W niedzielę wybrałem się po raz ostatni w tym roku na stadion, żeby przed długą zimową przerwą jeszcze raz popatrzeć na ścigających się żużlowców. Fajnie jest siedzieć sobie i słuchać warkotu motocykli, choć przyznam, że po półtorej godziny zrobiło się bardzo zimno.
Skłamałbym trochę pisząc, że zawody były ciekawe, bo tym razem rzeczywiście nie były. Kilka rzeczy pewnie się na to złożyło. Ostatnie zawody, więc też trochę większe dbanie o swoje kości i to zimno, o którym wspomniałem wcześniej miały zapewne duże znaczenie. Także tor, który nie bardzo pozwalał na walkę, bo choć był równy, to jednak niska temperatura wykluczała właściwie możliwość polewania, a co za tym idzie bardzo ciężko było nabrać odpowiedniej prędkości na jego zewnętrznej części. Do tego doszły olbrzymie dziury w składzie. Idąc na stadion wiedziałem, że w stawce jest tylko czternastu juniorów, a na miejscu okazało się, że nie dojechała trójka z Torunia. W efekcie większość wyścigów rozgrywana była w obsadzie trzy- lub na nawet dwuosobowej. Zdarzyły się także dwa przypadki, że pierwszy na mecie był jednocześnie… ostatnim. Nie wiem jak kluby dogadują się między sobą, ale jeśli jakiś zawodnik jest zgłoszony do turnieju, to powinien tam wystąpić, bo zawody z pięcioma nieobsadzonymi miejscami trochę mijają się z celem. Tym bardziej, że dwóch spośród nieobecnych tego samego dnia jeździło w… Pile.
Mimo wszystko nie zmienię zdania, że lubię siedzieć na stadionie i oglądać żużel, nawet gdy za wiele na torze się nie dzieje. Tym razem jednak muszę się przyznać, że opuściłem obiekt po XV biegu, bo najzwyczajniej w świecie nie doceniłem chłodu, jaki był tego dnia na dworze i za lekko się ubrałem. Chciałem przede wszystkim zobaczyć Krystiana Pieszczka z Gdańska, bo dużo dało się słyszeć dobrego o tym młodym żużlowcu, który w tym roku zdał egzamin na licencję. W Zielonej Górze potwierdził swój niewątpliwy talent i poza pierwszym, trochę zapoznawczym wyścigiem, resztę swoich biegów spokojnie wygrał. Korzystnie prezentował się tez Oskar Fajfer – autor najładniejszej akcji tego dnia. Gospodarze pojechali bez rewelacji, można nawet powiedzieć, że dość słabo, ale nie jest to na pewno wielki powód do zmartwień. Zarówno Kacper Rogowski jak i Adam Strzelec mieli problem zarówno na starcie jak i na trasie. Tak czasem bywa.
Pomimo mocno towarzyskiego charakteru zawodów, nie można odmówić chłopakom ambicji i chęci zwyciężania. Kiedy w X biegu prowadzący Marcin Nowak zanotował defekt na ostatnim łuku i jedynie siłą rozpędu dojechał do mety na drugim (ostatnim) miejscu nie przypuszczałem, że młody „Byk” będzie tak wściekły. A jednak. Rozładować swoją złość głośno krzycząc. Trudno mu się dziwić, wszak przez ponad trzy i pół okrążenia zapracował sobie na zwycięstwo. Myślę, że to dobrze świadczy o tym zawodniku, bo chce wygrywać, a to jest bardzo ważne.
Między kolejnym seriami na torze swoje umiejętności prezentowali adepci szkółek z Zielonej Góry i Gorzowa. Ucieszyłem się widząc aż trzech przedstawicieli miejscowych chłopaków. Przyznam, że Oskar Lis i Arkadiusz Potoniec bardzo ładnie śmigali i mam nadzieję, że będzie z nich pociecha na przyszłość. Dzięki temu, że adepci nie jechali w kontakcie można było dostrzec, a dokładniej usłyszeć jedna różnicę. O ile większość jeździła na tłumikach „King”, to szkółkowicz z Gorzowa – Tomasz Walasek miał zamontowany wydech bodajże DEP i rzeczywiście wydobywający się z niego dźwięk lekko profanował speedway, bo nijak nie przypominał on hałasu silnika żużlowego. Może jednak ludzie mówiący o kosiarkach mieli trochę racji? Na szczęście rządzą wyroby „King”, co zdecydowanie wpływa na komfort oglądania żużla.
Na trybunach szału nie było, ale wydaje mi się, że ilość kibiców na zawodach młodzieżowych zwiększa się. To dobrze, bo oznacza, że zainteresowanie Falubazem jakoś przekłada się na zainteresowanie żużlem, co nie zawsze jest takie oczywiste. Jest to na pewno efekt ubiegłorocznej polityki klubu, gdy często wstęp na „młodzieżówki” był bezpłatny. To ważne ze względu na przyszłość klubu, bo warto wychowywać sobie kibiców. Jeśli ktoś na serio zainteresuje się żużlem od podstaw, na pewno będzie przychodził także na pojedynki ligowe. W drugą stronę nie musi to niestety działać, dlatego imprezy juniorskie są ważne nie tylko ze względu na rozwój młodych żużlowców, ale także na rozwój kibiców.