Jako ostatnią imprezę w tym roku Falubaz zorganizował Młodzieżowe Indywidualne Mistrzostwa Okręgu, czyli tak naprawdę dwa turnieje: w klasach 500 oraz 250 cm³. Na starcie stanęli młodzi i bardzo młodzi zawodnicy. Całość wyszła naprawdę pozytywnie i stanowiła bardzo miłe zakończenie tegorocznego sezonu.
Po kilku latach bez turniejów młodzieżowych coś zaczyna się ruszać w Zielonej Górze. Jestem świadomy oczywiście, że działacze nie robią tego z własnej woli, że turnieje są wymuszone przez regulamin szkolenia. Dla mnie jako kibica najważniejsze, że jakieś zawody dla najmłodszych żużlowców w ogóle się organizuje. Po pierwsze dlatego, że bardzo lubię oglądać tego typu imprezy, śledzić rozwój żużlowego narybku, a po drugie dlatego, że ci wyszkoleni trochę z przymusu młodzi zawodnicy muszą otrzymać choćby minimalną szansę na jakąś możliwość rozwoju. Być może pomiędzy tymi trochę niechcianymi brzydkimi kaczątkami pojawi się w przyszłości jakiś piękny łabędź.
Sama zasada, podobnie jak w przypadku Memoriału Rycerzy Speedwaya, jest ciekawie pomyślana. Zarówno w klasie 250, jak i 500 cm³ jest po pięć serii startów i tak to idzie – dwa wyścigi 250, cztery wyścigi 500. Pomiędzy seriami prezentował się jeszcze młody gorzowianin Oskar Paluch, czyli syn Piotra Palucha, i przyznam, że radził sobie bardzo dobrze. Mały turniej rozpoczął się niestety od serii defektów, ale ogólnie młodzi żużlowcy zaprezentowali się w większości całkiem fajnie. Poza zasięgiem Polaków była duńska para, a szczególnie zdobywca kompletu punktów Esbern Hjerrild, który sylwetką przypomina już teraz profesjonalnych zawodników. Po sposobie jazdy i reagowaniu na sposób jazdy rywali widać, że goście z kraju Hamleta mają dużo więcej przejechanych kółek, a tym samym także większe doświadczenie. Po raz kolejny korzystnie zaprezentowali się zawodnicy z Łotwy i Estonii, którzy tworząc parę jako jedyni potrafili zremisować z duńskimi zwycięzcami. Spośród Polaków najlepiej radzili sobie Paweł Trześniewski z Rybnika (dwukrotnie miał szczęście, bo jadący przed nim rywale mieli defekty) oraz Kacper Łobodziński z Grudziądza, któremu raz defekt przytrafił się na prowadzeniu. Z powodu kłopotów sprzętowych tylko raz kibicom zaprezentował się Jakub Krawczyk z Ostrowa Wlkp. A szkoda, bo w pierwszym wyścigu pewnie prowadził, jednak defekt uniemożliwił mu dojechanie do mety, a potem także kontynuowanie zawodów.
Jeśli chodzi przygotowanie sprzętowe, to wydaje się, że tym młodym chłopakom potrzebna jest większa pomoc ze strony ich klubów, bo aż trzy awarie w dziewięciu wyścigach, to chyba trochę za dużo. W tym temacie, porównując się do rywali zza granicy, sporo nam jeszcze brakuje.
Turniej MIMO dostarczył nawet trochę emocji. Stawka była dość mocno zróżnicowana, bo obok zawodników ze sporym już doświadczeniem ligowym na torze pojawiali się także najmłodsi stażem żużlowcy, którzy licencję uzyskali dopiero w tym roku. Spośród chłopaków z najmniejszym doświadczeniem najlepiej prezentował się Sebastian Szostak z Ostrowa Wlkp., który w pokonanym polu zostawił chociażby Alana Szczotkę czy Kacpra Pludrę mających za sobą dużo więcej przejechanych okrążeń. Młody ostrowianin miał szansę na lepszy wynik, ale nadgorliwość pana sędziego nie pozwoliła mu powiększyć dorobku punktowego.
O ile zawodnicy walczyli na torze i pokazali kilka niezłych akcji, to arbiter mocno starał się, żeby zepsuć całą zabawę. Ja rozumiem, że zawody są rozgrywane według jakiegoś regulaminu, ale jeśli niedoświadczonego młodziana ciągnie na starcie i dotyka taśmy, to naprawdę można mu pozwolić wystąpić w powtórce, bo przecież zawody mają charakter typowo szkoleniowy. A ostrzeżenia za utrudnianie startu, to już po prostu złośliwość ze strony pana Ryszarda Bryły. Na skutek dwóch ostrzeżeń arbiter wykluczył wspomnianego Sebastiana Szostaka, dzięki czemu kibice oglądali wyścig z udziałem… jednego zawodnika. Profesjonalizm to pojęcie pożądane w polski żużlu, ale na tym poziome pozwólmy młodym zawodnikom po prostu startować. Zwłaszcza, że profesjonalny pan sędzia puścił kilka ewidentnych lotnych startów bez udzielenia ostrzeżenia.
W zawodach mieliśmy kilka groźnie wyglądających upadków, ale na szczęście nikomu nic groźnego się nie stało. Dość nietypowy uślizg zaliczył w swoim czwartym starcie niepokonany do tej pory Kamil Nowacki. Walcząc o drugie miejsce Kacprem Pludrą przy wyjściu z pierwszego łuku ostatniego okrążenia nagle stracił kontrolę nad motocyklem i zanotował dziwny uślizg. Na szczęście nadjeżdżająca z tyłu Monika Nietyksza miała wystarczająco dużo miejsca i sytuacja skończyła się pomyślnie. Okazało się, że powodem problemów wychowanka Stali Gorzów był brak powietrza w tylnej oponie.
Zawody wygrał zdecydowanie najlepszy tego dnia Mateusz Tonder. Spośród zielonogórskich wychowanków korzystnie prezentowali się Damian Pawliczak, a wśród tych, którzy licencję uzyskali w tym roku najlepiej radził sobie Damian Boduch. Spory postęp w stosunku do ubiegłego roku poczynił Nikodem Bartoch, ale musi zdecydowanie popracować nad startem. Widać, że szczególnie najmłodszym żużlowcom brakuje objeżdżenia i potrzebują jak najwięcej tego typu imprez.
Z chłopakami rywalizowała także Monika Nietyksza. Choć przyjeżdżała na końcu stawki, to wg mnie prezentowała się najlepiej spośród trzech dziewczyn, które miałem okazję w tym roku widzieć na torze. Niemniej dziewczyna-żużlowiec to póki co tylko swego rodzaju ciekawostka.
Na koniec takie moje spostrzeżenie. Spojrzałem pobieżnie w regulamin. Wynika z niego, że kluby będą zmuszone do posiadania minitorów, bo w ciągu bodajże dwóch czy trzech najbliższych lat wymagane będzie szkolenie także w klasach 85 oraz 125 cm³. Prezes Falubazu powiedział podczas niedawnej konferencji prasowej, że budowa takiego minitoru (oczywiście z miejskich pieniędzy) nie będzie droga, bo koszt powinien zamknąć się w kwocie 0,5 mln zł. Przyznam, że trochę mnie zatkało, bo zrobienie owalu na środku murawy raczej aż tak drogie nie jest. No chyba, że regulamin wymusza profesjonalne minitory. Cóż, znając polskie realia…