Żużel jest bardzo specyficznym sportem. Szczególnie pod względem finansowym. Skoro zawodnikom płaci się za punkty, bo jest zakaz wypłat ryczałtowych, to wyższa wygrana oznacza także wyższe koszty. Odwrotnie – wyższa przegrana koszty te redukuje. Wydaje się zatem logiczne, że drużyny, które w zasadzie spadły już z ligi na pięć kolejek przed końcem rundy zasadniczej (!!!) nie zamierzają się starać i odpuszczają mecze. Kto za to płaci? Wystarczy spojrzeć w kalendarz rozgrywek. Czy nie lepiej byłoby wreszcie takie sytuacje ukrócić? Skoro nie potrafi tego zrobić Ekstraliga Żużlowa, to być może wkroczyć powinna GKSŻ.
Skoro wszystkim działającym w polskim speedway’u zależy na rozwoju tej dyscypliny, a przynajmniej taką wersję oficjalnie podają, to wydaje się oczywistym, że powinni starać się szukać rozwiązań, które działałyby przez wiele lat, a do tego eliminowałyby kluby próbujące zwojować coś na kredyt, czyli startowałyby do rozgrywek bez odpowiedniego zaplecza finansowego. Tymczasem u nas sprawdza się tylko czy dany klub uregulował wszystkie należności wobec zawodników i Skarbu Państwa. Nie ważne, że następuje to trzy miesiące po sezonie. Nikt przed startem rozgrywek nie symuluje wypłacalności poszczególnych ośrodków, czego wynikiem są zaległości Startu Gniezno i Polonii Bydgoszcz, a pewnie także w kilku innych ośrodkach szału wielkiego nie ma. Skoro ci dwaj spadkowicze nie mają już zamiaru dalej płacić, skoro i tak opuszczają ekstraligę, to tym samym kopią dołek pod innymi, którzy muszą odjechać z nimi mecze, bo o stoczeniu pojedynków raczej nie może być mowy. Jedyną motywacją dla żużlowców z tych dwóch klubów jest chęć pokazania się przed nowymi pracodawcami, bo tak po prawdzie, to ten sezon jest antyreklamą dla Sebastiana Ułamka, Krzysztofa Buczkowskiego Piotra Świderskiego i kilku obcokrajowców, których ekstraliga najwyraźniej przerosła. Czy jednak można mówić o równych szansach, gdy Polonia pojedzie bez Grega Hancocka i Saszy Loktajewa, a Matej Zagar odjeżdżać będzie tylko po cztery biegi w meczu? Wygranie z takimi rywalami daje takie same dwa punkty plus bonus, jak zwycięstwo z tymi drużynami jadącymi w pełnych składach. Ba, co mają powiedzieć wrocławianie, którzy na tej parze stracili aż cztery „oczka”?
Działanie klubów z Gniezna oraz Bydgoszczy jest zresztą bardzo ryzykowne, bo swoją postawą zniechęcą kibiców, a kto będzie chciał sponsorować drużynę, gdy nie przekłada się to na przyzwoity efekt reklamowy? Kto będzie chciał tam jeździć? Chyba tylko odrzuty nie potrafiące znaleźć sobie porządnego klubu. Wystarczy przypomnieć rok 2006 i dość niespodziewany „awans” drużyny z Rybnika, nieprzygotowanej na to ani finansowo, ani sportowo, ale za to mającej… stadion ze sztucznym oświetleniem. Gdzie jest dziś rybnicki żużel? Tuła się w drugiej lidze, choć w końcu po wielu latach widać jakieś światełko w tunelu i być może uda się wyjść na jakąś, choć w przybliżeniu, pozytywną prostą. W Gnieźnie miasto wyłożyło trochę grosza na remont stadionu, zainstalowano to wymagane regulaminem oświetlenie i może się okazać, że pokazanie się kilka razy w telewizji będzie bardzo, bardzo kosztowne. A Bydgoszcz, gdzie przychodzi coraz mniej ludzi, ale za to organizowane jest Speedway Grand Prix? Za rok wybory samorządowe i wcale nie jest powiedziane, że tamtejszy żużel coś na nich zyska. Bo czy ma jakikolwiek sens ładowanie sporej kasy w rozrywkę kilku działaczy i garstki wciąż jeszcze wiernych fanów?
Według mnie sytuacja wreszcie dojrzała do tego, żeby nakazać podpisywanie kontraktów wymuszających wręcz ryczałtową formę rozliczeń. Wtedy można realnie planować jakiś sensowny budżet, a ewentualne kombinowanie ze składami rywali nie będzie wpływało na zwiększone koszty wypłaty dla żużlowców. Dodatkowo w przypadku wysokiego prowadzenia nie byłoby problemu z częstszym wpuszczaniem juniora, bo senior nic by na tym nie tracił. Wiąże się to oczywiście z ryzykiem przepłacenia zawodnika nie zdobywającego oczekiwanej liczby punktów, ale być może zmusiłoby to kluby do zawierania bardziej realnych kontraktów. Przy zachowaniu obecnej formie rozliczeń, rywal odpuszczający mecz (przegrywający na przykład różnicą trzydziestu punktów) powinien pokrywać część kosztów zwycięzcy, bo obowiązujący układ, gdy z jednej strony zniechęca się zawodników do jazdy na maksa głupim KSM-em, a z drugiej na frajera wychodzi klub jadący zgodnie z duchem sportu, jest prostą drogą do zawalenia się całego systemu. W końcu chodzi przecież o to, żeby wszystkim zależało na walce do końca.
Polacy zdobyli Drużynowy Puchar Świata, więc pojawili się u pani ministry. I dobrze, bo przynajmniej raz było coś o żużlu po wiadomościach w TVP. Współczuję Krzysztofowi Kasprzakowi, bo pewnie boleśnie odczuwa wciąż skutki niedzielnego dzwona. Szkoda, że już za kilka dni czeka nas kolejka z meczami, w których jedyną niewiadomą pozostaje tylko wysokość wygranej. Niestety, dziesięć drużyn, to za dużo na możliwości i naszego speedway’a, a patrząc na realne możliwości ewentualnych beniaminków i kilku innych drużyn ekstraligowych, to myślę, że osiem jest także bardzo optymistyczną liczbą.