Kolejarz Rawicz nie będzie uczestniczył w rozgrywkach Krajowej Ligi Żużlowej. Smucić się czy może przejść nad tym do porządku dziennego? Sam brak ligi w Rawiczu nie jest wielkim problemem, ale pozostaje kwestia przyszłości czarnego sportu w tym najmniejszym polskim ośrodku żużlowym.
Pamiętam wyjazdy do Rawicza, gdy zielonogórski klub rywalizował w niższej lidze. Pierwszy raz byłem tam bodajże w 1998 roku, czyli prawie 26 lat temu. Wtedy ten obiekt prezentował się marnie, ale też przyznać muszę, że nie doceniałem jeszcze uroku lokalnych ośrodków. Byliśmy dość wcześnie, więc zajęliśmy miejsce na… krawężniku, czyli na szczycie wału, w okolicach wejścia w drugi łuk. Oglądało się dziwnie ten żużel siedząc daleko od toru. Z drugiej strony to był taki stadion, że można było przyjść, usiąść na trawie (albo na krawężniku) i pogadać, a żużel gdzieś tam w tle się odbywał nawet specjalnie hałasem nie przeszkadzając w rozmowie.
Byłem wtedy studentem, więc cena biletu była kluczową informacją. Zadzwoniłem dużo wcześniej do klubu, korzystając z numeru telefonu z jakiegoś „Skarbu Kibica”. Okazało się, że siedzibą klubu była firma głównego sponsora, a pani, która odebrała telefon, zwyczajnie powiedziała, że ona nie wie ile kosztują bilety, bo ma karnet. To był tego typu klimat – lokalny klub prowadzony siłą miejscowych zapaleńców. Tylko ile czasu taki klubik może wytrzymać w rywalizacji z drużynami opłacanymi przez samorządy miast większych od Rawicza kilka czy kilkanaście razy?
Potem stadion został wyremontowany, będąc pięknym przykładem kameralnego obiektu z dobrym klimatem. Naprawdę fajnie było tutaj przyjeżdżać. Z wiekiem zaczęła rosnąć moja świadomość, więc powoli, ale stopniowo doceniałem uroki tego stadionu, przystosowując się do jego realiów. Lubiłem tutaj oglądać żużel z przejeżdżającymi w tle pociągami.
Udało się wychować tutaj Marcina Nowaczyka czy Sebastiana Niedźwiedzia, ale ci chłopacy dość szybko uciekali z małego klubu, który na dłuższą metę nie dawał szans rozwoju na miarę ich oczekiwań. Inna sprawa, że mając jakiś talent, dużo chęci i jeszcze więcej naiwności, zderzyli się z wielkim żużlowym światem, który wycisnął ich jak cytrynę i wyrzucił, więc marzenia o karierze bardzo szybko się skończyły, a potem skończyła się także kariera. W Rawiczu urodził się także m.in. Robert Miśkowiak, ale on zdał egzamin na licencję „Ż” jako zawodnik Polonii Piła, będąc jednym z „wychowanków” tej topowej wówczas drużyny z wielkim politycznym poparciem.
Powiedzmy sobie szczerze, że samo istnienie speedwaya w tym niespełna 20-tysięcznym mieście jest swego rodzaju fenomenem w bardzo specyficznych realiach funkcjonowania polskiego żużla, opartego przede wszystkim na pieniądzach i żądzy zwycięstw. Warto także dodać, że w normalnych warunkach żużel z Rawicza zniknąłby dobre 8 czy 10 lat temu. Brak perspektyw na chociażby w połowie porównywalne warunki funkcjonowania w stosunku do przeciwników, brak w składzie wychowanków, brak szans na walkę o awans. Efekt? Na trybunach pojawiało się po 200, 300, w porywach 500 osób. Czy można z takim wsparciem kibiców utrzymać w Polsce klub żużlowy? Jest to zadanie w dłuższej perspektywie czasowej skazane na klęskę.
I pewnie nie mielibyśmy już żużla z niedźwiadkiem na piersi, gdyby nie pomoc Unii Leszno. W sumie to była bardziej symbioza niż pomoc, bo leszczyński klub też czerpał z tej współpracy niemało korzyści, dając wiele szans do ścigania swoim wychowankom, licząc tutaj także młodych Australijczyków. Dzięki temu „Byki” świętowały triumfy w ekstralidze, opierając skład właśnie na wychowankach, a działacze centrali mogli sobie wręczyć premie za złote i srebrne medale Bartosza Smektały i Dominika Kubery w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów.
Nagle na trybuny rawickiego stadionu wrócili kibice, doping i nawet po czasie oczekiwanie walki o awans. Zmienił się wizerunek klubu, dzięki świetnie dopracowanemu logotypowi, wpisującemu się w barwy klubu i miasta. Pamiętam, że przyjechałem na mecz z Kolejarzem Opole w lipcu 2021 roku i to były zupełnie inne realia niż wcześniej opisywane. W składzie m.in. Jaimon Lidsey, Kacper Pudra, Szymon Szlauderbach, Damian Ratajczak, Damian Baliński. To już nie były niedźwiadki, tylko świetnie rozwijające się niedźwiedzie.
Widocznie jednak ktoś był niezadowolony z obrotu sytuacji, bo centrala odgórnie zabroniła współpracy między klubami i żużel w Rawiczu zaczął wracać do wcześniejszego zaścianka, co zaowocowało także sporami pomiędzy kibicami a prezesem. Sezon 2023 zakończył się żenującymi występami, a potem doszła jeszcze kwestia aresztowania prezesa i stało się to, co stać się musiało.
Swoją drogą centrala aktualnie wspiera szkolenie, wyznaczając minima ilościowe, a jednocześnie swoimi pomysłami zabija oddolne inicjatywy, które kilka lat wcześniej dawały wymierne rezultaty. Komu to przeszkadzało? A kto na tym na tym najwięcej zyskał? Kto ma najwięcej pieniędzy i posiada(ł) poparcie polityczne odpowiednich partii?
Nie rozumiem dlaczego tak długo trwało dawanie szansy Rawiczowi na występ w KLŻ, skoro z góry wiadomo, że tak mały ośrodek nie ma szans na istnienie w warunkach przepłacania za kontrakty? Centrala stawia zdecydowanie bardziej na żużel w dużych ośrodkach miejskich (Poznań, Łódź, Kraków, Warszawa raz w roku), które tak naprawdę poza samym swoim istnieniem niewiele do rozwoju żużla wnoszą. Kraków po raz ostatni rywalizował w 2018 roku i nie bardzo rozumiem całego hałasu związanego z tym miejscem. Nie ma tam wychowanków, tor jest jaki jest, a świadomość istnienia ośrodka wśród mieszkańców królewskiego miasta jest bliska zeru. Byłem w 2018 roku z rodziną w Krakowie i przy okazji pojechałem na mecz z Rybnikiem. Gdy właściciel noclegu dowiedział się, że pojechałem na żużel, od razu skojarzył to z… Tarnowem, bo nawet nie wiedział, że w jego mieście jest drużyna. Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że kolejna próba reaktywacji żużla w Grodzie Kraka zakończy się dokładnie tak samo jak wcześniej.
Zastanawiając się nad tym tekstem dotarło do mnie, że Polska jest ostatnim krajem w światowym żużlu, w którym działają jeszcze ligowe awanse i spadki. Oczywiście awans tylko wtedy, gdy sponsorzy ligi wyrażą zgodę, o czym przekonali się Łotysze z Daugavpils i Niemcy z Landshut. Tak to bywa, że żużlowa centrala sprzedaje prawo do prowadzenia rozgrywek prywatnemu podmiotowi, a ten ustala swoje warunki, które de facto są niespójne z pomysłami centrali, która jest przecież wciąż organem zarządzającym. Tyle, że w naszym żużlu, gdy dochodzi do starcia pieniędzy i spójności przekazu, to wygrywają pieniądze.
Żużel jest aktualnie w stanie walki o przetrwanie i zorganizowanie rozgrywek w wielu krajach jest już samo w sobie sporym wysiłkiem i osiągnięciem. Ci, którzy zadeklarują, że stać ich na jazdę w elicie, jeżdżą w elicie. Gdyby takie warunki zorganizować u nas, to pewnie wszyscy zadeklarowaliby, że stać ich na ekstraligę, a w niższej klasie rozgrywkowej zostałyby tylko ekipy z Łotwy i Niemiec.
Cóż pozostaje? Może w Rawiczu będziemy mieli w końcu obiekt do rozgrywania imprez towarzyskich, bez tego całego ligowego hałasu? Tak też jest obecnie w Świętochłowicach, ale tam planują jednak udział w lidze za kilka sezonów. Realiści? Nie wiem. Próba tworzenia ligowego żużla w małych ośrodkach powoli staje się w naszym kraju misją skazaną na samozagładę.