Nowe tłumiki zdominowały ostatnio wszystkie żużlowe media. Choć od przynajmniej roku było wiadomo, że wejdą, dopiero teraz robi się wielka wrzawa. Osobiście nie bardzo wierzę w możliwość przywrócenia starych tłumików Kinga, przynajmniej w tym roku. Nie posiadam jednak certyfikatu wróżki, więc moja opinia nie ma żadnego znaczenia.
Wciąż zastanawia mnie postawa szeroko pojętego środowiska żużlowego w Polsce (w zasadzie tylko w naszym kraju podniósł się jakiś hałas, bo reszta Europy raczej grzecznie zamontuje jedynie słuszne tłumiki i udowodni, że jednak nadają się one do użytku). Skoro sprawa była znana od dłuższego czasu, to dlaczego nikt nic nie zrobił? Coś próbowało wskórać stowarzyszenie „Metanol”, ale jego działania bez poparcia zawodników, w imieniu których przecież działa, z góry są skazane na klęskę. Tymczasem poza wywiadami ci najbardziej zainteresowani w zasadzie nie zabrali głosu, godząc się z decyzją ludzi, którzy pewnie nigdy nie widzieli na żywo speedway’a albo znają go jedynie z loży vip-owskiej. Wystarczyłby głos sprzeciwu trzech osób i zapewne sprawa zostałaby szybko załatwiona. Tymczasem Tomasz Gollob, Jarosław Hampel i Janusz Kołodziej otrzymali ustną obietnicę wyprodukowanie lepszych tłumików i grzecznie podpisali zgodę na używanie tylko tych homologowanych przez FIM. Teraz czytam jak to „Kołdi” buńczucznie zapowiada, że nie zamontuje ich w swoich motocyklach. W tym wypadku powiedzenie „lepiej późno niż wcale” chyba się nie sprawdzi. Przecież sam zawodnik podpisał kontrakt w Polsce, podpisał umowę na starty w cyklu SGP, podpisał kontrakt w Szwecji i co, wszystkie te umowy zerwie? Widzę oczami wyobraźni jak Janek niczym sienkiewiczowski Kmicic, odkrywszy swoją winę, rusza w pojedynkę na wojnę o tłumikową Częstochowę, gotów poświęcić swoją karierę dla obrony wyższych celów. Poza zerwaniem kontraktów, a co za tym idzie brakiem wypłat, skazałby też swoją Unię Leszno na chyba największe w jej historii kłopoty finansowe. I tak coraz mniej ludzi przychodzi na Smoka, a tu jeszcze turniej SGP, zapowiada się na wielką klapę finansową. Sytuację może uratować chyba tylko dzika karta dla Damiana Balińskiego, bo bez tego nie widzę szans na zapełnienie chociażby połowy stadionu przy cenach wziętych z księżyca: 120 zł – najtańsze miejsce siedzące, 65 zł – miejsce stojące.
Coraz bardziej radykalni w swoich osądach są kibice, widzący w każdym upadku winę nowego tłumika. Przypomnieć należy, że na starych też żużlowcy łamali kości, tracili zdrowie, a czasem niestety także życie. Ja też nie popieram wprowadzenia tych wynalazków, ale nie można zachowywać się jak beton i oskarżać każdego, kto ich nie skrytykuje o zdradę i sprzedajność. Wczoraj groźny upadek miał Grześ Zengota. Trener Cieślak stwierdził, że był to błąd zawodnika i od razu posypały się na niego komentarze, że dba o ciepłą posadkę w GKSŻ, bo jest trenerem kadry. A przecież każdy kto był kiedykolwiek w Gnieźnie wie, że tamtejszy tor ma, jak na polskie warunki, dość ostre łuki, a sam Zengi nie jest jakimś technicznym wirtuozem. Pamiętać trzeba, że nie pojechał z innymi do Krsko, gdzie mógł spokojnie potrenować, a do sezonu przygotowywał się indywidualnie, zwracając dużą uwagę na zrzucenie wagi. To wszystko mogło mieć wpływ na upadek. Choć nie można wykluczyć wpływu nowego produktu na zachowanie się motocykla, to jednak radykalne wypowiadanie się ludzi, którzy sytuacji nie widzieli wcale nie pomaga sprawie. W ten sposób kibice żużla stają się grupą samozwańczych bojowników. Przypominają mi obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia, którzy bezmyślnie powtarzając cudze poglądy tak walczą o wiarę, że zniechęcają ludzi do Kościoła.
Niestety, bezmyślność jest jednym z największych wrogów każdego protestu. Nie wystarczy krzyczeć i obrażać innych. Trzeba mieć jeszcze argumenty, a tych tak naprawdę jest bardzo mało. Pewnie zdarzą się spektakularne defekty (ostatnio wybuchły dwa silniki), ale będą one raczej dotyczyć zawodników z niższych lig. Ci lepsi mają więcej pieniędzy i lepsze zaplecze, więc już się pewnie dopasowali i jest im obojętne na czym pojadą.