Ostatni tydzień stał pod znakiem Drużynowego Pucharu Świata. Już wcześniej pisałem, że nie przekonuje mnie forma rozgrywania tych zawodów i patrząc na poszczególne turnieje zdania nie zmienię. Dla mnie jest to zdecydowanie przerost formy nad treścią, a sam fakt, że Polacy wygrywają nie dowodzi zasadności rozgrywania takich turniejów.
Gratuluję oczywiście naszym reprezentantom, bo walczyli. Patrząc jednak chociażby na kursy u bukmacherów, to można powiedzieć, ze ten tytuł jest strasznie wymęczony. Takie mam wrażenie, że Polacy zdobyli ten tytuł w dużej mierze dlatego, że po pierwsze najbardziej im zależało (nie odbieram innym żużlowcom ambicji, niemniej jednak w decydujących momentach czegoś wyraźnie im zabrakło), a po drugie dobrze, że nad Vojens wyszło słońce, bo coś mi się widzi, że przy mokrym torze o zwycięstwo byłoby dużo trudniej. Nie bardzo wiem z czego to wynika. Jakimś wytłumaczeniem mogły być na pewno mało korzystne początkowo pola startowe, jednak mam wrażenie, że nasi reprezentanci na mokrej nawierzchni tracili sporo ze swej wartości. Być może wychodzi tu brak jazdy w lidze angielskiej, gdzie z trudnymi warunkami radzą sobie dużo lepiej niż u nas. Na szczęście słoneczko zaświeciło i końcówka odbywała się już w prawdziwych tumanach kurzu.
Relację, a raczej obszerne fragmenty, oglądnąłem w publicznej telewizji. Przyznam, że drażnił mnie trochę komentarz pana Darżynkiewicza, choć to przecież gość z Zielonej Góry. Jeśli Gollob upada w pierwszym łuku i jest wykluczony, to jest to kontrowersyjne wykluczenie. Pewnie, że sędzia mógł to powtórzyć, ale jednak sam upadek był spowodowany przede wszystkim tym, że Polak nie zdołał założyć na Iversena, bo startował z czwartego toru, a warunki były bardzo ciężkie. Chwilę potem Gollob atakując Zetterstroema wyraźnie zahaczył jego koło, czym spowodował spadnięcie Szweda z pierwszej na ostatnią pozycję. Wtedy był to po prostu skuteczny atak. Dowiedziałem się także, że jeśli Polak broni się przed atakiem po zewnętrznej, to po prostu odpiera atak, jeśli natomiast robi to Duńczyk w stosunku do Polaka, to wywozi naszego reprezentanta w bandę. Z ciekawostek mam także wiadomość, że można kogoś zamknąć atakując przy krawężniku. Pan Rafał zna się na żużlu i potwierdzi to każdy, kto oglądał jego relacje w zielonogórskiej kablówce. Pomimo wieloletniego olewania żużla przez telewizję pewnie nadal się zna, tylko prosiłbym o trochę więcej obiektywizmu. Swoją drogą szkoda, że publiczna telewizja jakoś nie bardzo potrafi zadbać o relacje ze światowego speedway’a. „Obszerne skróty” z DPŚ co prawda były, ale coś mi się wydaje, że bardziej jest to efekt sponsorowania całego cyklu przez Polską Grupę Energetyczną. Niestety, zapewne w ramach oszczędności, nie można już obejrzeć relacji z turniejów Grand Prix.
Podsumowując ten nieszczęsny DPŚ, po raz kolejny zbyt duża część turniejów była nijaka. Półfinał w Gorzowie był po prostu nudny. Z góry wiadomo było, że Polacy wygrają, Czesi odpadną, a pozostali pojadą w barażu. To jest jednak strona, że się tak wyrażę, statystyczna. Najgorsze jest jednak to, że zabrakło walki na torze i wcale nie było to spowodowane brakiem chęci samych żużlowców. Po prostu sposób przygotowania nawierzchni sprawił, że jakiekolwiek próby atakowania po zewnętrznej skazane były na porażkę. A szkoda, bo geometria gorzowskiego obiektu umożliwia walkę na całej szerokości toru. Trochę śmiać mi chciało kiedy widziałem ile osób na trybunach ubranych było na biało. Po zawodach ich kolor pewnie nieco się zmienił, bo organizatorzy dość oszczędnie używali polewaczki.
Jak wiadomo, przez sobotnie opady deszczu w Vojens odwołano prawie całą kolejkę ekstraligi za wyjątkiem meczu w Zielonej Górze. Przyznam się do braków w znajomości regulaminu, bo będąc na stadionie nie miałem zielonego pojęcia dlaczego za Bjarne Pedersena stosowane jest zastępstwo zawodnika. Dopiero w domu doczytałem się, że od tego sezonu można stosować ten punkt także w przypadku zawodników startujących w zawodach organizowanych przez FIM oraz UEM. Ta furtka okazała się całkiem pożyteczna dla gości, bo jeśli dobrze policzyłem, to zyskali na niej aż dziewięć punktów czyli chyba więcej niż zdobyłby Duńczyk. Falubaz walczył o bonus. Nie udało się, ale zwycięstwo różnicą 12 punktów nad „Jaskółkami” jest bardzo przyzwoitym wynikiem. Kilka wyścigów mogło się podobać, jednak w większości, jak to na W69, wiało nudą. Szkoda, że nie ma choćby próby przygotowania toru do walki, gdzie da się wyprzedzić rywala pod bandą. Niedługo w Zielonej Górze zapomnimy, że jest w ogóle taka ewentualność. Było kilka mijanek, ale polegały one raczej na wciśnięciu się prze krawężniku. Z punktu widzenia techniki pokonywania łuku taka forma jest oczywiście dużo trudniejsza i bardziej niebezpieczna. Nie zmienia to faktu, że ataki po zewnętrznej są bardziej efektowne.
Jak było widać po pełnych trybunach, dobrym posunięciem było obniżenie cen biletów. Lepiej jeździć przy pełnych trybunach, a coś mi się wydaje, że wpływy do klubowego budżetu były większe niż w przypadku wejściówek droższych. Ogólnie meczyk na przyzwoitym poziomie. Dziwić może trochę, że drużyna składająca się z dwóch zawodników potrafi wejść do pierwszej szóstki. Nie wiem czy bardziej świadczy to o sile tychże żużlowców czy o słabości ekip, które muszą walczyć o utrzymanie. Tak sobie myślę, że robienie ZZ było trochę głupie ze strony trenera Wardzały. Mając mecz o nic chyba lepiej puścić zawodników walczących o miejsce w składzie i na tej podstawie wyciągnąć później jakieś konstruktywne wnioski niż puszczać po siedem razy tych, którzy i tak zdobywają punkty. Przecież nawet w przypadku zwycięstwa i tak tarnowianie zostaliby na szóstej pozycji w tabeli. Jest jeszcze aspekt finansowy, bo na pewno Krzysztof Kasprzak czy Martin Vaculik są zawodnikami dużo droższymi niż np. Marcin Rempała czy Patrick Hougaard. Widać „Jaskółki” mają sporo kasy, skoro stać je na taką rozrzutność. W Falubazie część zawodników była jeszcze na urlopie. Dobrze, że był w niedzielę taki mecz o nic, bo zawsze po powrocie do pracy musi nastąpić aklimatyzacja.
W Falubazie niepokoi mnie postawa Rafała Dobruckiego. Nie chodzi mi o zdobycz punktową, bo ta jest na dobrym poziomie, ale o kompletny brak współpracy na torze z partnerami z pary. Nie przypominam sobie żeby Rafał choć raz obejrzał się żeby sprawdzić co dzieje się za nim. Tym razem przeciwnik był słaby, ale w kolejnych meczach może się okazać, że z tego powodu zabraknie ważnego punkcika. Takie mam wrażenie, że Rafał jeździ bardziej dla siebie niż dla drużyny. Może wie coś o czym ja nie wiem, w końcu kontrakt ma podpisany tylko na jeden sezon, a znając realia pozakulisowe rozmowy o nowych kontaktach są już prowadzone od jakiegoś czasu. Trzeba na to zwrócić na to uwagę, bo o ile w przypadku innych naszych zawodników jazda drużynowa wygląda dość przyzwoicie, to w przypadku Rafała jest jeszcze spory zapas.
Jeszcze jedna uwaga odnośnie sędziego zawodów. Zdziwiła mnie jego decyzja. W jednym z wyścigów na pierwszym łuku upadł Piotr Protasiewicz. Zbierał się dość niemrawo, a sędzia przerwał wyścig dopiero wtedy, gdy jasne było, że PePe nie zdąży opuścić toru. Wynikało z tego więc, że gdyby zawodnik zdążył opuścić tor, bieg nie byłby przerwany. W takich przypadkach zwykle żużlowiec jest wykluczany, bo bieg jest zatrzymany z powodu jego upadku. Tymczasem sędzia dopuścił wszystkich czterech zawodników do powtórki. Niby miał do tego prawo, jednak widać tu sporą niekonsekwencję, wynikającą być może z obawy przed reakcją kibiców. Sędzia powinien być stanowczy. Jeśli początkowo nie przerwał biegu, to oznacza, że Protas wywrócił się z własnej winy. Jeśli wywrócił się z własnej winy to dopuszczanie go do powtórki jest nonsensowne. Nie ma to znaczenia, że sytuacja dotyczy akurat zawodnika Falubazu, bo kolejny taki przypadek może dotyczyć przeciwnika, a wtedy pojawią się wielkie protesty. Na reakcje kibiców nie ma co patrzeć, bo często są one nieobiektywne. Sędzia ma dbać o czystość rywalizacji, a nie popierać kombinatorstwo, czego bardzo mocno panu Kuśmierzowi życzę.