Sporo „ożywienia” wniosła w dość nudne styczniowe oczekiwanie na rozpoczęcie sezonu wiadomość, że zawodnicy klubów z Gdańska i Częstochowy zamierzają złożyć do sądu pozew przeciwko Polskiemu Związkowi Motorowemu. Chodzi oczywiście o zaległości finansowe, jakie mają wobec nich te dwa kluby. Na pierwszy rzut oka właściwie nie ma szans na wygranie takiego procesu, bo związek nie uczestniczył przecież w zawarciu kontraktu pomiędzy stronami. Czasem trzeba jednak drugi raz rzucić okiem i spojrzeć na sprawę z innej perspektywy.
Na początku napiszę jako zwykły kibic. Według mnie działacze z centrali swoimi dziwnym przepisami o przyznawaniu licencji zabrali nam emocje. Bo jak inaczej określić sytuację, gdy dwie z ośmiu drużyn robią sobie cyrk, nawet nie starając się podjąć sportowej walki na torze? PZM przyznając licencję nadzorowaną powinien dołożyć wszelkich starań, żeby faktycznie ją nadzorować, a ograniczono się właściwie naciągnięcia regulaminu w celu utrzymania na siłę ośmiozespołowej ekstraligi. W rundzie zasadniczej każda z ekip powinna odjechać siedem spotkań na własnym torze. Tylko czy rywalizację z karykaturą drużyn można nazwać meczem? Ośmieszona została liga, pozostałe kluby narażone zostały na poniesienie kosztów tylko po to, żeby Włókniarz i Wybrzeże z hukiem wyleciały z rozgrywek. Szkoda, że dopiero po sezonie. Czy w takiej sytuacji ma sens kupowanie karnetów?
Nie jestem prawnikiem i nie będę bawił się w jakąś wymyślną interpretację przepisów, bo czasem wystarczy wziąć sprawę na chłopski rozum (lub kobiecą intuicję). Czy pozew zawodników ma szanse powodzenia? Wiadomo, że związek nie zapłaci zaległych kwot, bo niby dlaczego miałby to zrobić? Ale… No właśnie. Licencja nadzorowana w każdym momencie może zostać cofnięta, jeśli nie są respektowane warunki jej przyznania. Czy kluby wywiązywały się ze swoich zobowiązań? Odpowiedź jest oczywista, bo wcześniejsze zadłużenie nie było regulowane. I tu jest gwóźdź programu, jako że ewentualne odebranie licencji skutkowałoby rozwiązaniem kontraktów i możliwością przejścia zawodników do innego klubu. Tak więc poszkodowani żużlowcy w mojej ocenie mają prawo domagać się od związku przynajmniej ustosunkowania się do tej sytuacji. Choć pewnie zasadne byłoby wystąpienie o jakieś zadośćuczynienie, wszak w tym czasie mogli zdobywać punkty i zarabiać w innym klubie. Można oczywiście poruszyć w tym miejscu dwie sprawy, czyli sensowność podpisywania kontraktów z klubami, których wątpliwe zdolności finansowe były zapewne znane w środowisku oraz wysokość tychże kontraktów. W pierwszej kwestii dobry prawnik pewnie zdołałby udowodnić, że licencja, nawet ta nadzorowana, była swego rodzaju potwierdzeniem legalności działań klubu, natomiast druga jest niestety kamyczkiem do ogródka samych żużlowców. Poszukałem sobie artykuł z Przeglądu Sportowego i jeśli choć w części prawdą jest to, co napisali tam autorzy, to nie wiem kto był bardziej naiwny – działacze czy zawodnicy. A może nie była to naiwność?
A propos działaczy klubowych, to przepisy dotyczące sportowych spółek akcyjnych mówią, że poza kilkoma wyjątkami wynikającymi z ich specyfiki, działają one na podstawie Kodeksu Spółek Handlowych. Jak się to ma do podpisywania kontraktów niemożliwych do zrealizowania?
Dobrze byłoby, gdyby działacze z centrali zaczęli wreszcie ponosić odpowiedzialność za przepisy, którymi uszczęśliwiają kluby, zawodników i także nas – kibiców. Ciekawe czy licencja nadzorowana zostałaby przyznana, gdyby kluby zalegały nie żużlowcom a związkowi? Wiadomo, że każda drużyna musi wnieść stosowną opłatę, aby być dopuszczoną do rozgrywek. Zgłoszenie zawodnika też kosztuje, więc siłą rzeczy panom z centrali zależy na jak największej liczbie zespołów, bo mają w tym interes. Sami uchwalili przepis, że wszelkie sprawy dotyczące zaległości mają być załatwione do 15 lutego. Załatwione czyli zaległości należy spłacić lub dogadać się z wierzycielami. W przeciwnym wypadku klub nie otrzyma licencji, a z obiektu, z którego korzystał, nie będzie mógł korzystać inny klub. I co teraz zrobić, skoro w Częstochowie, Gdańsku i Opolu podpisano już kontrakty, a PZM ogłosił kalendarz rozgrywek uwzględniając ich obecność, ? Chyba naprawdę panowie z Warszawy poczuli, że tym razem przesadzili, skoro są prowadzone jakieś rozmowy, a może przestraszyli się zapowiadanych pozwów? Sam jestem ciekaw jak rozwinie się ta sytuacja.