III kolejka w skrócie

Trzecia kolejka potwierdziła większość dotychczasowych obserwacji dotyczących drużyn ekstraligowych. Można powiedzieć, że chyba tylko mecz w Gorzowie zaskoczył rozmiarem zwycięstwa gospodarzy, a może bardziej nawet nieudolnością leszczynian, którzy dawno nie zostali tak upokorzeni.

Gorzów triumfuje i trudno się im dziwić, bo w naprawdę wielkim stylu rozprawili się z rywalem zza miedzy. Tomasz Gollob stwierdził nawet, że zaczynają być piekielnie mocni. Rzeczywiście, czwórka seniorów ma solidną formę, a do tego dochodzi całkiem przyzwoita para juniorów. Problemem Stali jest pozycja piątego seniora. Absencja Hansa Andersena i możliwość zastosowania zastępstwa zawodnika poważnie wzmocniła ten zespół.  Wielu kibiców, szczególnie spoza Gorzowa, poddawało w wątpliwość sens stosowania „zetzetki”, bo więcej w takim składzie ta drużyna już po prostu nie pojedzie, a miejsce w szóstce jest przecież pewne. Nie mam zamiaru ani krytykować, ani chwalić trenera Czernickiego za to posunięcie. Miał taką możliwość regulaminową i z niej skorzystał. Faktem jest, że po raz pierwszy od czasu awansu do ekstraligi nie ma przepaści pomiędzy dwójką liderów i drugą linią.  Szczególnie pozytywnie prezentuje się Niels Kristian Iversen. Może znalazł w końcu swoje miejsce. Tu ma tor do ścigania, a nie taki, jaki przygotowywał Piotr Żyto, jest traktowany jak ważne ogniwo, a nie uzupełnienie składu i, tak mi się wydaje, to pozwoliło mu podejść inaczej mentalnie do tego sezonu. Jeździć potrafi, a technicznie jest jednym z najlepiej wyszkolonych żużlowców ekstraligi.

Strasznie zdołowani muszą być po tym meczu kibice „Byków”. Można przegrać, ale trzeba zachować jakąś godność. Tymczasem tylko dwóch zawodników prezentowało poziom usprawiedliwiający ich obecność w tym spotkaniu. Reszta, z Januszem Kołodziejem na czele, zawiodła na całej linii. Nie wiem czy w przypadku „Kołdiego” nie jest to czasem syndrom debiutanta cyklu SGP. Na pewno w tygodniu poprzedzającym mecz w Gorzowie musiał trenować na innych silnikach z nowymi tłumikami, bo przecież w tym tygodniu leszczyński tor jest zajęty przez BSI, co wyklucza możliwość próbnych jazd. Do tego doszła wewnętrzna presja i podświadome unikanie niebezpiecznych sytuacji na torze. Może przyczyny są zupełnie inne, ale mnie się jakoś wydaje, że sytuacja jest jak najbardziej standardowa.

Najważniejszy mecz był rozgrywany w Częstochowie, gdzie Włókniarz w końcu zdobył dwa duże punkty. W tej drużynie wciąż jeszcze tkwią rezerwy, bo przecież Artiema Łagutę stać na zdobywanie więcej niż trzech punktów, tylko ma prawdopodobnie ten sam problem co Janusz Kołodziej. Pojedynek pod Jasną Górą jeszcze dobitniej pokazał jak wielki kryzys jest w Unii Tarnów. Jeśli po raz kolejny na torze bezpośredniego rywala w walce o szóstkę „Jaskółki” nie potrafią zdobyć choćby 40 „oczek”, to trudno szukać jakichś pozytywów. Ostatnio coraz więcej kibiców tarnowskich pisze na forum o dziwnych stosunkach panujących w tym klubie, o wiodącej pozycji jednego z zawodników i jego wpływie na sposób przygotowania toru. Nie znam tamtejszych realiów, więc trudno mi się wypowiadać. Wiadomo natomiast, że w najbliższą niedzielę Unia podejmuje Stal i na pewno nie jest w tym meczu faworytem.

Te dwa mecze rozegrane zostały na dobrze przygotowanych torach. Można nie lubić klubu z Gorzowa, ale trzeba przyznać, że dawno nie zdarzyła się tutaj sytuacja, żeby nawierzchnia nie nadawała się do walki.

Bardzo zacięty pojedynek rozegrano za to w Rzeszowie. Tu, podobnie jak we Wrocławiu, także były zastrzeżenia dotyczące toru. Kombinacje nie pomogły, bo gospodarze przegrali, mając w składzie dwie potężne dziury w osobach Rafała Okoniewskiego i Macieja Kuciapy. Ogólnie rzeszowianie zaprezentowali się dokładnie tak, jak można to było sobie wyobrazić przed sezonem – Jason Crump, przerwa, Brytyjczycy, długo nic i dopiero Polacy. Z kolei torunianie znów pokazali wyrównany skład, w którym każdy potrafi wygrać wyścig. Po raz kolejny z dobrej strony pokazał się Michael Jepsen Jensen, jadąc nawet w XV biegu. Duńczyk był traktowany jako uzupełnienie składu, a tymczasem jest ważnym ogniwem tego łańcucha.

Sporo kontrowersji wywołał wyścig XIV,  w którym doszło do karambolu z udziałem żużlowców drużyny gości. Sędzia wykluczył Rune Holtę, a prezes Unibaksu Wojciech Stępniewski mówił o bandytyzmie Chrisa Harrisa. Zdarzenie można zobaczyć na youtubie. Ciężko wskazać z tej  perspektywy winnego. Brytyjczyk na przeciwległej prostej wypychał pod bandę Adriana Miedzińskiego i pewnie nic by się nie stało, gdyby akurat nie jechał tamtędy Rune Holta.Wygląda na to, że hak „Miedziaka” wylądował w przednim kole polskiego Norwega i obaj bardzo niebezpiecznie, przy pełnej prędkości upadli na tor. Winy Holty tu nie widziałem, a Adrian też nie zrobił nic, co zagrażałoby bezpieczeństwu jego i pozostałych zawodników. Z kolei Harris pewnie nie widział z tyłu Holty i nie zrobił tego z premedytacją, ale faktem jest, że mocno zawęził tor jazdy dwóm torunianom. Klasyczny przykład, w którym trudno znaleźć winnego, ale jeśli musiałbym kogoś wskazać, to chyba jednak wykluczyłbym Chrisa Harrisa. Aż dziw bierze, że po takim karambolu Adrian Miedziński wsiadł jeszcze na motor i… wygrał powtórkę, dając tym samym triumf gościom. Unibax pokazał charakter, a kibice tego klubu widzą, że jest w ich drużynie prawdziwy „Krzyżak”. Kto wie czy ta sytuacja nie wpłynie na zwiększenie frekwencji podczas najbliższego meczu na Motoarenie.

Znalazłem właśnie ten wypadek z innej perspektywy i tu wyraźniej widać jednak moment, gdy Harris przeszkodził Miedzińskiemu w jeździe, w wyniku czego ten musiał pojechać szerzej i wpadł na Holtę. Z tego ujęcia wyraźnie winny całego zajścia jest zawodnik gospodarzy i tu ewidentnie decyzja sędziego Artura Kuśmierza była błędna. Podobno sędzia nie miał możliwości zobaczenia zapisu video (tak twierdzi prezes Unibaksu), co byłoby naruszeniem regulaminu, bo art. 6, pkt. 1 Regulaminu Organizacyjnego Rozgrywek DMP mówi: „Przebieg każdego meczu musi być zarejestrowany przez kamerę, umieszczoną na statywie w pobliżu stanowiska sędziego.”

Na koniec jeszcze o o meczu we Wrocławiu. Miejscowi menadżer ds. sportowych, trener i toromistrz w wydanym oświadczeniu przeprosili za „naganne widowisko sportowe” i przyznali się do odpowiedzialności za stan toru. Nie każdy potrafiłby takie kroki podjąć, więc mimo wszystko należy się im szacunek za przyznanie się do winy, bo w Polsce cały czas takie zachowanie się, nawet wobec ewidentnych zarzutów, wcale nie jest normą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *