Korzystając z tego, że dzień wolny wypadał akurat we wtorek, czyli dzień rozgrywek małej ekstraligi, udałem się do Torunia na mecz pomiędzy tamtejszą drużyną a gośćmi z Ostrowa Wlkp. Miałem pewne wątpliwości czy spotkanie zostanie rozegrane, bo dzień wcześniej dwóch zawodników z Wielkopolski uczestniczyło w groźnym zdarzeniu na swoim torze.
Okazało się jednak, że ostrowianie nie pękli, pojechali w piątkę, jednego z kontuzjowanych kolegów ustawili jako zawodnika zastępowanego, dzięki czemu formalnie spełniali minimalne wymogi regulaminowe, czyli posiadali sześcioosobowy skład. Z kolei gospodarze przystępowali w siedmioosobowym zestawieniu, wsparci Duńczykiem oraz dwoma Brytyjczykami.
Warto podkreślić, że wstęp na zawody był bezpłatny, organizatorzy przygotowali programy zawodów i udostępnili kibicom trybunę główną z zapleczem gastronomicznym oraz parking. Udostępniony sektor zapełnił się kibicami, z których pewnie spora część pojawiła się właśnie dzięki wolnemu wstępowi. Spiker zapowiedział, że rozgrywki Ekstraligi U24 służą temu, żeby zawodnicy nie mający miejsca w ligowych składach otrzymali dodatkową szansę startów. Nie do końca jest to prawda w przypadku polskich zawodników, których coraz bardziej brakuje. Za to stanowi ogromną szansę na pokazanie się młodym Skandynawom, Brytyjczykom, Australijczykom, Niemcom, Ukraińcom, Czechom, Słowakom, a szansę otrzymał ostatnio nawet Austriak. Nie wiem czy ta inicjatywa będzie kontynuowana w kolejnych latach – mam nadzieję, że tak. Przyznam, że to jest jedyny powód, dla którego żałuję, że Falubaz spadł do I ligi, bo mógłbym co tydzień oglądać młodych zawodników w akcji.
Wiem, że inicjatywa jest mocno krytykowana z powodu kosztów oraz konieczności dodatkowych startów, czyli niebezpieczeństwa złapani kontuzji przez żużlowców z podstawowych składów, jak miało to miejsce w poniedziałek w Ostrowie Wlkp. w przypadku Matiasa Nielsena oraz Jakuba Krawczyka. Tyle, że ostrowianie sami przekonali się właśnie dzięki tym rozgrywkom, że Tim Sorensen może być ciekawą alternatywą dla duńskiego pechowca, a i polscy koledzy będą potrafili zapełnić lukę po Kubie Krawczyku.
Już próba toru pokazała, że na specjalne emocje nie ma specjalnie co liczyć, bo tor był tak ekstremalnie twardy, że pod kół wydobywała się jedynie symboliczna szpryca. Sebastian Szostak nie bardzo mógł się odnaleźć w pierwszym, czyli tym ostrzejszym łuku, bo wchodząc zbyt szeroko przy większości prób musiał odpuszczać gaz przy wyjściu z tego wirażu. Prezentacji nie było, więc punktualnie o godz. 17:00 zapaliło się zielone światło i zawodnicy wyjechali do pierwszego wyścigu. Nie odbieram nikomu chęci walki, ale nie da się ukryć, że od samego początku widać było, że gościom bardziej zależy na zwycięstwie. Gospodarze ani nie mieli rewelacyjnych startów, ani nie potrafili zbudować prędkości na trasie. I chociaż ostrowianie przyzwyczajeni do swojego lotniska musieli się sporo nagimnastykować, żeby utrzymywać korzystną linię jazdy, to młode Anioły nijak nie potrafiły tych problemów rywali wykorzystać. Dopiero w 6. biegu Emil Portner popisał się skutecznym atakiem wyprzedzając Jakuba Pocztę. Poza tym niestety lekka nuda.
Jak na złość ani sędziemu, ani organizatorom niespecjalnie się spieszyło. Przerwy pomiędzy wyścigami były przesadnie długie, a pierwsze równanie toru spokojnie można było zrobić dopiero po siódmym, a nawet dziesiątym wyścigu, bo traktory zamiast nawierzchni ciągnęły za sobą troszeczkę piasku, a potem właściwie już tylko powietrze. Polewaczka zamiast porządnie polać ten tor, przejeżdżała dwa okrążenia, przy czym to drugie służyło zroszeniu miejsc, których i tak nikt podczas wyścigów nie odwiedzał. Ogólnie można powiedzieć, że tzw. prace torowe były zwyczajną stratą czasu. Przyznam, że jakimś czasie miałem dość – zwyczajnie znudziłem się tym co zobaczyłem i stwierdziłem, że wsiądę w samochód i ruszę do Grudziądza, gdzie także o 17:00 rozpoczął się inny mecz tych samych rozgrywek.
Podczas jazdy sprawdzałem sytuację w Grudziądzu, gdzie jak na złość zawody przebiegały całkiem sprawnie. Mimo to jednak udało mi się zdążyć na ostatnie wyścigi. Tor tak czy inaczej chciałem zobaczyć po przebudowie i zmianie nawierzchni, a te jazdy, które zobaczyłem w zupełności mi wystarczyły. Zrobiłem kilka zdjęć, obszedłem trybuny, a przy okazji mogłem uczestniczyć w zaciętej końcówce. Ostatecznie gospodarze pokonali wrocławian jednym punktem. Swoją drogą chyba warto zastanowić się jak to możliwe, że niemiecki junior objeżdża podstawowych młodzieżowców gospodarzy.
W sumie ciekawy wyjazd, chociaż pod względem merytorycznym jednak pozostawiający trochę do życzenia. Z drugiej strony odwiedziłem dwa obiekty, które i tak chciałem zobaczyć, a które są mi trochę nie po drodze. Postaram się jeszcze wrócić do tematu klubu i stadionu w Toruniu, bo temat jest jednak ciekawy, choć ostatnio dość mocno eksploatowany.