Nie chcę wracać do niezbyt udanego finału MPPK w Poznaniu, jednak sama wizyta na golęcińskim stadionie i możliwość przebywania obok ligowych kibiców reprezentujących kilka żużlowych miast pozwoliła mi na poczynienie pewnych obserwacji.
Sam łapię się na tym, że jestem już stary i mam sporo różnego rodzaju przyzwyczajeń sprzed wielu lat. Chodząc po poznańskim obiekcie patrzyłem na kibiców Stali Gorzów, Unii Leszno, Ostrovii, GKM-u Grudziądz, miejscowego PSŻ-u Poznań. Mignęli mi też przedstawiciele Startu Gniezno i Sparty Wrocław. Niewątpliwą zmianą w stosunku do tego co mam jakoś zakodowane w głowie jest to, że na jednym obiekcie mogą razem przebywać fani różnych drużyn. Każdy kibicuje swoim, a czasem sobie zwyczajnie porozmawiają i… tyle. To jest właściwie teraz norma i niewątpliwie jest to ogromna zmiana w stosunku do moich dawnych doświadczeń. Z drugiej strony zastanawiam się nad tym, że dzień wcześniej w Toruniu odbywały się Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi, a trybuny świeciły tam pustkami, choć w dużej mierze jeździli ci sami zawodnicy.
Od jakiegoś czasu można zaobserwować swego rodzaju przyzwyczajenie do gwiazd, czasem może przesyt startami i to zarówno ze strony kibiców, jak i samych zawodników. Pamiętam, że kiedy w 1991 roku ówczesny właściciel zielonogórskiego klubu sypnął kasą i zorganizował rewanż na Mistrzostwa Świata Par (finał był dzień wcześniej rozgrywany w Poznaniu), to trybuny ówczesnego W69 pękały w szwach. Sam czekałem potem pod zielonogórską Palmiarnią, żeby zbierać podpisy od gwiazd żużla, takich jak Hans Nielsen. Jan O. Pedersen, Per Jonsson, Jimmy Nilsen, Lars Gunnestad. To był dziwny finał, bo w eliminacjach odpadły takie potęgi jak Anglia, Australia czy USA, a awansowały Niemcy, Norwegia, Włochy i Czechosłowacja. Mimo to Polacy polegli z kretesem, zdobywając w sumie tyle punktów, ile miał na koncie Gerd Riss. I być może właśnie marzenia o sukcesach przyciągały na trybuny tysiące ludzi, niezależnie od tego były to zawody indywidualne czy drużynowe w jakiejkolwiek formie.
Nie wiem, być może dorabiam ideologię do jakichś swoich wyobrażeń, ale mam wrażenie, że dużo łatwiej jest przyciągnąć polskich kibiców organizując turniej, w których zawodnicy występują pod nazwą klubu niż podczas zawodów indywidualnych. I to jest niewątpliwie coś, co odróżnia Polaków od innych żużlowych nacji. Tak naprawdę na świecie prestiż mają zawody indywidualne, natomiast liga jest w zasadzie dla zawodników bardziej możliwością zarobienia pieniędzy, ewentualnie sprawdzenia sprzętu lub przygotowanie się pod kątem indywidualnych występów, bo żużel zawsze był jest i będzie przede wszystkim sportem indywidualnym. I chyba brak zrozumienia tej prostej zasady jest powodem frustracji tysięcy ludzi siedzących z szalikami naszych rodzimych drużyn na szyjach i żądających od żużlowców walki na śmierć i życie w imię wielkości drużyny, której barwy akurat reprezentują.
Poznań jest w zasadzie idealnym miejscem do rozgrywania imprez, bo tutaj stosunkowo blisko mają kibice z całej Wielkopolski, Gorzowa i Zielonej Góry. Do Torunia, Grudziądza czy Bydgoszczy też nie jest specjalnie daleko, a i z Wrocławia trasą S5 można dojechać w ciągu dwóch godzin. Z drugiej strony jakoś niespecjalnie wspomnianym fanom wpadło do głowy, żeby pojawić się w sobotę w Toruniu. I jest coś na rzeczy, że nawet kibiców z Gorzowa dużo łatwiej zmobilizować do wyjazdu, gdy Bartosz Zmarzlik jeździ jako zawodnik Stali, niż wtedy, gdy startuje po prostu jak Bartosz Zmarzlik. Zresztą w Poznaniu po 19. wyścigu, gdy gorzowianie przegrali podwójnie i stracili szansę na zwycięstwo opuściło stadion bardzo wielu kibiców tegoż klubu. Gdy doszedłem do samochodu, po autach kibiców z Gorzowa nie było już śladu. I nie chodzi mi konkretnie o nich – to jest tylko przykład, który równie dobrze pasowałby do fanów każdego innego klubu. To jest jakiś polski paradoks, który zauważyłem wiele lat temu. Kibice klubów żużlowych niekoniecznie są kibicami żużla.
Patrzyłem też na kibiców miejscowych, czyli p0znańskich. Spiker był łaskaw stwierdzić, że tegoroczny finał MPPK jest największą imprezą w historii poznańskiego żużla, bo jest młodym człowiekiem i pewnie nie może pamiętać wspomnianego finał Mistrzostw Świata Par z 1991 roku. Niech sobie twierdzi – jego prawo. Tak sobie jednak pomyślałem, że gdyby nie przyjechali ludzie z Gorzowa, Leszna, Ostrowa i kilku innych miast, to tych poznańskich fanów w sumie było pewnie około tysiąca. Jeśli nie jest w stanie przyciągnąć ich niezła stawka, to trudno spodziewać się tłumów podczas drugoligowych potyczek. Czyli lekko licząc są to niespełna 2 promile mieszkańców stolicy Wielkopolski. Czy dla tej garstki ludzi warto utrzymywać drużynę, która w ciągu ostatnich dziesięciu lat nie wyszkoliła żadnego wychowanka?
Przecież do niedawna poznański klub kojarzył się z niewypłacalnym ośrodkiem, który nie potrafił przejechać całego sezonu w tym samym składzie. Dość głośno zrobiło się po filmie zdesperowanego Marcela Kajzera, który musiał poszukać sobie stałego zarobku i zakończył karierę właśnie dlatego, że nie otrzymał swoich pieniędzy. Miałem możliwość chwilowej rozmowy z nim po turnieju w Mureck i żałuję, że taki pasjonat tego sportu został zmuszony do odstawienia motocykli, bo to właśnie dzięki takim ludziom można było organizować turnieje w Austrii, Słowenii, Słowacji i innych żużlowo peryferyjnych krajach. Z całym szacunkiem, ale tam kibice nie mają możliwości zobaczenia w akcji Bartosza Zmarzlika, bo on startuje tylko tam, gdzie nakazuje mu kontrakt sponsorski lub podpisane kontrakty. Tak naprawdę ogromna większość kibiców w Polsce nie zdaje sobie sprawy, że po to, żeby istniała polska liga, musi istnieć szkolenie w wielu innych krajach, a po to, żeby to szkolenie istniało, musi być tam zainteresowanie żużlem. Poznański klub (za poprzedniego prezesa) przyczynił się do tego, że karierę musiał zakończyć Polak, który startował w bodajże największej liczbie imprez w Europie. Kogo to interesuje? Nikogo. Ważne, że przyszedł nowy właściciel, długi pospłacał, zakontraktował nowych zawodników. I chociaż szkolenia jak nie było, tak nadal nie ma, to jesteśmy faworytem ligi i chcemy awansować. I to jest właśnie podsumowanie naszego podejścia do speedwaya.
Pamiętam, że kiedyś była walka o to, żeby żużel zaczął istnieć w wielkich miastach, bo to byłoby szansą na zaistnienie w telewizji. Dziś Wrocław jest DMP, mamy działające obiekty w Gdańsku, Poznaniu, Krakowie, Łodzi. W telewizji żużla jest tyle, że człowiek nie jest w stanie nadążyć z oglądaniem, a czasem już po prostu ma dość. Ja mam dość, więc nie przedłużyłem umowy z Canal+. Ostatni turniej jaki mogłem obejrzeć w TV skutecznie upewnił mnie w moim zamiarze, bo po kilku wyścigach najpierw wyłączyłem głos, a potem dałem sobie spokój z oglądaniem. Zdecydowanie wolałbym, żeby emocje wynikały z walki na torze, a nie ze słów komentatorów. Szkoda, że nie ma możliwość wyłączenia komentarza i oglądania zawodów z odgłosami stadionu…