Mówi się często (chyba sam mam podobny przekaz), że nad speedwayem zbierają się czarne chmury. Czarne, bo w końcu to czarny sport, choć nie zdziwiłbym się, gdyby połowa polskich kibiców nigdy w życiu nie widziała prawdziwej żużlowej nawierzchni i nie wychodziła brudna ze stadionu. Ostatnio jednak dotarło do mnie, że chmura nie tyle nad żużel nadciągnęła, co wchłonęła jego główne obszary.
Pisząc ostatni tekst, dotyczący mojej zmiany postrzegania żużla, zapomniałem o bardzo ważnej kwestii, a mianowicie o telewizji. Kiedyś dałbym się pokroić za możliwość oglądania choćby retransmisji czy skrótów, bo o transmisjach na żywo nie było nawet co marzyć. Żużla najczęściej nie było nawet w sporcie po „Dzienniku telewizyjnym”, a ewentualnie kilka migawek z wybranego meczu puszczono w podsumowaniu dnia, czyli w „Sportowej niedzieli”. Nie było żużla w Warszawie, więc trudno było oczekiwać żużla w telewizji, wszak przez wiele lat innej niż państwowa nie było. Czarny sport zaczął przebijać się chyba dopiero pod koniec lat 90-tych, prawdopodobnie na bazie popularności cyklu Speedway Grand Prix z udziałem Tomasza Golloba, który to cykl bardzo szybko trafił jednak do stacji płatnych.
Najwyższa liga stopniowo zaczęła się pojawić w stacji Wizja TV, potem w Polsacie, TVP Sport, aż w końcu trafiła do Canal+, który od 2019 roku współpracuje w tym zakresie z Eleven Sports. Nie pamiętam kiedy nastąpiła zdecydowana ofensywa, ale było to pewnie jakieś 8 czy 9 lat temu, gdy faktycznie zrobiono z żużla produkt i zaczęto sprzedawać go na skalę dotąd niespotykaną. Następnie, wraz z postępem technologicznym, doszły serwisy streamingowe i aktualnie żużla mamy tyle, że… właściwie przestałem go oglądać. Przejadł mi się, irytuje mnie. Przyznam się, że w tym roku przez miesiąc miałem wykupiony dostęp do Eleven, ale nie przedłużyłem subskrypcji. A jeszcze nie tak dawno temu śledziłem ligi polskie, SGP, SEC, ligę szwedzką, angielską, IMP, mecze reprezentacji i inne zawody. Marzenie z dzieciństwa zostało spełnione w sposób, który doprowadził niemalże do znienawidzenia żużla w telewizji. Gdybym dzisiaj miał wybrać z tego wszystkiego jeden rodzaj zawodów, to zdecydowanie byłby to speedway na Wyspach.
Dopiero niedawno dotarło do mnie, że żużel stał się dostępny za pomocą klasycznego rozwiązania chmurowego, ze wszystkimi jego zaletami i tymi innymi także. A ponieważ niemal wszystko co dotyczy polskiego żużla zostało skupione w jednej chmurze, to zaczęto wdrażać rozwiązania promujące przede wszystkim dostępność online, oczywiście kosztem odwiedzania stadionów. Aczkolwiek nie można było wprost zniechęcać kibiców do zasiadania na trybunach, bo to źle wpływałoby na wizerunek i kiepsko wyglądałoby w chmurze. Taka – można powiedzieć – hybryda. Stworzono nową rzeczywistość, dostępną wyłącznie cyfrowo, w której wiecznie coś się dzieje. Rzeczywistość, w której nie ma przerw na równanie toru, w której nawet najnudniejsze są pompowane ekspresją komentatorów, w której kiedy nie ma nic sensownego, to zawsze można opowiedzieć o dziewczynach, które przecież w realu niczego nie wnoszą do samych zawodów Najwyraźniej stosunek jakości oferowanego produktu do ceny był na tyle korzystny, że zadowolone były obie strony tej zabawy, czyli zarówno usługodawcy, jaki i odbiorcy.
Wygląda na to, że całkiem sporo ludzi dało się uzależnić od potrzeby oglądania wszystkiego co da się obejrzeć w temacie żużla. A że usługodawca, na tym korzysta? Takie prawo usługodawcy. Zapewne procentowo niewiele jest dziś osób w naszym kraju, które nie korzystają z rozwiązań chmurowych, choć zapewne nie wszyscy mają tego świadomość. Rozwiązania tego typu dają mnóstwo korzyści odbiorcom (przede wszystkim możliwość dostępu do różnego rodzaju danych na wielu urządzeniach, z których – tak czy inaczej – korzystamy, czy brak konieczności utrzymywania własnej infrastruktury), ale niewątpliwie dużo więcej korzyści dają usługodawcom i to nawet wtedy, gdy formalnie są oferowane bezpłatnie. Przede wszystkim bardzo mocno uzależniają nas (odbiorców), a przecież dosłownie w każdej chwili może nam zostać ograniczony lub wyłączony dostęp do naszych danych, których pewnie lokalnie nie archiwizujemy. Tak na dobrą sprawę nie wiemy gdzie te dane są przechowywane i co się z nimi dzieje, nie mówiąc już o ilości energii potrzebnej do obsługi tych rozwiązań, co dość średnio jest spójne z pozorną dbałością o ekologię. Czy dziwi, że jesteśmy skłonni dostosować się do „przysłowiowych” papierowych słomek, a za nic w świecie nie zrezygnujemy z możliwości przechowywania danych w chmurze?
Wracając do speedwaya, to stworzono system, w którym wszystko odbywa się absolutnie dośrodkowo. Tutaj nawet problemy są rozpoznawane przez ludzi tego systemu i przekazywane do innych ludzi tego systemu. Nic nie wychodzi na zewnątrz. „Zewnątrz” istnieje tylko w temacie finansowania. Elementem całości stały się oczywiście „niezależne” serwisy internetowe, w których także całe zainteresowanie idzie dośrodkowo. Genialnym posunięciem było danie pola manewru pewnemu panu Darkowi, który z tworzenia alternatywnej rzeczywistości uczynił prawdziwą sztukę, wyznaczając przy okazji trendy dla swoich naśladowców, którzy w ciągu kolejnych sześciu lat niczego nowego nie musieli wymyślać. To wciąż działa!!! I co z tego, że kibice narzekali na przepisy, na interpretacje pana Leszka, na alternatywny świat pana Darka? Jeśli dalej jestem w stanie za to płacić i/lub poświęcać swój czas na czytanie kolejnego artykułu, który niczego nowego nie wnosi, to właśnie osiągam kolejny level w byciu coraz bardziej pożytecznym idiotą.
Przyznam, że jest ogromnym osiągnięciem to, że potrafiono z żużla, oferującego przecież bardzo ograniczone pole manewru w kwestii zainteresowania nim przeciętnego „Kowalskiego”, zrobić całkiem sprawne narzędzie do zarabiania pieniędzy. Niezależnie od tego, że staram się uwalniać od tej chmury (różnie mi to wychodzi), to przyznaję, że bardzo dobrze rozpoznano zapotrzebowanie odbiorców. Speedway nie jest łatwym kawałkiem chleba w tym zakresie, bo to jest raczej prowincjonalna rozrywka, więc podejście grupy docelowej jest jednak bardziej konserwatywne i trudno zmusić odbiorców do zmiany nawyków. Chociaż z drugiej strony, gdy widzę starszych ludzi klikających bezmyślnie to, co podsuwa im smartfon, a tam są kwestie powiązane z tym oglądali wcześniej, to wchodzimy w jakiś zaklęty krąg działań, gdzie wykorzystując nowoczesne metody, ludzie konserwatywni stają się coraz bardziej konserwatywni. Dobrze, że wciąż można wyjechać w Bieszczady…
Zastanawiam się ilu kibiców w sposób czynny, czyli pojawiając się na trybunach, interesuje się w Polsce speedwayem. Mamy aktualnie 23 stacjonarne obiekty plus ten największy, ale raczej wirtualny. Licząc średnio po 8-10 tys. ludzi w każdym z ośrodków (wziąłem sporą górkę, bo w wielu nie ma nawet porządnych 5 tysięcy), dostaniemy ok. 180 – 230 tys. „czynnych” fanów, czyli jakieś… 0,6% naszego społeczeństwa. Dobra, są jeszcze tacy, którzy jeżdżą na imprezy reprezentacyjne, czyli przede wszystkim to nieco wirtualne SGP w Warszawie. Niech to nawet będzie 1,2% dorosłych Polaków. Czy na tej bazie da się zarobić duże pieniądze? Wygląda na to, że tak, ale – jak w każdej chmurze – trzeba zainwestować spore kwoty w przekonanie mas, że zapłacą za coś, co niewiele, a może wręcz niczego nie zmienia w ich życiu.
Ilu z nas jest w stanie płacić za dostęp do żużlowych transmisji telewizyjnych? Będzie to zapewne wartość większa niż liczba ”czynnych” kibiców. Żużel nie musi być przecież priorytetem, a stanowić jedynie dodatek do platformy cyfrowej. Nie mam danych, więc oszacuję sobie tą grupę na jakieś 3,5-4% dorosłych Polaków, co jest chyba wartością graniczną, bo mniej więcej tyle osób, według danych, obejrzało tegoroczny turniej Speedway Grand Prix w Warszawie, oczywiście na kanale bezpłatnym.
Przeglądając „internety” przy okazji pisania tego tekstu, ze zdumieniem odkryłem, że nie da się w prosty sposób znaleźć statystyk oglądalności żużla w Canal+. Raporty czy statystyki są podstawą działalności każdej korporacji, bo to udowadnia zasadność przyjętej strategii, najczęściej ujętej w krótkoterminowym przedziale czasowym. Z reguły wyszukiwany jest jakiś współczynnik, w którym przyjęta strategia jest najlepsza. Nie da się ukryć, że Canal+, zamieniając zasady dostępu do meczów PGE Ekstraligi, zachował się wobec swoich stałych klientów nielojalne. Zakładam, że była to kontrolowana próba tego, na co mogą sobie – jako usługodawca – pozwolić. Skoro próżno szukać wspomnianych statystyk oglądalności, to przypuszczam, że przyjęta polityka niekoniecznie zdała egzamin, choć nie musi to automatycznie oznaczać porażki. Niemniej jest to zaskakujące i zastanawiam się czy cały system nie zbliża się przypadkiem do granicy, powyżej której zwyczajnie nie da się już niczego w zakresie żużla zrobić.
Można się tutaj bawić w szukanie beneficjentów tego systemu. Takimi niewątpliwie jest bardzo wąska grupa zawodników, którzy z samego faktu utrzymania w cyklu SGP mogą dużo wcześniej znaleźć sponsorów i śrubować kontrakty w polskich ligach. Takimi są również tunerzy, uznaniowo rozdzielający „dobre” silniki. Wystarczyłoby zrezygnować z gwarantowanych miejsc w cyklu SGP i zmusić gwiazdy do startów na prowincjonalnych torach. Opóźnić o miesiąc start cyklu i zrobić uczciwe eliminacje. Nie ma na to szans. Żadna korporacja nie pójdzie na zwycięstwo niespodzianek nad wcześniej ustalonymi i powszechnie znanymi zasadami.
Ten tekst miał mieć zupełnie inny sens, ale w procesie wymyślania i pisania okazało się, że siedzi we mnie właśnie to, co starałem się tutaj opisać. Na całe szczęście nie jesteśmy (jeszcze) skazani na Cloud Speedway. Prowincjonalne ośrodki, bazujące na zaangażowaniu miejscowych pasjonatów, niekoniecznie się w tym nowym podejściu odnajdują, ale wierzę, że mimo wszystko przetrwają. Speedway był, jest i będzie rozrywką prowincjonalną. Myślę, że wiele zależy także od nas – zwyczajnych kibiców. Jeżeli dostosujemy się do żużla w chmurze, to prawdopodobnie nie będziemy mieli na nic wpływu, z kosztami włącznie.
Gdyby ktoś chciał zobaczyć zwyczajny żużel, może nie tak głośny i spektakularny, to w niedzielę mają się odbyć zawody w czeskim Libercu. Polecam je jako miłe spędzenie czasu i swego rodzaju detoks po żużlowych przygodach w chmurze.