Planując przed sezonem wyjazdy właściwie od razu stwierdziłem, że chciałbym zobaczyć czerwcowe eliminacje do Grand Prix Challenge, które miały odbyć się w Glasgow. Ponieważ droga jest długa, więc warto było polecieć dzień wcześniej i poszukać jeszcze jakichś zawodów na Wyspach. Wytypowałem mecz Scunthorpe Scorpions – Glasgow Tigers. Pozostawało już tylko zarezerwowanie biletów oraz… śledzenie prognoz pogody.
Niestety, prognozy pogody były mniej lub bardziej złe i musiałem liczyć się z tym, że wyjazd będzie tylko i wyłącznie wycieczką w celu zwiedzenia Anglii i Szkocji. Tym razem leciałem z Wrocławia do Manchesteru, gdzie planowo miałem tylko 53 minuty do odjazdu pociągu do Scunthorpe. Bałem się, że na tak wielkim lotnisku będzie dużo ludzi i kolejka do celników zajmie mi sporo czasu. Okazało się, że samolot przyleciał przed czasem, kolejki do celników nie było żadnej, a oznakowanie pozwoliło mi dość szybko przejść z terminalu na stacje kolejową Manchester Airport. Już podczas obniżania się samolotu widziałem pióropusze wodne, które zostawiały za sobą ciężarówki jadące po autostradzie. Deszcz faktycznie padał, więc po przyjściu na stację sprawdziłem na stronie speedwaygb.co.uk jak wygląda kwestia możliwości rozegrania meczu. I cóż? Na cztery godziny przed planowaną godziną rozpoczęcia wiedziałem, że wszystkie piątkowe spotkania zostały odwołane. Pozostało mi więc na spokojnie czekać na pociąg w celu udania się do Scunthorpe na nocleg i powrotu nazajutrz do Manchesteru.
W Scunthorpe rzeczywiście cały czas padało i nie było żadnych szans na odjechanie meczu. Udałem się więc na nocleg, bo w miasteczku nie ma niczego wielkiego do zwiedzania. Właściwie jedyną ciekawostką jaką udało mi się znaleźć na temat Scuthorpe był fakt, że tutaj urodził się Tai Woffinden. To zdecydowanie przemysłowa miejscowość, w której najważniejszym obiektem jest największa brytyjska huta. Wstałem wcześnie rano, żeby mimo wszystko pójść zobaczyć czy uda się wejść na obiekt. Mgła była okrutna. Do przejścia miałem ok. 2,5 km. Na miejscu okazało się, że obiekt jest zamknięty i nie bardzo da się w jakichś sensowny sposób wejść na jego teren. Zrobiłem więc parę zdjęć z daleka, wróciłem na śniadanie i ruszyłem w drogę do Glasgow. To był mój pierwszy zagraniczny przypadek, gdy zawody zostały odwołane. Kiedyś musiał być w końcu ten pierwszy raz.
Pociąg ze Scunthorpe jechał zgodnie z planem, więc kilkanaście minut zapasu w zupełności wystarczyło na odnalezienie właściwego peronu na dworcu Manchester Piccadilly. Przed samym Glasgow zaczęło padać i niestety był to całkiem spory deszcz. Zastanawiałem się czy w ogóle uda mi się obejrzeć jakiś żużel. Na szczęście przestało padać, więc poszedłem na nocleg, gdzie zostawiłem bagaże, wypiłem jedno piwo, zwiedziłem kawałek centrum miasta i pojechałem na stadion. Na miejscu okazało się, że organizatorzy nie wiedzą nic o ewentualnych obawach o rozegranie zawodów, bo po torze jeździła… polewaczka. I nie robiła tego bynajmniej w celu ubijania nawierzchni.
Czas pozostały do rozpoczęcia zawodów wykorzystałem na zapoznanie się z obiektem i ciekawą rozmowę z mieszkającymi w Glasgow Polakami, których całkiem spora grupa przybyła na stadion. Tor miejscowych Tygrysów jest inny od owali, jakie miałem możliwość oglądać do tej pory. Jest krótki, co na Wyspach akurat nie dziwi. Nie jest to jednak klasyczna agrafka – tutaj są stosunkowo krótkie proste oraz mocno podniesione, ale za to dość wąskie łuki. Skuteczna jazda wymaga niewątpliwie odkrycia tajemnic tego toru, czyli sposobu wchodzenia w łuki i umiejętnego nabierania oraz utrzymywania prędkości.
Potem przyszedł czas na prezentację, podczas której spiker najwięcej czasu poświęcił dwóm mistrzom świata znajdującym się w obsadzie turnieju, czyli Chrisowi Holderowi oraz Bartoszowi Smektale. Na końcu okazało się, że żaden z nich nie awansował… Po zaprezentowaniu zawodników był hymn gospodarzy składający się z dwóch części, tzn. fragment hymnu brytyjskiego, podczas którego słychać było po prostu muzykę, a następnie hymn szkocki śpiewany przez cały stadion.
Przyszedł wreszcie czas na ściganie. Rozpoczęło się od taśmy Rohana Tungate’a i skutecznej pogoni zawodnika miejscowych Tygrysów Craiga Cooka za Hansem Andersenem. Drugi wyścig i wielki szok dla polskich kibiców, bo Bartosz Smektała kompletnie nie radził sobie na tym torze przyjeżdżając daleko za pozostałymi zawodnikami. Przy czym daleko oznaczało 1/3 okrążenia za jadącym na trzecim miejscu Finem Tero Aarnio. Leszczynianin nie potrafił właściwie wejść w łuk, więc stopniowo jego strata powiększała się coraz bardziej. Trzeci wyścig i niezły start Sebastiana Niedźwiedzia. Na wyjściu z pierwszego łuku został jednak wyprzedzony przez Broca Nicola, ale starał się nabierać prędkości po zewnętrznej i była szansa na trzecie miejsce w tym biegu. Niestety Polak popełnił błąd przy wyjściu z pierwszego łuku ostatniego okrążenia, co skrzętnie wykorzystał jadący bliżej krawężnika Norweg Glenn Moi. Wychowanek Kolejarza Rawicz zaprezentował się lepiej niż mistrz świata juniorów, ale mimo wszystko nie potrafił wejść z gazem w łuk, a gaz odkręcał dopiero po złamaniu motocykla. Ten tor niestety nie wybacza zawahań, tu trzeba jechać umiejętnie z gazem przez cały wyścig.
Druga seria i pomimo niezłego startu Bartosz Smektała pogubił się przy wejściu w drugi łuk, a po przejechaniu niespełna półtora okrążenia zjechał z toru. Na dodatek w VII biegu Sebastian został wykluczony za dotknięcie taśmy. Było naprawdę źle. Bardzo, bardzo źle. Nie tylko nasi reprezentanci nie poradzili sobie z owalem. Słabo prezentowali się mający przecież doświadczenie z jazdy na Wyspach Dmitri Berge i Jacob Thorsell. Podczas swojego drugiego startu z jazdy zrezygnował startujący z kontuzją łopatki Hans Andersen. Dziwię się, że Duńczyk w ogóle pojawił się w tych zawodach, skoro wiadomo było, że w ciągu kilku dni nie jest możliwe wyleczenie urazu. Nie potrafię zrozumieć dlaczego duńska federacja nie posłała na te zawody np. zawodnika miejscowego klubu Rasmusa Jensena, ale to taka moja luźna uwaga. W związku z wieloma różnego rodzaju zdarzeniami sporo pracy mieli rezerwowi, ale nie odegrali znaczącej roli w zawodach.
Naprawdę fajnie oglądało się jazdę Nicolasa Covattiego czy Broca Nicola, którym brakowało przede wszystkim dobrych startów. Rewelacyjnie za to prezentowali się C. Cook, Robert Lambert i Pontus Aspgren (jeśli dobrze sprawdziłem w lidze brytyjskiej startował ostatnio w 2014 roku), a poziom trzymali także najbardziej utytułowani w tym gronie Chris Holder oraz Niels Kristian Iversen. Dobrze radził sobie mający doświadczenie z Wysp Tero Aarnio.
W trzeciej serii w końcu wygrał Bartosz Smektała, wynik ten powtórzył także w kolejnym starcie, ale widać było, że Smyk potrzebowałby jeszcze sporej dawki treningów na tym torze, żeby umieć przejechać go płynnie w dobrym tempie. W XX wyścigu Craig Cook, Robert Lambert i Chris Holder brutalnie zweryfikowali to jego przebudzenie, jak nazwał jeden z portali dwie trójki na koncie wychowanka Unii Leszno. Sebastian Niedźwiedź jedyny punkt przywiózł na wykluczeniu Rohana Tungate’a, po drodze jeszcze chyba spalił sprzęgło i patrząc na niego, gdy oglądał zawody oparty o barierkę miałem wrażenie, że brakuje mu kogoś, kto by mu zwyczajnie pomógł odnaleźć się w tej szkockiej beczce śmierci.
Myślę, że warto byłoby podsumować nie tylko ten turniej, ale całościowo wyniki wszystkich eliminacji do GP Challenge. Jak wiadomo, kwalifikacji nie przebrnął żaden Polak, co po części jest efektem dziwnych nominacji naszej centrali, a po części jest to wynik jazdy na tzw. ekstraligowych torach, których jedyną zaletą jest to, że pozwalają nauczyć się jazdy na ekstraligowych torach.
Cieszę się, że wyjazd się udał. Co prawda zawody w Scunthorpe zostały odwołane, ale za to poznałem fajnych ludzi, zobaczyłem trochę świata i jakoś poradziłem sobie z wszystkimi samolotami, pociągami, noclegami i innymi kwestiami organizacyjnymi. Na własne oczy ujrzałem też choć namiastkę tego jak wiele dzieli Anglików i Szkotów. Mam nadzieję, że uda mi się napisać o tym wszystkim, co podczas wyjazdu nie miało nic wspólnego z żużlem, ale nie odkryłbym tego bez żużla.