Pierwszy mecz ligowy w Zielonej Górze za nami. Czy takiego przebiegu się spodziewałem? Nie. Myślałem, że torunianie podejmą prawdziwą walkę, a tymczasem praktycznie oddali spotkanie bez większego oporu. To jest ich problem, z którym muszą sobie poradzić. Mnie jednak interesuje coś innego – ekstraliga generuje coraz więcej negatywnych emocji niemających nic wspólnego ze sportem, a emocje te podsycają niestety dziennikarze, którzy mają w tym swój interes.
Nie będę ukrywał, że mecz z Get Well Toruń oglądałem w domu przed telewizorem, bo zgodnie z tym co sobie zaplanowałem, ekstraligę w wersji „live” w tym roku odpuszczam, a skupiam się na zobaczeniu na własne oczy zawodów, które dadzą mi satysfakcję oglądania. Niespecjalnie żałuję, że nie odwiedziłem W69, choć do stadionu mam jakieś 1,5 km, a jupitery widzę z balkonu. Niezależnie od warunków pogodowych uważam, że zaplanowanie rozpoczęcia meczu na godz. 20.00 jest kompletnie bez sensu, ale takie są wymogi telewizji, która jest w całym tym cyrku najważniejsza. Z frekwencji widać zresztą, że dość sporo ludzi odpuściło sobie to spotkanie, choć była to inauguracja sezonu w Zielonej Górze. Zobaczymy jak kwestia frekwencji będzie przedstawiać się w następnych meczach, niemniej jednak tak wiele pustych miejsc nie jest pozytywnym sygnałem dla Falubazu, a przecież finanse w sporej części oparte są właśnie na dochodach ze sprzedaży wejściówek.
Nie to jest jednak najważniejsze. Otóż po starcie do XIV wyścigu miał miejsce karambol z udziałem trzech zawodników. Formalnie wszyscy byli zdolni do dalszej jazdy, ale ból pewnie jeszcze kilka dni będzie im przypominał o tym zdarzeniu. Arbiter wykluczył Andrieja Karpowa, z czym nie zgodzili się komentujący w nSport+ te zawody panowie Mirosław Jabłoński oraz Tomasz Dryła. To znaczy nie zgodził się ten pierwszy, a ten drugi przyjął opinię tego pierwszego jako swoją własną. Obaj jednak zapomnieli, że są czynnikiem opiniotwórczym dla znacznej części kibiców oglądających żużel w telewizji. Podważając w tak zdecydowany (choć nie do końca uzasadniony) sposób decyzję sędziego sami rozpętali niezły kocioł, który pewnie prędzej lub później do nich wróci. Niestety, wokół ekstraligi jest tak wiele złych emocji, że dokładanie kolejnych na pewno nie poprawi sytuacji.
Dlaczego o tym piszę? Bo uważam, że sędzia Wojciech Grodzki wcale błędu nie popełnił. To też oczywiście subiektywna opinia, z którą można się nie zgodzić. W całym tym zdarzeniu wystąpiły dwie okoliczności, tzn. pobicie przedniego koła motocykla Adriana Miedzińskiego przez wjechanie w dziurę w torze oraz zdecydowany atak Andrieja Karpowa, który ściął tylnym kołem zawodnika gości. Oglądając na żywo całe zdarzenie od razu stwierdziłem, że winny był Ukrainiec i zdania nie zmieniam. Mirosław Jabłoński swoją opinię argumentował zmianą toru jazdy A. Miedzińskiego, czyli nagłym ścięciem do krawężnika. Brzmi fajnie, problem w tym, że to nie bieżnia lekkoatletyczna, nie ma tu żadnych linii i jeżeli zawodnik założy sobie nieco szerszą jazdę w łuku, by potem ściąć do krawężnika (wjechać na najlepszą ścieżkę), to czy można mówić o zmianie toru jazdy? Czy posuwanie się „swoim” torem wystarczy do uzasadnienia każdego zachowania na torze? Ciężko jest to rozstrzygnąć, bo tutaj niestety mamy kwestię subiektywnej oceny, czego nijak nie da się ująć w żadne zapisy regulaminowe. Dlatego też nakłanianie ludzi do podważania decyzji sędziego uważam za zjawisko bardzo szkodliwe.
Inną sprawą jest to, że ze względu na dużą liczbę upadków Adriana Miedzińskiego, zrobiono jakieś założenie, że jeśli to akurat on uczestniczy w upadku, to wina leży po jego stronie. Czasem tak rzeczywiście bywa, ale na pewno nie zawsze. Akurat w tym konkretnym przypadku obwinianie „Miedziaka” uważam za mocno krzywdzące. Podobnie zresztą było w czwartek – wówczas torunianin został wykluczony za spowodowanie upadku Przemysława Pawlickiego, ale głównym winowajcą był tak naprawdę źle przygotowany tor. Wykluczenie samo w sobie było słuszne, natomiast faktyczna wina nie leżała po stronie zawodnika.
Według mnie bardzo często wciska się ludziom ciemnotę w temacie stanu toru. Komentatorzy twierdzili, że jest świetnie przygotowany i pozwala na walkę. Gdzie oni widzieli to pozwolenie na walkę? Jeżeli zawodnik mający ewidentnie większą prędkość nie daje rady wyprzedzić wolniejszego rywala poruszającego się przy krawężniku, to znaczy, że tor nie pozwala na walkę. I tu jest jedna z przyczyn karambolu z XIV biegu, tzn. zbyt wielu zawodników chciało wjechać na najlepszą ścieżkę. Ponieważ ta ścieżka była już dość mocno wyeksploatowana, więc zrobiły się koleiny. A na dodatek jest tam dziura, która dawała o sobie znać dwa dni wcześniej, podczas turnieju o Złoty Kask.
Wracając jeszcze do czwartkowych zawodów, to uważam, że tor wówczas był skandaliczny. Nie trafiają do mnie argumenty powtarzane jak mantra – w nocy było -4ºC i tor zamarzł. Przecież z góry było wiadomo, że w nocy będzie przymrozek i gdyby w klubie ktoś chciał dobrze nawierzchnię przygotować, to by ją po prostu odpowiednio przygotowano. W końcu budżet Falubazu wynosi 10 mln zł. Mam wrażenie, że brzydko mówiąc, zrobiono to na odpierdol i dlatego zamiast emocji mieliśmy to co mieliśmy.
Wracając do meczu Falubaz – Get Well Toruń i komentujących go panów, to jeszcze przed rozpoczęciem M. Jabłoński rozpoczął krytykę postępowania Jacka Gajewskiego w temacie roszad w składzie gości. Taka jest niestety specyfika polskiej ligi – kluby podpisują więcej kontraktów niż jest miejsc w składzie i zawodnicy się na to godzą. A przynajmniej nie słychać z ich strony protestów. Na końcu okazało się, że menadżer torunian podjął bardzo dobrą decyzję, co sami komentatorzy raczyli zauważyć w okolicach XIV biegu. I po co było zaczynać nagonkę?