… ale wszystko bez pieniędzy, to ch… Ten cytat z komedii Juliusza Machulskiego nie jest na pewno wzorem dla przyszłych literatów, ale dokładnie oddaje wiele rzeczy, z którymi spotykamy się na co dzień. Nie omijają one także żużla i często powodują bardzo dziwne i wątpliwe pod względem sportowym sytuacje.
Dziś odbył się turniej będący jednym z najbardziej idiotycznych wynalazków żużlowej federacji czyli Klubowy Puchar Europy. Zrezygnowali z niego Anglicy, Duńczycy, Szwedzi, Niemcy czy Czesi. Po co więc jeżdżą tam Polacy? Nie wiem. Jedynym powodem jest chyba chorobliwa potrzeba sukcesów w każdej możliwej kategorii. Dotyczy to oczywiście działaczy, bo raczej ani klubom ani samym zawodnikom jakoś nie pali się do występów. Organizatorem tegorocznego finału (w sumie to nie był finał, bo nie było przecież żadnych eliminacji) był mistrz Węgier… występujący w polskiej I lidze. Zapowiadany skład gospodarzy był miażdżący. Greg Hancock, Nicki Pedersen czy Rune Holta, to przecież ścisła czołówka światowa, a co za tym idzie ogromne obciążenie finansowe. Dziwne to, bo Węgrzy wygrali w tym sezonie jeden mecz, a w aż dwunastu nie przekroczyli 30 punktów (w tym siedmiokrotnie nie zdobyli więcej niż 25 oczek). Nie dość więc, że sami borykali się z problemami finansowymi, to jeszcze ciągnęli w dół innych, bo konieczność zapłacenia zawodnikom za 70 czy nawet 89 punktów (dwa razy Węgrzy przegrali 74:16), to prawdziwa tragedia dla zwycięskiego klubu. Skąd więc nagle w Miskolcu znalazły się takie pieniądze? Byłem w ubiegłym roku w Budapeszcie i widziałem jak wiele rzeczy u naszych bratanków robione jest byle jak, byle tanio. Podobnie jest z żużlem. W zeszłym roku był awans, tylko po to żeby kompletnie odpuścić obecny sezon. Takie zachowanie wypacza sens jakiejkolwiek rywalizacji, więc Węgrzy powinni zostać pozbawieni możliwości jeżdżenia w polskiej lidze. Skoro jest z nich więcej szkody niż pożytku, to po co sztucznie utrzymywać ten węgierski wynalazek. W tej dziwnej imprezie także narobili więcej szumu niż było to wszystko warte. Zapowiedzieli gwiazdy, tylko jakby zapomnieli im zapłacić. Z tego powodu Amerykanin w ogóle nie przyjechał, a Duńczyk i Norweg zdobyli w sumie mniej punktów niż niejaki Norbert Magosi. Efekt był taki, że Speedway Miskolc zajął tylko drugie miejsce.
Wygrała SK Turbina Bałakowo, której 75% stanowili zawodnicy Polonii Bydgoszcz. Choć w ekstralidze raczej zawodzili, to w finale KPE śmigali na dziurawym torze. Mam wrażenie, że niektórzy żużlowcy mają w kevlarach taką specjalną dziurkę z podpisem „wrzuć monetę”. I Rosjanie wrzucili, a Polonia nie. Trzecie miejsce zajął mistrz najsilniejszej ligi świata czyli Falubaz Zielona Góra. Oczywiście ubiegłoroczny mistrz. Ponieważ udział w turnieju mogło wziąć zaledwie trzech faktycznych zielonogórskich zawodników, więc ściągnięto posiłki w osobach Mateusza Kowalczyka oraz Zbigniewa Sucheckiego. Ten drugi miał być rezerwowym, ale na miejscu okazało się, że w niepełnym składzie pojawił się Szachtar Czerwonograd. „Zibi” pojechał więc ostatecznie w drużynie wicemistrza Ukrainy. Mistrzem tego kraju jest Kaskada Równe, ale ze względu na problemy finansowe zrezygnowali z występu. Paranoja.
W Polsce sporo hałasu jest ostatnio wokół Stali Gorzów. Nie chodzi wcale o sukcesy ani o dwuletni kontrakt Tomasza Golloba, ale o zdobycie na najbliższe pięć lat organizacji jednego z turniejów w cyklu Speedway Grand Prix. Jest to na pewno cel, do którego w Gorzowie dążono od dłuższego czasu, więc można to zapisać po stronie sukcesów. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie kwota, jaką miasto(!!!) ma zapłacić firmie BSI czyli właścicielowi cyklu. Tak, właśnie miasto, bo w Polsce nie rozmawia się z prezesami klubów tylko z prezydentami miast. To, że często jedni i drudzy są kolegami, to inna sprawa. Otóż w ciągu pięciu lat organizacja będzie kosztowała miasto 13 mln zł. Do tego dochodzi jeszcze remont stadionu (przetarg wygrała firma prezesa klubu), tegoroczna runda Drużynowego Pucharu Świata, przyszłoroczny baraż oraz finał tej imprezy i wyjdzie na to, że pieniądze jakie dają na żużel gorzowscy podatnicy są naprawdę kolosalne. A efektów w lidze jak nie było, tak nie ma. Skoro nie można wygrywać na torze, trzeba się pochwalić sukcesem organizacyjnym, bez względu na koszty. Czy jest to rzeczywista promocja miasta? To bardzo wątpliwa teza. Wszak poza Polską żużel jest raczej sportem niszowym. Myślę, że dobrym tematem dla socjologów jest też fenomen tamtejszego klubu. W ciągu ostatnich dziesięciu największym osiągnięciem był awans do ekstraligi. Tymczasem pieniądze ładowane w drużyną są co roku większe, a skład co sezon mocniejszy. Wytrwałość w dążeniu do celu za wszelką cenę jest naprawdę zdumiewająca. Zobaczymy kiedy, i czy w ogóle, zostanie on osiągnięty.
Kwoty jakie Brytyjczykom płacą Polacy są niebotyczne. Mamy w sezonie już trzy imprezy SGP w naszym kraju, a mimo wszystko chętnych do organizowania jest więcej. Stąd się właśnie biorą te kolosalne pieniądze, bo przecież ten wygra wyścig, kto da więcej. Szkoda, że w tej kwestii nie ma porozumienia i rotacji wśród klubów. To z pewnością znacznie zmniejszyłoby koszty. Gorzowski stadion po przebudowie będzie mieścił nieco ponad 15 tys. kibiców. Ceny biletów pewnie nie będą niskie, bo przecież planowane wpływy z imprezy muszą być większe lub równe poniesionym kosztom. Inaczej organizatorom groziłoby pewnie jakieś postępowanie za niegospodarność. Idąc dalej tym tropem może się okazać, że za jakiś czas dostaniemy czwarty, a może nawet piąty turniej. Mam pomysł. Lepiej będzie przyznawać każdemy zawodnikowi polskie obywatelstwo i we własnym zakresie zrobić cykl Mistrzostw Polski na żużlu. Jakby zrobiło się 11 zawodów, to nawet kluby pierwszoligowe mogły by się załapać. I tak w tym kierunku wszystko zmierza. Są plany żeby w ekstralidze był wymóg dwóch krajowych juniorów, więc znów można się spodziewać cyrków z przyznawaniem polskiego obywatelstwa.
Podczas gdy w Gorzowie i Rzeszowie szasta się pieniędzmi na prawo i lewo podbijając stawki, w klubach pierwszo i drugoligowych bieda aż piszczy. Dla wielu z nich awans jest tak naprawdę przekleństwem. Przykładem może być Łódź, gdzie właśnie po awansie właściciel drużyny zapowiedział, że odda ją za przysłowiową złotówkę, bo nie będzie w stanie jej dalej utrzymywać. W Lublinie sponsor tytularny czyli Lubelski Węgiel dał pieniądze na żużel. Wskutek różnych okoliczności, być może także trochę zbytniego optymizmu działaczy i zbyt wysokich wygranych, pieniądze się skończyły, a prezes pożycza pieniądze na bieżącą działalność. W przypadku problemów, szczególnie finansowych pomimo wywiązania się z umowy, bycie w nazwie drużyny wcale nie jest takie fajne. Trzeba zastanowić się jak przeciwdziałać zbyt wysokim wynikom. Pisałem wcześniej, że klub przegrywający różnicą co najmniej 30 punktów powinien płacić karę zwycięzcy. Nie może być tak, że triumfator jest karany za chęć zwyciężania lub ściąganie pełnego składu na teorytycznie słabszych przeciwników. Przecież celowe puszczanie słabszych żużlowców jest tak naprawdę karą dla tych, którzy zbyt dobrze jeżdżą. Lepiej żeby upadł szybko jeden czy dwa ośrodki, gdzie występuje permanenty brak pieniędzy niż żeby powoli przez takich hamulcowych dołowała coraz większa ilość drużyn. Tępienie należy rozpocząć od Speedway Miskolc.