W ramach moich wyjazdów zaplanowałem sobie na lipiec wyjazd do Piły na V rundę cyklu Nice Cup. Okazało się jednak, że zawody przeniesiono do Świętochłowic, gdzie po długich sześciu latach reaktywowany jest speedway. Napisałem do organizatorów prośbę o akredytację i po raz pierwszy w mojej karierze pojechałem na zawody jako dziennikarz.
Przejazd z Zielonej Góry zajął mniej czasu niż przewidywałem, dzięki czemu niespełna 3 godziny przed zawodami zaparkowałem w Świętochłowicach. Zrobiłem sobie krótki spacer i poszedłem załatwiać formalności. Otrzymałem potwierdzenie, zwiedziłem press room, spojrzałem na całość z wysokości drugiego piętra i oczywiście ruszyłem na wycieczkę po obiekcie. Cały czas była to dla mnie nowość, że wchodzę na tor, ludzie mówią mi „dzień dobry”, ja oczywiście odpowiadam, a w głębi duszy taki mój mały chłopczyk cieszy się jak dziecko. I to jest fajne, że w wieku prawie 50 lat można spełnić jakieś swoje marzenia 🙂 Już od kilku dni cieszyłem się na ten wyjazd i nie zawiodłem się,
Chodząc po obiekcie nie udało mi się na początku wejść na wał, więc ciężko było zrobić całościowe zdjęciu obiektu. Na „Skałce” byłem po raz pierwszy i nie miałem porównania z dawnym stadionem. Wystarczyło jednak spojrzeć na schody prowadzące na trybuny, żeby poczuć dawną potęgę tego miejsca. Potem parking, przejście przez tunel prowadzący na tor – była moc. Tor zrobił na mnie ogromne wrażenie. Podczas spaceru porozmawiałem z Tobiaszem J. Musielakiem, który za pomocą śrubokręta pokazał mi jak twardy jest drugi łuk. Nachylenie tegoż drugiego łuku to coś, czego w Polsce nie miałem jeszcze okazji doświadczyć. Ciężko to ująć na zdjęciach, ale jest tam naprawdę odczuwalna górka. Chodziłem, z kilkoma osobami porozmawiałem, choć nie jestem osobą, która jakoś szczególnie potrafi rozmawiać z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Wyczuwało się jednak pewne napięcie czy raczej niepewność jak ten tor zachowa się podczas zawodów i przy tak wielkim upale. A upał był srogi, jak wszędzie, więc po spacerze z przyjemnością schowałem się w klimatyzowanym pomieszczeniu, gdzie dla dziennikarzy przygotowano poczęstunek, kawę i wodę, która w tych warunkach była prawdziwym skarbem.
Dla kibiców przygotowano kilka tymczasowych trybun przy wyjściu z drugiego łuku i wejściu w pierwszy łuk. Cała reszta obiektu była zamknięta, ale w pewnym momencie zobaczyłem kibiców wchodzących na wał i siadających na trawie. I wtedy tak naprawdę zaczął się klimat tej imprezy. To był turniej przede wszystkim dla kibiców Śląska Świętochłowice, tych nowych, którym opowiadano o legendzie „Skałki” i innych zwyczajnych mieszkańców Górnego Śląska. Sam, korzystając z okazji, zacząłem oglądać zawody właśnie z wysokości dawnej korony stadionu i widok takiej ilości ludzi siedzących na trawie był niesamowity. Można oczywiście oglądać u nas żużel „z koca” w Opolu, Rawiczu czy Pile, ale to jednak nie jest to samo, co można było zobaczyć w Świętochłowicach. Nie potrafię tego opisać. Klimat zawodów polegał na tym, co jest absolutnym zaprzeczeniem wszystkiego, co wiąże się z tzw. profesjonalizmem. I nie chodzi tutaj o organizatorów, ale o standardy narzucane przez regulaminy zwalczające najzwyczajniejszą przyjemność z oglądania żużla.
Zaskoczyłem się podczas prezentacji obecnością oficjalnych oficjeli w osobach Piotra Szymańskiego i Leszka Demskiego. Okazało się, że centrala nadzorowała mocno budowę toru i to właściwie z inspiracji „góry” powstał pomysł podniesionych łuków, co mi od razu skojarzyło się z testmeczem Wielka Brytania – Polska w Glasgow, gdzie nawet Bartosz Zmarzlik na początku nie wiedział jak odczytywać tamten owal. Potem w końcu ruszyły zawody i… było całkiem ciekawie pomimo młodego wieku uczestników. Nie ukrywam, że miałem spore braki w kwestii znajomości zawodników, którzy przeszli z klasy 250ccm i interesowało mnie jak zaprezentują się Antoni Kawczyński, Kevin Małkiewicz i Jan Przanowski. I nie zawiodłem się, bo cała trójka pokazała się z dobrej strony, choć torunianina spotkał ogromny pech, gdy zanotował defekt będąc na zdecydowanym prowadzeniu. Bardzo fajnie oglądało się także Filipa Seniuka z Ostrowa, który skutecznie zrozumiał możliwość pokonywania łuków. Po zawodach miałem możliwość porozmawiania z jego ojcem odnośnie geometrii i tychże właśnie podniesionych łuków. Kolejne ciekawe doświadczenie, które pewnie będzie można wykorzystać podczas oglądania innych zawodników i turniejów.
Długość toru wynosi 375 metrów i nie dało się mniej, bo w środku jest boisko piłkarskie, które samo w sobie nie musi być wielkim problemem. Osiągane tutaj prędkości będzie można spożytkować w umiejętnym wykorzystaniu wspomnianego wcześniej nachylenia, Do tego dochodzą także mocno ścięte wejścia i wyjścia z łuków, przez które niejako próbowano zabrać jak najwięcej terenu niepotrzebnego boisku piłkarskiemu. Młodzi żużlowcy uczyli się dopiero tego typu toru, stąd zapewne spore różnice w czasach pomiędzy poszczególnymi wyścigami, sięgające 3-4 sekund. Na wejściu w pierwszy łuk z czasem utworzyła się długa rynna, ale w trakcie przerwy przed finałem organizatorzy mocno popracowali nad jej „załataniem”. Ogólnie można powiedzieć, że tor wytrzymał zawody i wielki kamień spadł z serca ludziom przygotowującym imprezę. Jak na pierwszy raz było naprawdę świetnie. Z drugiej strony decyzja o zmniejszeniu liczby uczestników o połowę i ograniczenie z tradycyjnych dwudziestu pięciu wyścigów do trzynastu też była właściwa.
Wydaje się, że geometria oraz ukształtowanie tego owalu może sprzyjać stworzeniu warunków dla fajnego ścigania. Dla mnie to miejsce jest ewenementem żużlowym w skali naszego kraju,, tylko trzeba tutaj regularnie organizować zawody. Już mówi się o Memoriale Pawła Waloszka, czyli legendy Śląska Świętochłowice i patrona stadionu. A co potem?
No właśnie. Ja jestem idealistą – marzy mi się powrót do wielkich imprez indywidualnych i odbudowanie prawdziwego prestiżu imprez typu IMP, Złoty Kask czy wielkich memoriałów, w tym Memoriału Jana Ciszewskiego. W polskich warunkach jednak szczytem marzeń jest drużyna ligowa i pewnie taki jest też cel kibiców Śląska. Zastanawiam się jak potoczy się kwestia szkolenia, które do tej pory odbywało się pod okiem m.in. Krzysztofa Basa w Opolu. Zastanawiam się czy tutejsze środowisko będzie w stanie sprostać coraz większym i niekoniecznie potrzebnym wymaganiom centrali w kontekście bytności ligowej. Dziś pewnie jest za wcześnie na trudne tematy. Dziś cieszmy się razem z cały śląskim środowiskiem żużlowym, że ten legendarny obiekt w nowej odsłonie wrócił na mapę żywych torów. Zapewne ludzie, którzy włożyli tutaj ogrom pracy i serca są świadomi, że to dopiero początek. Wielki początek, co nie zmienia faktu, że przed nimi mnóstwo pracy nie dającej już tak spektakularnych efektów. Życzę wszystkim pasjonatom speedwaya i Śląska w Świętochłowicach wielkiej wytrwałości.
Cieszę się, że mogłem tutaj przyjechać i zobaczyć pierwsze po długiej przerwie zawody na „Skałce”. Cieszę się, że mogłem zobaczyć kibiców siedzących na trawie i oglądających zawody. Do stworzenia widowiska i klimatu naprawdę nie potrzeba spektakularnych i drogich wynalazków, które dobrze wyglądają tylko w telewizji.