Niezłą rozpierduchę mamy w Falubazie. Właściwie nic nie wiadomo. Teraz jeszcze z klubem pożegnał się dotychczasowy menadżer Marek Cieślak, który według mnie był jednym z głównych autorów sukcesu, jakim niewątpliwie było zdobycie Drużynowego Mistrzostwa Polski.
Marek Cieślak nie ukrywał, że jego pozostanie w Zielonej Górze stoi pod wielkim znakiem zapytania. Miał jednak podpisany dwuletni kontrakt, a prezes Robert Dowhan deklarował, że nie zamierza dokonywać zmian na tej pozycji. Dziś dowiadujemy się już oficjalnie, że współpraca została zakończona za porozumieniem stron. Obie strony podają te same powody, które można ująć w jednym zdaniu – sprawy osobiste pana Marka. Teraz okazuje się, że decyzja została podjęta dużo wcześniej i nie była zaskoczeniem. Trochę się to nie zgadza z wcześniejszymi wypowiedziami prezesa. Może wówczas miał jeszcze nadzieję, że jednak sytuacja się odwróci? Trudno mi to wytłumaczyć.
Przyjście Marka Cieślaka do Falubazu oznaczało ogromną zmianę jakościową w stosunku do tego co prezentował jego poprzednik. Nie było ciągłego kreowania się w mediach, za to można było wyczuć spokój w parkingu. Niezależnie od przyczyn odejścia, uważam Marka Cieślaka za najlepszego fachowca od prowadzenia drużyny ligowej w Polsce. Ma dużą wiedzę, doświadczenie, znajomość realiów i środowiska żużlowego oraz dostęp do wielu informacji dotyczących zawodników i działaczy innych klubów, bo jest przecież także menadżerem reprezentacji. Tak jak napisałem we wstępie, dla mnie jest on jednym z głównych autorów tegorocznego mistrzostwa, bo wbrew temu co daje się często usłyszeć, posiadanie w składzie dobrych zawodników nie jest wcale gwarancją osiągnięcia sukcesu, czego przykładem jest chociażby klub z Gorzowa. Jest ogromna różnica pomiędzy zbiorem żużlowców, a drużyną. Wystarczy wziąć dwie ekipy: Tarnów i Wrocław. „Jaskółki” miały wszystko (oprócz dobrego menadżera), a Sparta dysponowała zawodnikami często niechcianymi gdzie indziej, ale stworzono tam dobra atmosferę. Efekt? Tarnowianie musieli walczyć o utrzymanie, podczas gdy wrocławianie dość spokojnie sobie je zapewnili, gromiąc na wyjeździe faworyzowanych tarnowian.
Gdzieś w głowie włącza się generator teorii spiskowej. Pojawiają się różne „prawdziwe” powody odejścia menadżera. Przecież jeszcze ok. dwóch tygodni temu M. Cieślak twierdził, że nikt z nim nie rozmawiał, że klub negocjuje z zawodnikami bez jego pośrednictwa. W głosie dało się usłyszeć lekkie rozgoryczenie. W odpowiedzi prezes stwierdził, że nie ma zamiaru zmieniać menadżera. I co? I jajco, dziś obaj twierdzą coś innego, jakby się umówili, żeby w świat za dużo nie poszło.
Mam wrażenie, że Marek Cieślak nie chce mówić o pewnych rzeczach, a chyba coś bardzo mu się w Falubazie nie podobało. Bo jak inaczej traktować słowa o zbyt dużej odległości od domu, o problemach rodzinnych, o kłopocie z podjęcie decyzji w sprawie wyboru między Piotrem Protasiewiczem a Andreasem Jonssonem. Wiadomo, że z Częstochowy do Zielonej Góry blisko nie jest, ale przecież do Tarnowa (tak spekulują media) też na rowerze jeździć nie będzie, bo jego dom dzieli od tego miasta dystans ponad 200 km. Z drugiej strony można powiedzieć, że Tauron Azoty to najbliżej Częstochowy położony wypłacalny klub, ale to też nie jest rozwiązanie doskonałe. W rodzinnej Częstochowie jest przecież Włókniarz, choć kondycja finansowa tego klubu jest wielką niewiadomą. Wiadomo, że nikt nie chce pracować za darmo, albo czekać na swoje pieniądze, ale M. Cieślak jest także menadżerem reprezentacji i na dobra sprawę nie ma chyba ciśnienia na pracę w klubie. A jednak wszystko wskazuje na to, ze taką pracę podejmie. Inny argument – konieczność wyboru pomiędzy dwoma zawodnikami też jest trochę sztucznym problemem, bo taki jest los menadżera. Jeśli faktycznie przejdzie do Tarnowa, to wszystkie jego tłumaczenia pozostawią pewien niesmak. Objęcie budowanego tam dream teamu oznacza zapewne niezłe pieniądze, a wobec problemów Falubazu, także wybranie dużo łatwiejszego kawałka chleba.
Powyższy akapit nie miał na celu obwiniania Marka Cieślaka. Jego świętym prawem jest możliwość wybrania sobie pracodawcy, tym bardziej, że każdy klub przyjąłby go z pocałowaniem ręki. Zastanawiam się tylko, gdzie jest prawdziwa przyczyna i mam wrażenie, że jest ona w zielonogórskim klubie. Wiadomo, że są obecnie pewne problemy organizacyjne w związku ze zmianą regulaminu, ale przecież tak czy inaczej da się skonstruować całkiem dobry skład. Może zbyt często kwestie czysto sportowe nie zawsze są na pierwszym miejscu, może za często klub jest uwikłany w dziwne lokalne kłótnie, może czasem zbyt mocno stawia się na PR, który poza piękną otoczką w środku jest pusty. Jeśli ktoś chce faktycznie pracować z drużyną, to takie działania pewnie nie zachęcają do dalszej obecności. A być może kondycja finansowa nie jest tak wspaniała, jak jest to ogólnie przedstawiane? Kto wie czy otrzymany od miasta milion złotych nie uratował w dużej mierze Falubazu? Podczas niedzielnej Zachodniej Ligi Młodzieżowej spiker kilkakrotnie dziękował za przekazanie tych pieniędzy, które, choć obiektywnie są duże, to stanowią przecież zaledwie ok. 10% budżetu i przy dobrej kondycji finansowej nie powinny mieć decydującego wpływu na jego przyszłość.
Myślę, że M. Cieślak był po prostu bardzo zmęczony pobytem w Zielonej Górze. Ma już swoje lata, ale ma też duży dystans do tego co robi. Chce pracować przy żużlu, a Falubaz jest trochę samonapędzającą się machiną, w której speedway często wcale nie jest najważniejszy. I właśnie tu szukałbym prawdziwych przyczyn jego odejścia. Wiadomo, że rezygnacja nie oznacza końca klubu, bo przyjdzie ktoś inny i być może również osiągnie sukces. Chciałbym tylko, żeby z tego doświadczenia wyciągnięte zostały dobre wnioski.