Chciałbym zająć się niemieckim żużlem i podsumować w jednym artykule obserwacje, jakie poczyniłem w temacie speedwaya u naszych zachodnich sąsiadów.
W ciągu ostatnich 13-14 lat udało mi się odwiedzić trochę obiektów za Odrą, trzykrotnie miałem możliwość śledzenia na żywo turniejów o indywidualne mistrzostwo Niemiec, dwukrotnie oglądałem podobne zmagania w kategorii juniorskiej, do tego zmagania ligowe, imprezy indywidualne – trochę się tego nazbierało. Żadnym ekspertem oczywiście nie jestem, ale swoje spostrzeżenia na temat niemieckiego żużla mam i chociaż nikt mnie o to nie pytał, to postaram się sklecić kilka zdań na ten temat.
Kiedy zacząłem jeździć na zawody siłą rzeczy porównywałem nowe doświadczenia z tym, co znałem. Z czasem możliwości porównywania stawały się oczywiście coraz szersze, przez co dużo kwestii dziś mnie już nie dziwi. Niemiecki speedway, jak miałem okazję poznać, różnił się mocno od polskich realiów. I nie chodziło tutaj wcale o pieniądze, ale o sposób oglądania zawodów, sam charakter rozgrywania imprez i brak potrzeby udowadniania komukolwiek czegokolwiek. Ja nie twierdzę, że takie rzeczywiście były założenia przyświecające środowisku żużlowemu, ale to właśnie stanowiło dla mnie największy kontrast w stosunku do świata, który znałem.
Warto na samym początku zauważyć pewne kluczowe kwestie, które niekoniecznie muszą być oczywiste z punktu widzenia przeciętnego polskiego kibica. Przede wszystkim Niemcy są krajem posiadającym najwięcej owali do klasycznego speedwaya w Europie. Jak często te obiekty są wykorzystywane i czy w ogóle ktokolwiek na nich trenuje – to jest zupełnie inna kwestia. W Polsce znamy właściwie wyłącznie speedway klasyczny, a incydentalnie rozgrywane zawody ice speedwaya czy long tracka są bardziej ciekawostkami, które zupełnie się u nas nie przyjęły (właściwie nie ma zainteresowania wśród zawodników). W Niemczech są tory długie o różnej nawierzchni (także naturalnej) i tory trawiaste. Gdyby zliczyć wszystkie miejsca do ścigania się w lewo, to dostalibyśmy pewnie dwa razy wszystkich takich torów niż w Polsce. Mają przeróżną nawierzchnię i geometrię, a żeby było jeszcze ciekawiej, to nierzadko nasi zachodni sąsiedzi oprócz motocykli ścigają się tam także na speedkartach, quadach i sidecarach. Porównując szeroko pojęty track racing z rynkiem piwnym, to z całej przeogromnej gamy mamy u siebie wyłącznie międzynarodowe jasne lagery (właściwie wszystkie wyglądające i smakujące tak samo), a uważamy się za wielkich znawców, bo za taki sam towar potrafimy zapłacić kilka razy więcej.
Niemiecki sposób oglądania zawodów jest inny niż u nas, bo zupełnie inna jest infrastruktura. Najczęściej kibice mają udostępnione jakieś ławki na prostej startowej oraz trawiaste wały na pozostałych częściach obiektu i to w zupełności wystarcza. Nierzadko kibice przychodzą dużo wcześniej z własnymi rozkładanymi krzesełkami lub kocami. Rzadko zdarzają się przypadki złośliwego zasłaniania, machania szalikami – nie ma tutaj takiej potrzeby. Dodać należy, że bardzo często kibice mogą kupić lokalne piwo, o niebo lepsze od rozwodnionych koncerniaków dozwolonych przez prawo na naszych stadionach.
Kolejną ważną kwestią jest to, że niemiecki żużel nie opiera się na lidze, a na corocznych tradycyjnych imprezach indywidualnych. Myślę, że z punktu widzenia przeciętnego polskiego kibica jest to różnica nie do przeskoczenia, bo jak można przyjść na żużel i nie kibicować swojej drużynie? Można i to nie jest kibicowanie ani lepsze, ani gorsze, a po prostu inne.
Nakreśliłem niemalże idylliczny obraz speedwaya „made in Deutschland” z punktu widzenia kibica zasiadającego na trybunach. Skoro jest tak pięknie, to dlaczego wszystko to zaczyna się na naszych oczach sypać? Nie wiem czy potrafię znaleźć odpowiedź na to pytanie. Niewątpliwie niemiecki żużel przechodzi poważny kryzys, bo dużo ważniejszą kwestią w sporcie są ci, którzy go uprawiają niż ci, którzy go oglądają. Myślę, że akurat z zainteresowaniem nie ma za naszą zachodnią granicą wielkiego problemu, natomiast coraz gorzej wygląda zarówno liczba, jak i jakość zawodników bawiących się w ten ekstremalnie niebezpieczny sport.
Przejdę teraz przez moje obserwacje imprez mistrzowskich, które dane mi było na żywo oglądać w Niemczech.
1. Jeszcze w 2015 roku w Wolfslake finał indywidualnych mistrzostw Niemiec składał się z dwóch części – najpierw odbywały się eliminacje, z których najlepsi uzupełniali stawkę turnieju głównego. W tymże turnieju głównym doszło niestety do fatalnego wypadku, który zakończył karierę jednego z najlepszych ówcześnie niemieckich zawodników – Christiana Hefenbrocka.
2. W sierpniu 2016 roku pojechałem do Stralsundu na Drużynowe Mistrzostwa Europy Juniorów. Gospodarze pojechali przyzwoicie, zajmując trzecie miejsce i zdobywając brązowy medal. Pierwsza seria była w ich wykonaniu całkiem niezła, ale potem Polacy i Duńczycy ogarnęli o co chodzi na tym długim i płaskim torze z czarną żużlową nawierzchnią. Niemcy pokonali jednak Szwedów, a więc wykonali plan, co było optymistycznym prognostykiem na przyszłość.
3. W 2017 roku udało mi się obejrzeć finał zmagań o mistrzostwo Niemiec w kategorii U21. Zabrakło wtedy faworyta do złota – Michael Härtela, ale mimo to mieliśmy pełną stawkę zawodników i poziom zupełnie przyzwoity. Zresztą sam fakt możliwości wystawienia szesnastu juniorów prezentujących w miarę przyzwoity poziom, potrafiących w sposób mniej więcej płynny dojechać do mety na krótkim torze w Ludwigslust była dobrym prognostykiem na przyszłość.
4. W 2018 roku w Güstrow nie było już eliminacji podczas seniorskich IM Niemiec, ale mimo to stawka była całkiem ciekawa. Turniej stał na naprawdę dobrym poziomie i myślę, że Niemcy nie mieli się czego wstydzić. Jeśli weźmiemy sobie dziś tamtą stawkę, to połowa zawodników zakończyła kariery, kilku startuje okazjonalnie i właściwie tylko Kai Huckenbeck i Erik Riss są profesjonalnymi żużlowcami ścigającymi się na klasycznych owalach.
5. W 2021 również w Güstrow zorganizowana została runda kwalifikacyjna Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Gospodarzy reprezentowali Lukas Baumann i Norick Blödorn, a rezerwowymi byli Ben Ernst oraz Mario Niedermeier. Żaden z nich nie awansował, ale wstydu nie było.
6. W 2022 roku zaliczyłem aż trzy imprezy mistrzowskie. Pierwszą z nich były zawody par w Lipsku i właściwie ciężko cokolwiek dobrego o tych zawodach napisać. Z jednej strony mieliśmy zespół z Cloppenburga (Michael Härtel – Lukas Fienhage), a z drugiej spora grupa uczestniczek i uczestników prezentujących poziom mocno amatorski. Większość dobrych niemieckich zawodników nie bawiła się w takie turnieje i to też pokazuje pewien upadek prestiżu zawodów wśród samych żużlowców. Zresztą mam wrażenie, że w związku z patrzeniem w Niemczech na żużel raczej jako sport indywidualny, przynależność klubowa w tym kraju kwestią mocno umowną, a przez to trzeciorzędną.
7. W 2022 roku byłem także w Herxheim na kolejnym moim finale IM Niemiec. Z powodu kontuzji nie mogli wystąpić bracia Riss, Martin Smolinski, Kai Huckenbeck i Max Dilger. Poziom był co najwyżej przeciętny, bo zastępcy nieobecnych żużlowców prezentowali mieli umiejętności mocno amatorskie. Prawie połowę stawki stanowili juniorzy, a przecież jeszcze pięć lat wcześniej była jakaś nadzieja na wychowanie pokolenia przyzwoicie jeżdżących seniorów.
8. W tym samym roku oglądałem również finał zmagań o juniorski czempionat w Niemczech. Zawody odbyły się w Stralsundzie. Na starcie stanęło także holenderskie rodzeństwo Nynke i Jeffrey Sijbesma, a rezerwowym był zawodnik, który rok wcześniej był rezerwowym podczas rundy kwalifikacyjnej IMŚJ w Güstrow, czyli Ben Ernst. Mistrz świata w klasie 250cc z 2018 roku, chłopak przewyższający umiejętnościami 80% uczestników tej rywalizacji i mogący skutecznie włączyć się do walki o medal nie dostał nawet szansy wyjechania na tor! W jaki sposób rozdzielane były miejsca? Nie mam zielonego pojęcia. Wiadomo było, że o mistrzostwo powalczą Norick Blödorn oraz Erik Bachhuber, a okazało się, że włączył się tam również zawodnik, który zajął ostatecznie… ostatnie miejsce. Kiedy wydawało się, że Norick wygra, ów zawodnik nie opanował motocykla i upadł. A że jechał daleko z tyłu, więc nie zdążył zejść z toru. W powtórce Erik zaatakował, Norick przewrócił się i… srebro zdobyła Celina Liebmann. Niestety, połowa uczestników prezentowała poziom amatorski, nie obrażając amatorów.
9. W tym roku pojechałem do Ludwigslust na rundę kwalifikacyjną SGP2 (dawniej IMŚJ). Gospodarze stanowili tylko tło, mając nierzadko problemy z dojechaniem do mety. Ciężko oglądało się ich jazdę…
Jeśli mi się uda, chciałbym w tym roku znów pojechać na turniej o IM Niemiec – zawody mają odbyć się w bawarskim Pocking. Moje obserwacje są takie, że zarówno liczba zawodników w Niemczech, jak i ich poziom lecą w dół z zawrotną szybkością. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że powodów jest kilka.
Według moich wyliczeń w Niemczech w ub. roku rozegrano zaledwie 62 zawody na torach klasycznych, w których wystąpili zawodnicy w klasie 500cc, z czego 13% stanowiły mecze… polskiej 1. ligi żużlowej. Czy przy takiej liczbie imprez, w tym także turniejów stricte młodzieżowych, można realnie myśleć o rozwoju czarnego sportu? Dalej (wg moich statystyk) w ub. roku wystąpiło 75 niemieckich żużlowców, przy czym każdy z nich pojechał średnio 10 imprez. Jeśli jako poziom przyzwoitości 15 imprez odjechanych w sezonie, to w ub. roku naliczyłem 12 takich zawodników. Czy to dużo? Wg mnie zdecydowanie nie. Problem wynika w dużej mierze właśnie z tego, że ogromna większość niemieckich żużlowców startuje niemal wyłącznie we własnym kraju, a tutaj rozgrywa się coraz mniej zawodów. Nie dość więc, że startów jest niezbyt wiele, to jeszcze – szczególnie dotyczy to młodych zawodników – rywalizują oni właściwie cały czas w tym samym gronie, wskutek czego ciężko mówić o jakimś dynamicznym rozwoju.
Pamiętam, że jeszcze 10 lat temu jeździli zawodnicy, którzy nie byli może jakimiś wielkimi mistrzami, ale za to mieli wierne grono swoich fanów, byli osobowościami. I chociaż w dużej mierze Martin Smolinski zdominował ten niemiecki żużlowy świat, to jednak rywalizacja z nim w pewien sposób napędzała innych. Dziś właściwie poza finałem IM Niemiec najlepsi nie pojawiają się na tutejszych torach… Co się zmieniło? Niewątpliwie odpływ zawodników jest związany z coraz większymi kosztami uprawiania tego sportu, z wyjazdem najlepszych zawodników do Polski i Wielkiej Brytanii, gdzie zwyczajnie mogą zawodowo uprawiać ten sport i rozwijać swoje umiejętności. Wydaje się też, że coraz bardziej wydzielają się grupy zawodników jeżdżących na torach długich i klasycznych.
Żużlowcy to jedno, kibice – drugie, a zupełnie osobnym problemem są ośrodki żużlowe w Niemczech. Najczęściej są to lokalne społeczności, organizujące coroczne tradycyjne turnieje. I wydawać powinno się, że te kluby powinny współpracować, dopingować się razem do działania, a sytuacja najwyraźniej taka różowa nie jest. Myślę, że gamechangerem było przejście klubu z Wittstock do polskiej 2. ligi. Pierwsze rozmowy w tym zakresie były już w 2013 roku, ale pod koniec 2019 roku ostatecznie zapadła decyzja dotycząca startu „Wilków” w Polsce. Inauguracja zbiegła się z pandemią, w trakcie której większość niemieckich torów zamknięto. Ostatecznie przygoda Wolfe Wittstock z polskimi rozgrywkami zakończyła się po kompromitującym sezonie 2021, przez co klub został zbanowany i w Polsce i w Niemczech. Zastanawiam się czy opisane wcześniej pominięcie Bena Ernsta w IM Niemiec U21 nie było właśnie efektem startów w klubie z miasteczka nad rzeką Dosse. I myślę, że gdyby chodziło tylko „Wilki”, to wielkiego problemu by nie było. Problem pojawił się wtedy, gdy ich śladem poszły „Diabły” z Landshut, opuszczając Bundesligę i praktycznie stawiając ją w stan niemalże likwidacji. Do tego zaprzestano w tym ośrodku organizacji zawodów krajowych. Jeśli podjęto w Landshut taką decyzję, to najwidoczniej były ku temu jakieś powody. Jeśli się dobrze zastanowić, to pamiętając o tym, że decyzja Bawarczyków została podjęta w trakcie pandemii, która w 2020 roku właściwie odwołała sezon w Niemczech, to trudno się dziwić, że poszli oni tą drogą. Czy przewidzieli, że po trzech całkiem dobrych sezonach, gdy zdecydowanie stanowili wartość dodaną naszych rozgrywek, zostaną potraktowani jak piąte koło u wozu? Pytanie: czy mimo wszystko będąc popychadłem w Krajowej Lidze Żużlowej i tak nie są w lepszej sytuacji niż inne niemieckie kluby?
W 2022 roku otwarto tory, powróciły tradycyjne turnieje indywidualne i – co ważne – przetrwały chyba wszystkie ośrodki. Ruszono z promocją cyklu zawodów German Speedway Masters, które miały być nową jakością. Rozpoczęto w święto Bożego Ciała w Olching (byłem na tych zawodach), potem było Teterow i Dohren. Wydawało się, że wszystko idzie w korzystnym kierunku. I coś popsuło się już na początku 2023 roku. Niemieccy zawodnicy wydawali się kompletnie nieprzygotowani do sezonu, wręcz jakby zaskoczeni, że w marcu ruszają rozgrywki. Do Bundesligi przystąpiły jednak cztery zespoły, co było niezłym wynikiem, ale cykl German Speedway Masters już nie powrócił. Jednak to co dzieje w tym roku, to jest prawdziwy dramat. W Bundeslidze są jedynie dwie ekipy z Meklemburgii, pogoda odwołuje część zawodów, które zostały zaplanowane, z powodu problemów z terminarzem KLŻ już w grudniu odwołano tradycyjny turniej w Neustad/Donau, a Landshut Devils jadą w KLŻ właściwie nie wiadomo po co, nie mając ani transmisji telewizyjnych, ani szans na awans. Żeby było jeszcze gorzej, w pierwszym meczu Bundesligi wystąpił… jeden Niemiec. Jak na ironię Niemcy w końcu mają swojego reprezentanta w cyklu Speedway Grand Prix, a troje ich zawodników podpisało kontrakty w ligach brytyjskich.
Kilka dni temu w trybie natychmiastowym zakończył karierę Erik Bachhuber – juniorski mistrz Niemiec sprzed dwóch lat. Na październik turniej pożegnalny zaplanował René Deddens – brązowy medalista IM Niemiec sprzed dwóch lat.
Czy da się to wszystko uratować? Są tory, są kibice, ale brakuje pieniędzy, brakuje dobrych zawodników, brakuje osobowości, brakuje prestiżu i chyba brakuje jakiejś jedności wśród niemieckich działaczy. Mam mimo wszystko nadzieję, że praca z dziećmi, rozgrywki Speedway Team Cup i Speedway Liga Nord przetrwają i pozwolą na wypłynięcie młodym talentom, które – wypada mieć taką nadzieję – w końcu się pojawią.