Półfinały Drużynowego Pucharu Świata z różnych powodów były skrajnie różnymi turniejami. Warto pamiętać jednak, że wcześniej mieliśmy kwalifikacje w Daugavpils, wcześniej zrezygnowali ze startu Słoweńcy, nagle zaniemogli podstawowi reprezentanci Niemiec. Z drugiej strony nawet do barażu nie weszli Duńczycy, a Czesi zaprezentowali się tak, że aż było patrzeć.
Runda eliminacyjna w Daugavpils
Po problemach, czy też „problemach”, kadrowych Niemców oraz rezygnacji Słoweńców zdecydowanymi faworytami byli gospodarze. Cieszę się, że swoją drużynę zgłosili Francuzi, co jest kolejnym, po stracie tamtejszej ligi, krokiem w rozwoju żużla w tym kraju. Do tego Włosi, aczkolwiek ich obecność była raczej ciekawostką.
I półfinał w King’s Lynn
Byłem tam w ubiegłym roku podczas I finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów i wiem, że telewizja nie oddaje trudności tego bardzo szybkiego, a jednocześnie bardzo wąskiego toru o specyficznej kamyczkowej nawierzchni i dość mocno pochylonych łukach. Tam trzeba jechać na pełen gaz, bo odpuszczenie gazu kończy upadkiem. I z tym właśnie problem mieli Czesi, przyzwyczajeni do zupełnie innych geometrii. Jednak w kontekście porażki z amerykańskimi półamatorami nie jest to żadne tłumaczenie. Pojawiło się nawet podejrzenie, że nasi południowi sąsiedzi, zarówno zawodnicy, jak i ich menadżer, celowo chcieli przegrać. Czy tak było? Nie wiem. O ile decyzje Milana Spinki rzeczywiście były co najmniej dziwne, to problemy z pokonywaniem łuków przypominały mi wspomniany ubiegłoroczny finał IMŚJ. Nie dziwię Brytyjczykom, że wybrali akurat ten obiekt, bo tam naprawdę trzeba umieć jeździć.
Choć z jednej strony cieszę się, że na międzynarodowych arenach wciąż funkcjonuje reprezentacja USA, to jednak z drugiej strony ich awans po raz kolejny do barażu jest niestety dowodem na słabość żużla w wersji drużyn narodowych.
II półfinał w Vastervik
Tu też kwestia wyboru obiektu jest ciekawa. Vastervik nie startuje przecież w Elitserien i praktycznie żaden z rywali Szwedów nie ma okazji tam startować. Do tego nawierzchnia z definicji miała nie pasować ich największym rywalom, czyli Duńczykom. Zawody były fenomenalne zarówno pod względem emocji sportowych, jaki i poziomu niewiadomej w kwestii ostatecznego wyniku. Przyczepna nawierzchnia, jak się okazuje, też umożliwia walkę na całej szerokości, a toru można przygotować pod walkę, a nie tylko pod wynik. Świetne zawody!!!
W turnieju rewelacyjnie spisali się Łotysze, co pokazuje z kolei jak wielka praca jest tam wykonywana. Nie bez znaczenie jest oczywiście pozwolenie na start w polskich rozgrywkach I ligi, co umożliwia regularne starty, będące podstawą do rozwoju każdego żużlowca.
Dramatycznie natomiast zaprezentowali się rodacy Hamleta, dla których odpadnięcie z dalsze walki już na poziomie półfinałów jest zdecydowanie największą porażką w historii tych rozgrywek. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę na pewną rzecz. Jak wiadomo, decydując się na starty w polskiej lidze zawodnicy zgodzili się na ograniczenie startów do maksymalnie trzech lig. Najgorzej wyszli na tym właśnie Duńczycy, bo poza ligami duńską (obowiązkową) oraz polską (tutaj zarabiają) pozostał im wybór pomiędzy Szwecją oraz Anglią. Większość z nich wybrała Szwecję, ale gołym okiem widać, że Nielsowi K. Iversenowi, Peterowi Kildemandowi czy Michelowi Jensenowi brakuje tamtych startów. Tak wybrali i takie są konsekwencje – nie ma ich już w DPŚ, nie istnieją w SGP. Warto chyba zastanowić się czy w żużlu warto postawić wyłącznie na pieniądze.
Takie to sito, a raczej sitko, eliminacji mieliśmy w tym roku.
Warto podkreślić, że żaden z brytyjskich finalistów nie jeździ w naszej ekstralidze. Chris Harris był za słaby nawet na Stal Rzeszów, Craig Cook dopiero teraz ma szanse na angaż w broniącej się przed spadkiem z I ligi Polonii Bydgoszcz, Steve Worall jeździ w najsłabszej w Polsce ekipie, a Robert Lambert jest gwiazdą drugoligowego klubu z Lublina. Amerykanie w ogóle nie jeżdżą w Polsce, Łotysze (poza Andrzejem Lebiediewsem) reprezentują barwy I-ligowego Lokomotivu Daugavpils, a spośród Australijczycy i Rosjanie mają tylko po trzech reprezentantów w naszej najwyższej klasie rozgrywkowej. Jedynie Szwedzi, poza rezerwowym, wyróżniają się na tle najlepszych sześciu niepolskich reprezentacji narodowych.
Mam wrażenie, że baraż będzie dużo ciekawszymi zawodami niż finał. Nie czarujmy się – w takiej stawce Polacy nie powinni mieć problemów z ponownym zdobyciem pucharu Ove Fundina, a jedynym ich rywalem mogą być… polscy dziennikarze szukający na siłę sensacji, próbując niby przybliżyć nieco kibicom kulisy, podważając niektóre wybory Marka Cieślaka albo broniąc Bartosza Zmarzlika za sytuację z finału IMP, choć tej sytuacji nie da się obronić, o czym ci sami dziennikarze dobrze wiedzą, wrzucając co chwilę opinie „drugiej strony” niby dla zachowania obiektywizmu.
Mam nadzieję, że organizatorzy barażu i finału w Lesznie staną na wysokości zadania i przygotują tor, który umożliwi zawodnikom walkę. I tylko tego, a może aż tego, od nich oczekuję.