy Henry van der Steena. W juniorskich imprezach pokazywał się kilka razy Mika Meijer, a z długich torów kojarzony może być Jarno de Vries. Oni naprawdę potrafią jeździć, mają niezłą technikę i nie zamykają gazu przy wejściu w łuki.

Z ciekawostek mogę napisać, że tutaj podprowadzający pokazuje zawodnikom tylko flagę oznaczającą ostatnie okrążenie. Same zasady są następujące. Na początku jest standardowy turniej 20-biegowy, a po nim najlepsza czwórka awansuje do finałów. Punkty z dwóch biegów finałowych są sumowane i zdobywca największej liczby punktów wygrywa turniej. W sobotę okazało się jednak, że po finałach aż trzech zawodników miało po cztery punkty i konieczny był… wyścig dodatkowy. Niestety nie wiedzieliśmy o tym, a ponieważ zawodnicy po drugim biegu wykonywali rundy honorowe wydawało się jasne, że to jest koniec. Wracamy do hotelu kilka minut przed północą, a tu nagle słychać kolejny wyścig. Cóż, gdybym znów tutaj kiedyś przyjechał, to będę już mądrzejszy 🙂

Jeśli chodzi o kibiców, to było ich tak na oko mniej więcej półtora tysiąca, czyli zupełnie nieźle. Na prostej startowej dostępne są drewniane ławki pamiętające lepsze czasy, a pozostałe miejsca są stojące. Generalnie jest tu możliwość oglądania żużla z bliska lub nawet bardzo bliska. Akurat na trybunie, gdzie siedzieliśmy piwo lało się strumieniami. Ludzie często zamiast kupować piwo na obiekcie przychodzą ze swoimi lodówkami turystycznymi wypełnionymi puszkami o pojemności 0,33l. Pod koniec zawodów z niewyjaśnionych dla mnie powodów pobiło się dwóch panów w wieku ok. 50 lat, a ponieważ większość wkoło była pijana, zrobiła się z tego regularna bijatyka. Na szczęście w porę zdążyliśmy się stamtąd ewakuować. Pierwszy raz podczas wyjazdów zdarzyło mi się takie przeżycie.

Podsumowując, cieszę się, że byłem w Veenoord, bo mogłem obejrzeć żużel, jakiego pewnie nigdzie indziej nie uda mi się zobaczyć. Mierząc ten tor kryteriami ekstraligowymi, czyli np. liczbą mijanek, nie byłyby on na pewno w czołówce, ale też nie tylko mijanki dają emocje. Sam fakt zobaczenia, że nawet na tak trudnym owalu ludzie często nieznani szerszej publiczności jadą trzymając gaz przez cztery okrążenia, daje sporą satysfakcję, a przecież właśnie po to idę (jadę) na żużel – żeby mieć satysfakcję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *