Jak podsumować tegoroczną Zlatą Prilbę? Przede wszystkim zmieniająca się pogoda: od porannego chłodu, przy którym ciężko było cokolwiek osuszyć, do popołudniowego przebijającego się przez chmury Słońca i całkiem ładnej niedzieli. Zdarzył się nawet jakiś zabłąkany i trochę spowolniony motyl przelatujący przez nas sektor. Co jeszcze? Bardzo dużo kibiców na trybunach, całkiem ciekawa obsada z przedstawicielami bodajże 14 krajów.
Zawody zaczęły uroczystą prezentacją, która zgodnie z programem trwała ok. 20 minut. Już w pierwszych dwóch seriach można było zobaczyć świetne ściganie. Po czwartym wyścigu po raz pierwszy podczas trzydniowego weekendu wyjechała polewaczka.
Im dalej, tym było cieplej. Traktory początkowo ściągały potężne ilości nawierzchni z toru, zwożąc ją do swojego parkingu. Po dwunastu biegach było już całkiem sucho, zaczęło się nawet kurzyć i mieliśmy typowy pardubicki tor. Mimo to umiejętnie przejeżdżając pierwszy łuk (tam można było jechać szerzej) zawodnicy mogli nabierać prędkości i wykorzystywać ją w drugim łuku, na którym nie należało nawet zbliżać się do środka toru. Z czasem pojawił się ciemniejszy ślad na ścieżce, którą najczęściej jeździli żużlowcy. Nadal było ciekawie. Myślę, że kibice nie mogli narzekać na brak emocji i wychodzili usatysfakcjonowani ze stadionu.
Świetnie radził sobie Robert Chmiel, który przede wszystkim świetnie odnajdywał się w pierwszym łuku, a potem umiejętnie jechał do mety, także skutecznie atakując. Nie robił jakichś spektakularnych akcji, ale był bardzo skuteczny, dzięki czemu znalazł się w najlepszej szóstce. Tym razem żaden z Czechów nie wszedł do finału, ale za to mieliśmy tam przedstawicieli sześciu krajów. W finale Rasmus Jensen długo szykował atak, nabierając odpowiednio prędkości, a jednocześnie broniąc się przed jadącym za nim Mathiasem Pollestadem. Ostatecznie Duńczyk na drugim łuku (nie wiem które było to okrążenie) nie dał szans Robertowi Chmielowi i po objęciu prowadzenia pewnie dowiózł zwycięstwo. Cieszył się ogromnie, a wygrał m.in. nowy motocykl z silnikiem… Jawy, bo taka jest część corocznej nagrody.
Bardzo fajne zakończenie weekendu. Wszystko udało się rozegrać pomimo kiepskich prognoz pogody. Tym razem okazało się, że im cięższy tor, tym lepsze ściganie. W niedzielę wykopki nie przeszkadzały aż tak bardzo. Zawodnicy nauczyli się startować z tą dziwną przeszkodą. Raz świecę na starcie zaliczył Rohan Tungate, poza tym był w miarę przewidywalnie.
Cóż można więcej napisać? Kto nie był, może żałować. Mam nadzieję, że w przyszłym roku znów uda się tutaj przyjechać.