W ramach poznawania nowych torów i nowych zawodników udałem się do miasteczka Ludwigslust, położonego w kraju związkowym Meklemburgia-Pomorze Przednie, czyli w w północnoniemieckim zagłębiu żużlowym. Okazją były tym razem Indywidualne Mistrzostwa Niemiec w kategorii juniorów.
Motodrom zlokalizowany jest poza miastem. Dokładniej… w polu. Z drogi ubitej trzeba zjechać na gliniastą dróżkę pomiędzy drzewami. Ważne, że w kluczowych momentach znajdują się dwa drogowskazy prowadzące na „stadion”.
Obiekt w Ludwigslust składa się z trzech części: speedway (300 metrów), obok jest sandbahn (810 metrów) wewnątrz którego znajduje się tor motocrossowy. Sandbahn jest owalem zbliżonym do longtrack, ale z nawierzchnią ziemną, w części porośniętej trawą, jako że ostatnio raczej nie był wykorzystywany. Jeśli chodzi o cel mojej wyprawy, to określenie „tor żużlowy” brzmi nieco śmiesznie, bo jego nawierzchnia jest… ziemno-żwirowa. Nie wiem czy jest gdzieś owal o podobnej strukturze.
Infrastruktura jest bardzo minimalistyczna. Do tego, że oprócz dwóch przenośnych toalet nie ma żadnych „wygód” zdążyłem się przyzwyczaić, co zresztą nie jest wielkim problemem. To tylko dowód na to, że do fajnych zawodów wypasione trybuny nie są potrzebne. Tutaj jednak po raz pierwszy spotkałem się z kombinowaną dmuchaną bandą złożoną z połączonych pojedynczych materaców. A ponieważ nie ma także zewnętrznego systemu dostarczania powietrza, więc co cztery wyścigi wychodzi dwóch panów z kompresorami dopompowując bandę.
Inaczej niż wszędzie wyglądało też równanie toru, bowiem za każdym razem wyjeżdżało sześć (!!!)
pojazdów, czyli maszyna do ubijania, trzy ciężarówki oraz dwa ciągniki. Ciekawe jest także to, że ostatnie równanie miało miejsce po XII wyścigu.
Przy miejscowym klubie działa też Trabi XXL składający się z dwóch pojazdów produkcji wschodnioniemieckiej. przy czym jeden z nich jest, że się tak wyrażę, wariacją na temat Trabanta, bowiem jest to… najdłuższy pojazd na świecie, na bazie tej marki. Oba Trabanty wzięły udział w prezentacji. XXL wiózł VIP-ów, a zwykły ciągnął przyczepkę z zawodnikami. Trzeba go zresztą było popchnąć w parkingu, bo miał problem z odpaleniem. Ale siłą czterech mężczyzn udało się go uruchomić.
Już ten początek pokazał, że atmosfera przed zawodami była mocno piknikowa, co jest dużym atutem takich imprez. Nie można jednak zapominać o tym, że ta piknikowość nie oznacza braku chęci zwycięstwa, szczególnie w tak prestiżowym ściganiu.
Na starcie stanęło czternastu z siedemnastu zawodników. Ze względu na upadek trzy dni wcześniej w Marmande nie mógł pojechać główny faworyt imprezy, czyli Michael Härtel – trzykrotny juniorski mistrz Niemiec, choć ma dopiero 19 lat. Pomimo tych braków zawodnicy stworzyli całkiem fajne widowisko, o wynikach którego zadecydował ostatni wyścig.
Pod nieobecność wychowanka klubu z Landshut wydawało się, że największe szanse na zwycięstwo ma finalista tegorocznego cyklu Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów – Lukas Fienhage. Ten jednak już w swoim pierwszym wyścigu zanotował defekt na prowadzeniu, jednak przywiózł jeden punkt, bo bieg ten był rozgrywany w trzyosobowej obsadzie.
Po czterech seriach na prowadzeniu byli Dominik Möser oraz Daniel Spiller, którzy na swoim koncie mieli po 11 punktów. Ten pierwszy prowadził zdecydowanie w XVII gonitwie, ale chyba rozkojarzył się, bo przy wyjściu z ostatniego łuku nie opanował motocykla, kończąc jazdę na bandzie. Ponieważ ten wyścig także odbywał się w trzyosobowej obsadzie, więc pechowiec wstał i dopchał motocykl do mety.
Po dziewiętnastu odsłonach trzech uczestników miało po dwanaście punktów, w tym także wspomniany wcześniej Lukas Fienhage. O wszystkim zdecydować mógł ostatni wyścig, w którym jechali Daniel Spiller (11 pkt.) oraz Richard Geyer (10 pkt.). Przez niemal dwa okrążenia zanosiło się na to, że aż pięciu zawodników ukończy zawody z dorobkiem dwunastu „oczek”. Jednak Geyer popełniał mnóstwo błędów na dystansie i spadł na trzecie miejsce, a późniejszy zwycięzca na samej mecie minął jeszcze defektującego Ethana… Spillera.
O drugie miejsce rywalizowało trzech zawodników. Na pierwszym łuku drugiego okrążenia w tylne koło poobijanego wcześniej Dominika Mösera uderzył Hannes Gast powodując upadek swój oraz rywala. Na szczęście obaj żużlowcy wstali o własnych siłach, jednak w powtórce Möser ewidentnie miał już dość i odpuścił ściganie już na pierwszym okrążeniu.
Co można powiedzieć o przyszłości niemieckiego żużla po tych zawodach? Na pewno nasi zachodni sąsiedzi mają kilku utalentowanych juniorów, którzy regularnie startują w Bundeslidze oraz często organizowanych zawodach indywidualnych. Jednak do tego, żeby znaczyć coś więcej w światowym speedwayu muszą wyjechać do Anglii i tam nauczyć się prawdziwego żużla. Dlaczego nie w Polsce? Bo u nas po pierwsze nikt im nie da szans, po drugie nie mieliby gwarancji startów, a po trzecie liczba spotkań w naszych ligach jest niezbyt duża.
Na pewno nie napawa optymizmem fakt, że nie zdołano uzbierać pełnej obsady, choć wydaje się, że poziom i tak jest wyższy niż w Czechach. Zresztą zarówno nasi południowi, jak i zachodni sąsiedzi nie oglądają się na to co dzieje się w Polsce i cieszą się oglądaniem zawodów w lokalnej obsadzie. Wszystko kręci się tak naprawdę siłą grupy pasjonatów i to jest niewątpliwie urok tych małych lokalnych klubów, takich jak MC Ludwigslust, które dzięki temu mają rację bytu.
To był naprawdę fajny wyjazd. Zobaczyłem nowych zawodników, nowy tor, zobaczyłem zaangażowanie pasjonatów. To jest żużel w wersji najbardziej podstawowej. Tu chodzi o to, że są ludzie, którzy chcą się ścigać i są ludzie, którzy chcą tę rywalizację oglądać. Bez żadnych podtekstów, bez wielkich pieniędzy, bez nowoczesnych stadionów. Takie proste, bo żużel jest prostym sportem…