Bardzo ciekawe plany ma FIM, jeśli chodzi organizację międzynarodowych rozgrywek. Propozycja wyjścia z Europy jest bardzo interesująca. Mam nadzieję, że uda się zrealizować choć część z tych ambitnych zapowiedzi.
W kalendarzu na rok 2012 pojawiły się dwa turnieje kończące cykl Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w… Argentynie. Propozycja dla nas mocno egzotyczna, ale wystarczy obejrzeć sobie filmy na youtube, żeby przekonać się, że stadion w Bahia Blanca przyćmiłby niejeden nasz ekstraligowy obiekt. Tłumy na trybunach dowodzą, że jest w tym regionie zapotrzebowanie na speedway, więc organizacja mistrzowskich turniejów właśnie tam jest próbą otwarcia żużla na nowe wyzwania.
Z kolei dorosły cykl SGP ma szansę zawitać aż na trzy nowe kontynenty. Wiadomo, że coraz więcej zdolnych zawodników pochodzi z Rosji, więc ten kierunek wydaje się być całkiem naturalny. Ważnym argumentem są także tłumy kibiców na trybunach oraz bogaci sponsorzy. Podobno jest także szansa na powrót cyklu na Antypody i rozegranie tam aż dwóch turniejów: w Australii i Nowej Zelandii. Sama dyscyplina wywodzi się właśnie z krainy Kangurów, a w latach 60- i 70-tych na światowych torach rządzili Nowozelandczycy – Ivan Mauger oraz Barry Briggs. To nie koniec, bo kolejną propozycją jest powrót światowych imprez do USA. Z Kalifornii pochodzi wielu utytułowanych Jankesów wprowadzających do speedway’a ten amerykański luz. Bruce Penhall, Kelly i Shawn Moranowie, Bobby Schwartz, Denis Sigalos, Sam Ermolenko, John Cook, Rick Miller czy ostatni z wielkich – Billy Hamill i Greg Hancock. Jeszcze w 1993 roku Amerykanie mieli prawdziwą drużynę, która zdobyła złoto DMŚ. Potem także triumfowali w tych rozgrywkach, ale zamieniono je na turnieje par, więc wystarczyło mieć dwóch genialnych zawodników. Byłoby niemalże cudem, gdyby udało się te zapomniane przez światowy speedway rejony odzyskać. Szansa na to pewnie nie jest zbyt wielka, ale same próby już zasługują na mój szacunek. To zresztą nie koniec ambitnych planów, bo cykl SGP ma zawitać także do… Malezji. Dla nas kompletna abstrakcja, ale jeśli się uda, to może wyjść tylko na dobre naszej dość skostniałej dyscyplinie.
Największymi przeszkodami są oczywiście pieniądze, logistyka i dogranie terminów. Nie wiem z czego mają być finansowane te przedsięwzięcia. Wydaje się, że zarówno na Antypodach, jak i w Argentynie czy Stanach Zjednoczonych nie powinno zabraknąć sponsorów, a w Rosji może będzie o nich nawet łatwiej niż u nas. Teoria spiskowa na forum głosi, że ekspansja żużla ma być finansowana z wpłat polskich organizatorów, ale tam często piszą ludzie święcie przekonani, że żużel bez Polski nie ma szans na przetrwanie. Działania FIM-u w tym akurat zakresie idą według mnie w dobrą stronę. Zresztą, jeśli chodzi o nieszczęsne tłumiki, to za kilka lat może się okazać, że rzeczywiście rację mieli międzynarodowi działacze, a Polacy, skupieni tylko i wyłącznie na własnym podwórku, wcale nie działali na korzyść speedway’a. Tak naprawdę, to musimy te kilka lat poczekać i wtedy wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Póki co żużel na poziomie mistrzowskim jest dyscypliną w bardzo małym stopniu rozwijającą się, skoncentrowaną tylko na Europie. Rozszerzenie zasięgu do wszystkich kontynentów (jeśli wypalą te plany, to pewnie tylko kwestią czasu będą turnieje w RPA, gdzie żużel też jest przecież obecny) jest niewątpliwie zadaniem bardzo ambitnym, ale chyba osiągalnym.
Sporym mankamentem, utrudniającym rozwój żużla jest stosunkowo mała ilość zawodników, co sprawia, że najczęściej startują oni w kilku ligach, a to z kolei uniemożliwia wprowadzenie rozgrywek podobnych do piłkarskiej Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. Gdyby na przykład Falubaz spotkał się z Piraterną Motala, to w którym klubie pojechaliby Rafał Dobrucki, Greg Hancock czy Jonas Davidsson? Paranoja lekka, bo przecież każdy z nich jest zawodnikiem podstawowego składu swojej drużyny. Musiałby wejść więc przepis zakazujący podpisywania kontraktów w kilku ligach. Ciekaw jestem czy wtedy rzeczywiście cała czołówka podpisałby umowy z polskimi klubami. Szczerze mówiąc mam pewne wątpliwości w tym względzie. Polska liga jest powszechnie uważana za najsilniejszą na świecie i na dzień dzisiejszy pewnie tak jest. Nie oznacza to jednak, że zawodnicy mają u nas możliwość rozwoju. Pomijając ogromną presją czy wciąż jeszcze mało zróżnicowane tory, w obecnym, dość specyficznym, sezonie ta możliwość jest w zasadzie zredukowana do minimum, bo skoro w całej Europie startuje się na nowych tłumikach, a tylko u nas na starych, to siłą rzeczy nie ma miejsca na testy sprzętu. Po prostu żużlowiec przyjeżdża, startuje, bierze kasę i wraca do siebie, gdzie musi przygotowywać sprzęt zupełnie inaczej.
Patrząc chłodnym okiem na sprawę nowych tłumików dochodzę do wniosku, że mogą mieć one też pozytywny wpływ. Wystarczy porównać przygotowanie torów w Polsce i poza naszym krajem. Na ilu obiektach zagranicą odbywa się regularne bronowanie, przygotowywanie nawierzchni przeciwko rywalom czy wręcz robienie torów tak przyczepnych, że jazda na nich zagraża zdrowiu zawodników? Nie mam zbyt wielkiej wiedzy na ten temat, ale z tego co widziałem, to raczej nie grzebie się przy nich jakoś specjalnie. Może dlatego, że w grę nie wchodzą tak wielkie pieniądze jak u nas, a być może jest to po prostu kwestia mentalności. W każdym razie nie wygląda na to, żeby FIM miał zmienić zdanie, a więc na dzień dzisiejszy taka postawa wymusza przygotowywanie torów twardych, bez wielkich nierówności. Czy to źle? Trudno powiedzieć. Jeśli jednak taka ma być cena za odstąpienie od torowego kombinatorstwa, to ja nie jestem przeciw. Zresztą ostatnio ukazał się wywiad z Tomaszem Gollobem, w którym mówi on, że podobno Brytyjczycy z DEP Pipes skonstruowali wreszcie nowy tłumik pozbawiony wad wcześniejszych produktów, co oznaczałoby, że silnik nie będzie tak drastycznie tracił mocy i nie będzie się przegrzewał, a więc jego żywotność nie powinna być krótsza niż obecnie. Wtedy już nie będzie wykręcania się. Po prostu nasz kraj będzie musiał dołączyć do pozostałych członków FIM-u i zaakceptować ten tłumik. Czy to faktycznie zmniejszy ilość kibiców na trybunach? Być może tak, ale to wcale nie oznacza, że dyscyplina na tym nie zyska. Tak jak pisałem wcześniej, Polska staje się w pewnym sensie hamulcowym rozwoju speedway’a, więc im mniej będzie ludzi na stadionach tym mniejsze prawa do decydowania będziemy sobie uzurpować.
Pożyjemy, zobaczymy. Jeszcze raz podkreślę – fajnie, że coś się rusza. Myślę, że ewentualny powrót Amerykanów i Nowozelandczyków do światowej czołówki czy wciągnięcie do niej Argentyńczyków jest warte obniżenia rangi polskiego speedway’a. Może to mało patriotyczne, ale ja jestem przecież przede wszystkim kibicem żużla, a dopiero potem fanem któregoś z klubów czy reprezentacji.