Zastanawiam co jest bardziej żenujące: poddać się mentalnie przed meczem z Kolumbią czy grać na utrzymanie wyniku 1:0 w spotkaniu, w którym rywalowi bardziej zależy na tym, żeby nie dostać żółtej kartki niż na strzelaniu goli? Dlaczego w meczu o honor najważniejszy jest minimalizm? Żeby nie było niedomówień, mamy niestety odpowiedniki takiego podejścia także żużlu. Niestety…
Mundial jest oglądany nawet przez ludzi, którzy normalnie nie interesują się piłką nożną. Ze względu na to, że mecze są emitowane w programie 1 i 2 naszej publicznej telewizji, pewnie także fani telenowel dali się ponieść tej piłkarskiej fali, bo sport wyeliminował na jakiś czas seriale. Przepraszam z góry za porównanie, ale nawet 70-letnia oglądaczka „Klanu” widząc ostatnie minuty meczu Polski z Japonią zauważyłaby, że co tu się k… nie zgadza. Sport jest dość prostą dziedziną życia, w której chodzi o udowodnienie drugiej stronie, że jest się lepszym. A tutaj mamy sytuację, gdy Japończycy cieszą się z tego, że… przegrali. Kompletna paranoja. Utrzymują piłkę, podają ją między sobą, żeby w tym czasie… nie dostać żółtej kartki. Co robią reprezentanci Polski, grający z Orłem na piersi? Stoją i patrzą się, nie wiedząc o co chodzi. Wychodzi na to, że oni naprawdę nie wiedzieli w co się gra. Ja rozumiem, że piłkarz może nie znać jakichś zawiłości regulaminowych, ale przecież do Rosji poleciał cały sztab ludzi mających wspierać naszą reprezentację. To gdzie do k… nędzy był ten sztab przed meczem? Jeśli Japończykom tak strasznie zależało na tym, żeby nie dostać żółtej kartki, to przecież z naszej strony powinien sunąć atak za atakiem, bo sam fakt luźniejszej obrony musi, po prostu musi, zostać wykorzystany przez klasową drużynę. W koszykówce, gdy kluczowy zawodnik rywali ma cztery faule na koncie, wszystkie ataki muszą iść w ten sposób, żeby zmusić go albo do bronienia i narażenia się na piąty faul, albo do odpuszczania, co jest równoznaczne ze stosunkowo łatwym zdobywaniem punktów. To są podstawy taktyki! Jeśli Japończykom zależało na przegraniu meczu 0:1, a Polacy potrafili strzelić tylko jednego gola i grali na utrzymanie wyniku, to kto tu wygrał? Przepraszam, ale tłumaczenie o zwycięstwie może trafić tylko do ludzi, którzy przypadkowo dowiedzieli się o mundialu, bo akurat w tym czasie nie było telenowel.
Patrząc na ten „pojedynek” polskiej reprezentacji przyszedł mi na myśl ostatni mecz Falubazu, w którym to zielonogórska ekipa po kilku mniej lub bardziej bolesnych porażkach pokonała u siebie Spartę Wrocław i to różnicą aż 12 punktów. Wynik meczu, że się tak delikatnie wyrażę, nie był zaskoczeniem, a mimo to odniosłem wrażenie jakby w Falubazie naprawdę zapanowała swego rodzaju euforia. Włączyłem sobie z ciekawości w poniedziałek Radio Zielona Góra i dowiedziałem się, że zielonogórscy zawodnicy… nie wiedzą dlaczego wygrali. Nie zmieniali nic w ustawieniach sprzętu i nagle, nie wiadomo dlaczego, wszystko zadziałało. I tak się zastanawiam czy mi się coś wydaje, czy może ktoś ze mnie robi idiotę?
Włączam jednak pomeczowe migawki i widzę jak Piotr Protasiewicz dziękuje kibicom za wsparcie i takie tam wzruszające obrazki. Czy rzeczywiście pan Piotr odzyskał wiarę we własne umiejętności i teraz jego jazda będzie wyglądała dużo lepiej? Ciężko powiedzieć, bo… od meczu ze Spartą nigdzie nie jeździł. Mam dla niego ogromny szacunek za to wszystko czego dokonał w swojej dotychczasowej karierze, ale miałem okazję zobaczyć jego jazdę w Rawiczu podczas ćwierćfinału IMP i odniosłem wrażenie, że tu nie chodzi o spadek formy, o problemy sprzętowe, a kłopot bardziej leży w jakimś zniechęceniu, gdzieś właśnie na linii zawodnik – klub. I nie chodzi o jakieś kłótnie, tylko bardziej o kwestię tego, kto w tym zespole jest najważniejszy. Wiadomo, że dotychczasowy kapitan podpisał długoterminowy kontrakt, a po tym sezonie umowa kończy się Patrykowi Dudkowi, Grzegorzowi Zengocie i Michaelowi Jepsenowi Jensenowi. O kogo klub będzie bardziej zabiegał? Duńczyk jest mniej ważny, ale Falubaz nie może sobie pozwolić na odejście Patryka Dudka, bo to byłby koniec tego klubu w oczach kibiców i pewnie także sponsorów. I obawiam się, że bardziej w tym temacie trzeba szukać tajemniczej utraty formy dotychczasowego kapitana, który chyba nie do końca odnajduje się w tych nowych okolicznościach. Co nie zmienia faktu, że jest wciąż doskonałym żużlowcem i jednym z najważniejszych ogniw tej drużyny. Może źle kombinuję, ale gdyby rzecz dotyczyła całości występów Piotra Protasiewicza, to miałby problemy wszędzie. A dziwnym trafem te problemy miały miejsce tylko wtedy, gdy występował w barwach Falubazu.
Stworzyć drużynę. Dwa proste słowa, ale cholernie trudne do wykonania w praktyce. Nie oszukujmy się. Falubaz jako drużyna przestał funkcjonować już dobre cztery lata temu. Zmieniali się zawodnicy, zmieniali się menadżerowie, a efektów wciąż nie ma. Co więcej, zespół musi bronić się przed spadkiem, który jest naprawdę realny. Presja walki o zachowanie ekstraligowego bytu na pewno nie pomaga, zwłaszcza gdy przez ostatnie dziewięć lat miało się iście mocarstwowe plany. Być może dlatego to spodziewane przez „jednych” zwycięstwo ze Spartą dało „drugim” poczucie wielkiego triumfu. W niedzielę jednak powinna nastąpić weryfikacja. Jeżeli w Toruniu Falubaz podejmie walkę i uratuje punkt bonusowy, a być może nawet wygra mecz, to rzeczywiście będzie można uznać, że w Zielonej Górze oznaczał, że odbudowywanie drużyny idzie w dobrą stronę. Ale jeśli Get Well odrobi z nawiązką dziesięciopunktową stratę, to niestety najprawdopodobniej wrócimy do tematu, który ze sportem ma niewiele wspólnego.
Po meczu Falubaz – Sparta kibice w Zielonej Górze podzielili się na dwie grupy. „Jedni” przyjęli wynik z uśmiechem, w którym bynajmniej nie chodziło o radość, a „drudzy” faktycznie uwierzyli w odrodzenie swojej ukochanej ekipy. Na pytanie o „brak zaangażowania niektórych zawodników Sparty” ci pierwsi już się nie uśmiechali, tylko po prostu głośno się śmiali, a ci drudzy gotowi byli niemalże walczyć o dobre imię drużyny i zawodników. Kto ma rację? Zobaczymy w najbliższej przyszłości, choć chyba należy się nastawić, że czeka nas w Zielonej Górze jeszcze jeden mecz, który „nie będzie miarodajnym materiałem do oceny aktualnej formy zielonogórskich zawodników”.