W polskich ligach rozpoczęły się play-offy, czyli sezon wkracza w najważniejszą fazę. Spośród niedzielnych spotkań wybrałem drugoligowy pojedynek w Opolu i nie żałuję, bo emocjami sportowymi oraz dramaturgią można by obdzielić kilka spotkań ekstraligowych.
Lubię przyjeżdżać na stadion Kolejarza, bo to jest jeden z najlepszych obiektów do oglądania speedwaya. Wysoki nasyp na pierwszym łuku daje świetny widok, a jednocześnie kibice są wciąż bardzo blisko walki, która rozgrywa się na torze. Półfinał II ligi po raz kolejny udowodnił, że do fajnego żużla nie jest potrzebny ani najnowocześniejszy stadion, ani gwiazdy z milionowymi kontraktami. Wystarczy dobrze przygotowany tor oraz zawodnicy, którym zależy na wygrywaniu wyścigów. O przygotowanie toru zadbał deszcz, który w trakcie meczu równomiernie go polał, dzięki czemu zaczęło się naprawdę fajne ściganie.
Szkoda, że gospodarzom zabrakło armat, co wynikało przede wszystkim z kontuzji Denisa Gizatulina, za którego z konieczności musiał pojechać Sebastian Ułamek. Do byłego reprezentanta Polski wrócę później, bo tego co prezentuje nie można zostawić bez komentarza. Wśród opolan zawiódł przede wszystkim Oskar Polis, który dopiero na koniec meczu pokazał, że potrafi świetnie powalczyć, nawet w sytuacjach śmierdzących gipsem.
Nie wszystko jednak będę chwalił. System przeprowadzania zawodów w Polsce promuje dziwne zachowania sędziów, którzy nie potrafią wykorzystać dobrej strony deszczu. Opady nie zawsze muszą oznaczać problemy. Czasem są wręcz zbawieniem dla kibiców, bo nawilżając odpowiednio tor zapewniają emocje. Co zrobił w Opolu arbiter, którym był pan Grzegorz Sokołowski? Przerwał zawody. Po ustaniu deszczu, który zrobił naprawdę piękną robotę, oczywiści musiało odbyć się sprawdzanie stanu nawierzchni, potem rozmowa w parkingu i dopiero zawody mogły ruszyć dalej. Paranoja. Do pracy sędziego, poza tą opisaną kwestią, nie mam uwag. Jego decyzje, a musiał ich sporo podejmować, w moim odczuciu były słuszne. Niestety kierunek, w jakim podąża polski żużel w niektórych kwestiach jest po prostu głupi.
Żeby było ciekawiej, najlepszy czas dnia uzyskał Nick Morris w V biegu, gdy właśnie zawodnicy jechali w deszczu. Tutaj mam także inne spostrzeżenie. W trudniejszych warunkach od razu lepiej jechali Australijczyk, Niemiec, Duńczycy i nawet młodziutki Amerykanin Luke Becker. Dużo słabiej natomiast prezentowali się polscy zawodnicy.
Tak, jak w każdym meczu ligowym, tak i tu mieliśmy piętnaście wyścigów. Zawodnicy stawali jednak pod taśmą aż dwadzieścia jeden razy. Szkoda, że zawody zakończyły się fatalnym wypadkiem Kevina Wölberta, który był jednym z najlepszych aktorów tego meczu. Jego pojedynek z Edwardem Mazurem z XI biegu zadowoliłby chyba najwybredniejszych kibiców. W ostatniej gonitwie Niemiec w pierwszym łuku stracił kontrolę nad motocyklem po kontakcie z upadającym wychowankiem Unii Tarnów. Niestety, nie zdołał uratować się i zahaczył tylnym kołem o dmuchaną bandę, po czym został wyrzucony w powietrze niczym z jakiejś katapulty. Na domiar złego po wylądowaniu na torze wpadł w niego jego motor i zakotłował się ze swoim właścicielem. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Sędzia słusznie dopuścił całą czwórkę do powtórki, bo sytuacja wynikała z walki w pierwszym łuku, gdy nikt nie chciał odpuścić. Ostatecznie na starcie do XV wyścigu stanęło trzech zawodników, bo Kevin Wölbert został odwieziony do szpitala.
Na koniec jeszcze dwa komentarze. Pierwszy dotyczy Sebastiana Ułamka. Cóż mogę napisać? Żal patrzeć, na to co prezentuje zawodnik z tak bogatą przeszłością. Aktualnie jest kompletnie nieprzygotowany kondycyjnie do jazdy. I nie chodzi nawet o to mu się przytyło. Problemem jest to, że siły starczyło mu na start oraz dwa okrążenia pierwszego swojego wyścigu. Wydawało się, że nie będzie tak źle, bo początkowo jadąc z drugiego toru świetnie zamknął po starcie E. Mazura. Potem było już jednak coraz gorzej. Pan Sebastian ma już 43 lata i powinien zastanowić się czy warto dalej kontynuować karierę. Jeśli będzie chciał to robić, to przede wszystkim musi ostro przepracować zimę. Z drugiej strony ciężko oczekiwać, że znajdzie się jeszcze klub, który da mu szansę. Spojrzałem sobie jeszcze na inne tegoroczne jego występy. Początek nie był wcale najgorszy, w ostatnich meczach szału nie robił, ale jakieś tam punty przywoził. Trzeba mieć jednak na uwadze, że to jest najniższy poziom rozgrywkowy w naszym kraju i nawet tu tle silniejszego rywala, w trudniejszych warunkach S. Ułamek po prostu sobie nie radził. Niestety, samo doświadczenie nie wystarczy, gdy tor wymaga siły i pozwala na mijanie rywali. W swojej bogatej karierze zwiedził sporą część polskich klubów i pewnie nie wszędzie dobrze go wspominają. Nie zmienia to faktu, że przez wiele lat był reprezentantem Polski, startował w cyklu Speedway Grand Prix, ma na swoim koncie m.in. dwa brązowe medale IMP. Nie przystoi takiemu zawodnikowi w ten sposób kończyć kariery.
Drugi komentarz dotyczy dwóch zawodników wypożyczonych z Falubazu Zielona Góra. Niejeden kibic pewnie zastanawia się jak to możliwe, że zielonogórski klub cierpi na brak solidnych juniorów, a Arkadiusz Potoniec całkiem przyzwoicie śmiga sobie w II lidze. Właśnie w tym jest cały numer, że on zaczął całkiem przyzwoicie jeździć, gdy udało mu się uwolnić z zielonogórskiego klubu. W 2016 roku jeździł bodajże jako gość w Rawiczu, rok później dostał szansę jazdy w Łodzi, a teraz reprezentuje barwy rzeszowskiej Stali. W przyszłym roku będzie już seniorem, więc życzę mu, żeby znalazł jakiś klub, w którym będzie mógł kontynuować karierę. Z kolei 19-letni Duńczyk Mads Hansen pokazał w Opolu kawał dobrego żużla, pomimo że już podczas próby toru miał nieprzyjemny upadek. Osobiście uważam, że Falubaz powinien go dużo wcześniej wypożyczyć, żeby ten młodzian uczył się polskich torów i „zaprzyjaźniał” się z polską presją w parkingu. Kontrakt z nim był dobrym posunięciem, bo chłopak a papiery na jazdę. Jednak obecnie ekstraliga to jeszcze dla niego za wysokie progi, dlatego przede wszystkim Falubazowi powinno zależeć na jego rozwoju, żeby w przyszłości związał się na dłużej z zielonogórskim klubem. Na razie jednak włodarze z Winnego Grodu powtarzają błędy z czasów kontraktu z Michelem Bechem, który wówczas był dużo lepszym i bardziej doświadczonym żużlowcem niż obecnie jego młodszy rodak. Zobaczymy jak to się poukłada w kolejnych latach.