Piła

Stadion
ul. Bydgoska 76
Pojemność: 6 000 miejsc
Tor
Długość: 349 m
Szerokość na prostych: 10 m
Szerokość na łukach: 15 m
Rekord
Przemysław Pawlicki - 61,17 sek.
(21 sierpnia 2011 r.)

Piła kojarzy mi się z… No właśnie z czym? Z fabryką żarówek, z Naftą, z jednostką wojskową, a przez jakiś czas także z żużlem. Odwiedziłem stadion trzy razy. Ponieważ zawsze jedzie się z jakimś zapasem czasowym, więc warto pójść zobaczyć coś więcej niż tylko same zawody. Przyznam jednak, że nie utkwiło mi w głowie nic szczególnie ciekawego, choć trudno oceniać miejscowość na podstawie półgodzinnego spaceru. Takie sobie zwykłe miasto średniej wielkości, w którym przypomniano sobie na początku lat 90-tych, że kiedyś była tam sekcja żużlowa. Marsz Polonii po tytuły był imponujący. W 1992 roku klub wystartował w rozgrywkach II ligi (wtedy były tylko dwie ligi), a w latach 1996 – 2000 nie schodził już z podium, zdobywając w 1999 roku tytuł mistrzowski.

Po raz pierwszy raz pojechałem do Piły w październiku 1999 roku na turniej pożegnalny Hansa Nielsena. Był to chyba pierwszy przypadek żeby zawodnik tej organizował w Polsce w zawody na zakończenie swojej kariery. Ponieważ wspólnie z kolegami mieliśmy ogromny szacunek dla Duńczyka za jego osiągnięcia i całokształt postawy, więc pojechaliśmy tam, korzystając z okazji, że odległość (nieco ponad 200 km) nie była specjalnie wielka. Wrażenia dla mnie były niesamowite. Podczas gdy ZKŻ Polmos tkwił po przegranych w słabym stylu barażach, w Pile świętowano największy sukces w historii klubu. Komplet ludzi i fantastyczna atmosfera na trybunach to był powiew wielkiego żużlowego świata. Pierwszy raz miałem możliwość oglądania zawodów przy sztucznym oświetleniu i nie da się ukryć, że z jednej strony otaczające ciemności, a z drugiej kontrastujące z nimi błyszczące kombinezony, kaski i motocykle, to było dla mnie coś zupełnie nowego. Do tego wszystkie wyniki pokazywane na tablicy świetlnej, a po zawodach fantastyczny pokaz fajerwerków. Rzeczy nieosiągalne dla zwykłego, szarego kibica z żużlowej prowincji.

Po raz drugi wybrałem się w tym kierunku w 2002 roku na turniej Grand Prix Challenge, w którym uczestniczył Andrzej Huszcza. Zebraliśmy wtedy pięcioosobową ekipę z gościnnym udziałem koleżanki Magdy, której rodzice byli chyba trochę zaniepokojeni widząc swoją córkę wsiadającą do samochodu z jakimiś typami żłopiącymi piwo. Niemałym zaskoczeniem dla nas był stan toru na 1,5 godziny przed tak ważnym turniejem. Zobaczyliśmy potwornie zbronowaną nawierzchnię, po której z niemałym trudem poruszał się traktor. Dopiero wtedy nastąpiły prace doprowadzające go do stanu używalności. Na trybunach znów komplet kibiców, z tym, że większość z Zielonej Góry. Mam wrażenie, że to oni uratowali finansowo tę imprezę. Był to chyba pierwszy tak tłumny wyjazd fanów żółto-biało-zielonych. P. Andrzej najwyraźniej nie spodziewał się takiego najazdu, bo jechał jak początkujący junior, popełniając podstawowe błędy. Już po dwóch seriach wiadomo było, że nie ma szans na awans, ale atmosfera wcale na tym nie ucierpiała. W sumie był to całkiem fajny wyjazd, choć pod względem sportowym zawody były bardzo przeciętnym widowiskiem. Już wtedy widać było, że w Pile żużel przestał być na topie. Gdyby nie ówczesny Marszałek Sejmu Marek Borowski, to być może byłaby kompletna organizacyjna klapa, bo awarii jakaś elektryka do maszyny startowej, którą w krótkim czasie udało się za jego pośrednictwem załatwić jakąś potrzebną część z… jednej z dyskotek.

W roku następnym nadarzyła się okazja pojechania na mecz ligowy, z której oczywiście skorzystałem. Po przyjeździe przeżyłem istne deja-vu. Nawierzchnia wyglądała jak zryta przez stado wściekłych dzików. I chociaż wokół było sucho, tor był jednym wielkim błotem. Ledwie radził sobie na nim traktor mający doprowadzić to coś do stanu używalności. Wtedy już nie miałem wątpliwości, że ten dziwny mikroklimat jest związany z występowaniem w tym rejonie niejakiego Czernickiego Czesława. W żałosny sposób próbował ratować to czego uratować już się nie dało, bo tak naprawdę nikomu, poza garstką niedobitków, nie zależało na żużlu. Gdzie podziali się ci kibice, którzy jeszcze cztery lata wcześniej zapełniali stadion? Odwrócili się, bo nie było medali. To powinna być nauczka dla wszystkich opierających się kibicach sukcesu. Wracając do samego meczu, było to słabiutkie widowisko ze względu na poziom gospodarzy. Aż trudno uwierzyć, że w ciągu czterech lat można było się aż tak stoczyć.

Dlaczego doszło wówczas w Pile do zawieszenia sekcji żużlowej? Dokładnych powodów nie znam, ale według mnie główną przyczyną był brak zapotrzebowania na tego typu rozrywkę. Nie rozumiem po co było inwestować tak wielkie pieniądze w ten klub. Zbudowano piękny budynek, tylko zapomniano o fundamentach i wszystko runęło jak domek z kart. Teoretycznie w gronie wychowanków są Jarosław Hampel, Rafał Dobrucki, Rafał Okoniewski, Tomasz Gapiński, Robert Miśkowiak. Teoretycznie, bo wkład klubu w szkolenie był raczej symboliczny. Przepisy wymagają aby to kluby zgłaszały do egzaminu na licencję, więc do któregoś z tychże klubów trzeba się było przyczepić. Po kilku latach reaktywowano klub. Na razie tworzone się jego podstawy i mam nadzieję, że ta najcięższa praca zostanie wykonana uczciwie. Przede wszystkim trzeba wyszkolić swoich juniorów, ale to trwa i kosztuje. Bez tego prędzej czy później znów wszystko się zawali.

Zastanawiałem się często, skąd w tak zwyczajnej, nie różniącej się od setek innych miast, Pile znalazło się tylu sponsorów. I coś mi się wydaje, że duża była w tym zasługa wspomnianego wcześniej Marka Borowskiego. Dopóki działał on na lokalnym rynku, dopóty klub funkcjonował rewelacyjnie. Nie twierdzę, że osobiście coś robił, ale miał olbrzymie kontakty, które wystarczyło uruchomić. Zielona Góra też miała swojego Marszałka Sejmu, tyle, że na jego sukcesy lepiej spuścić zasłonę milczenia…

Klub wrócił na żużlową mapę Polski bodajże w 2009 roku. Po raz kolejny udałem się na zawody do tego miasta w 2013 roku, a okazją był tym razem mecz ligowy Victoria Piła – ROW Rybnik. Nowa nazwa, ale niestety efekty niespecjalnie lepsze od wcześniejszych. Udało się co prawda w międzyczasie wyszkolić kilku wychowanków, jednak wszystko na co było stać drużynę to awans do I ligi. Podczas tej wizyty widziałem, że stadion coraz bardziej się zazielenia. Pod ławkami rosła trawa i z tak niedawnej potęgi coraz mniej zostawało.

Mimo wszystko Piła została nominowana do organizowania imprez zlecanych przez PZM komercyjnej firmie. Rozegrano tu jakiś mecz międzypaństwowy, w 2018 roku odbył się finał Złotego Kasku. Ponownie ta ważna i prestiżowa impreza miała zostać rozegrana w 2019 roku, ale część zawodników odmówiła jazdy m.in. ze względy na zły stan bandy. Tor stracił na chwilę licencję, ale doprowadzono go do stanu używalności i drużyna dokończyła sezon. Jednak póki co rok 2019 był ostatnim, w którym polska drużyna pojawiła się w ligowych rozgrywkach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *